Turyści przybywający nad mazurskie jeziora po lokalny specjał, czyli węgorza, będą musieli zadowolić się jego azjatycką odmianą prosto z... Chin - przewiduje "Metro".
Węgorz umiera - alarmują przyrodnicy. Połowy spadły w porównaniu z kilkoma ubiegłymi latami nawet o dwie trzecie - dodają rybacy. - Kiedyś z jednego połowu był cały star ryby, teraz tyle łowimy w ciągu roku. Co się dzieje z tą szlachetną rybą? Poważnym zagrożeniem dla węgorza okazało się kwitnące w Krainie Wielkich Jezior kłusownictwo oraz kormorany, które zjadają ogromne ilości tych ryb.
Dobić populację może też ładna pogoda i maleńkie nicienie, które atakują młode osobniki. Pasożyt w 30 min osłabia układ odpornościowy węgorza i powoduje, że w upalne dni przy temperaturze wody przekraczającej 25 st. C ryba się dusi. Ale teoretycznie nawet to wszystko nie zagroziłoby węgorzom, bo rybacy zawsze mogą wpuszczać nowy narybek do wody. Ale węgorza dobiła też ekonomia.
Ryba ta rozmnaża się bowiem tylko Morzu Sargassowym. Jej narybek odławiany jest u wybrzeży Portugalii, Hiszpanii, Francji i Anglii, a następnie sprzedawany do Polski. Kilogram małego węgorza kosztuje obecnie od 2,4 tys. zł do 5 tys. zł. Gospodarstw rybackich nie stać na takie szaleństwo.
- Kilogram to średnio 3 tys. sztuk. Po wpuszczeniu do jezior z tej liczby przeżywa zaledwie 300. A rybacy muszą czekać na zwrot inwestycji nawet 12 lat, bo tyle potrzeba, by węgorz w naszych jeziorach urósł do odpowiednich rozmiarów - mówi Grażyna Ejsmunt, zastępca dyrektora Gospodarstwa Rybackiego w Suwałkach.
Problemów takich nie ma natomiast w Azji. Tam odpowiednia dla węgorza temperatura utrzymuje się przez cały rok. Na dużego węgorza Azjaci muszą poczekać tylko cztery lata. Importowana z Dalekiego Wschodu ryba jest więc tańsza i tym samym wypiera z rynku nasz narybek.
Źródło: Metro