Co najmniej sześć strzałów padło, gdy birmańska policja próbowała w mieście Mulmejn rozpędzić protest przeciwko wojskowemu zamachowi stanu - podała agencja Reutera. Ranne zostały trzy osoby.
Piątek jest siódmym z rzędu dniem masowych protestów przeciwko dyktaturze wojska, które 1 lutego obaliło demokratycznie wybrany rząd Narodowej Ligi na rzecz Demokracji (NLD). Demonstracje odbywają się w największych miastach Mjanmy (Birmy), Rangunie i Mandalaj, a także w stolicy kraju, Naypyidaw, i wielu innych regionach.
W piątkowej depeszy agencja Reutera przekazała, że policja oddała co najmniej sześć strzałów, by rozgonić demonstrację w mieście Mulmejn, stolicy stanu Mon w południowej części kraju. Reuters powołuje się na nagranie zamieszczone w mediach społecznościowych. Agencja poinformowała również, że na nagraniu, udostępnionym przez Radio Free Asia, widać atak funkcjonariuszy na manifestujących. Zanim padły strzały, protestujący obrzucili policjantów kamieniami.
Trzy osoby, jedna kobieta i dwóch mężczyzn, zostały ranne, gdy policja użyła gumowych kul w Mulmejn - przekazał agencji Reutera przedstawiciel Birmańskiego Czerwonego Krzyża.
Uczestnicy protestów powiedzieli Reutersowi, że "potrzebne są bardziej zdecydowane działania (społeczności międzynarodowej - red.), by zmusić wojsko do zwolnienia z aresztu szefowej rządu Aung San Suu Kyi z aresztu domowego i uznania zwycięstwa NLD w listopadowych wyborach parlamentarnych. - Mamy nadzieję na więcej działań, ponieważ każdego dnia i nocy cierpimy z powodu wojskowego zamachu stanu w naszym kraju - powiedział 29-letni Moe Thal.
220 więźniów politycznych
Żołnierze zatrzymali w środę i czwartek dziesiątki byłych urzędników rozwiązanej przez wojsko państwowej komisji wyborczej na różnych szczeblach – podał portal Irrawaddy. Armia twierdzi, że w czasie listopadowych wyborów, w których zdecydowane zwycięstwo odniosła NLD, dochodziło do oszustw.
Według Związku Pomocy Więźniom Politycznym (AAPP) od puczu z 1 lutego zatrzymano 220 więźniów politycznych, w tym przywódczynię NLD Aung San Suu Kyi, członków jej rządu, wpływowych polityków, aktywistów, mnichów, pisarzy i pokojowych demonstrantów. Do wtorku zwolniono 20 z nich, a 200 pozostawało w aresztach.
Junta ogłosiła natomiast w piątek darowanie kar ponad 23 tysięcy osób, które przebywają w więzieniach. Według wojska jest to działanie zgodne z planem "utworzenia nowego demokratycznego państwa pokoju, rozwoju i dyscypliny" oraz "zadowoli opinię publiczną".
Wśród zwolnionych z więzień jest wpływowy lider mniejszości etnicznej ze stanu Arakan, Aye Maung, którego aresztowano w 2018 roku za rzekome pochwalanie rebelianckiej Armii Arakanu i skazano na 20 lat więzienia za zdradę – podał Reuters.
Przerwany proces
Trwające protesty są największymi w Birmie od 2007 roku, gdy wspierana przez buddyjskich mnichów "szafranowa rewolucja" zapoczątkowała proces stopniowego rozluźniania wojskowej dyktatury i przekazywania władzy cywilnym rządom. Ten proces został nagle przerwany przez zamach stanu z 1 lutego.
Armia zapewnia, że po stanie wyjątkowym, który ma obowiązywać przez rok, przeprowadzone zostaną kolejne wybory, a ich zwycięzcy obejmą władzę nad krajem. Wielu Birmańczyków obawia się jednak, że przejęcie kontroli przez juntę będzie zaledwie początkiem długotrwałej, opresyjnej dyktatury, jak było po zamachach stanu z 1962 i 1988 roku.
Źródło: PAP, Reuters