W Izraelu wciąż trwają protesty przeciwko planowanej reformie wymiaru sprawiedliwości. W sobotę manifestacje odbyły się w 150 miejscach. Na głównym wiecu w Tel Awiwie zgromadziło się ponad 100 tysięcy osób.
W innych izraelskich miastach protesty zgromadziły także wielotysięczne tłumy. W Hajfie demonstrowało 30 tysięcy, a w Hercliji około 13 tysięcy osób - podaje portal Ynet.
Lider opozycji i były premier Jair Lapid, który był obecny na jednej z demonstracji, powiedział: "Gdybyście nie wyszli na ulice, katastrofa już by nastąpiła. Izrael przestałby być demokratyczny".
"Pewnego dnia opowiecie swoim wnukom i prawnukom o tym, jak w 2023 roku przemaszerowaliście ulicami owinięci flagą i uratowaliście państwo Izrael. Jak przed Dniem Niepodległości walczyliście o swój kraj, walczyliście i wygraliście" - dodał.
The Times of Israel zaznacza, że protesty trwają mimo tymczasowego wstrzymania prac nad reformą.
Plan reformy wstrzymany
Premier Benjamin Netanjahu ogłosił pod koniec marca w przemówieniu do narodu, że czasowo wstrzymuje plany swego rządu dotyczące kontrowersyjnej reformy, aby uniknąć "wojny domowej". Premier zaznaczył, że "przerwa" potrwa do następnej sesji izraelskiego parlamentu, Knesetu, która rozpocznie się 30 kwietnia.
Po wstrzymaniu prac nad reformą pod patronatem prezydenta Izraela Icchaka Herzoga rozpoczęły się rozmowy między przedstawicielami partii tworzących rząd i opozycją dotyczące planowanych przez rząd zmian.
Rząd, na którego czele stoi Netanjahu, chce przeprowadzić reformę wymiaru sprawiedliwości, która zakłada m.in. zwiększenie kontroli rządu nad procesem wyborów sędziów Sądu Najwyższego, a także możliwość uchylania orzeczeń tego sądu większością 61 głosów w 120-osobowym parlamencie. Planowana reforma wywołała największą od lat falę protestów w Izraelu.
Źródło: PAP