Pisze Platon: „Konstytucja i prawa nasze nie zadowalały obywateli i w ten sposób doszło do przewrotu. (…) Początkowo miałem nadzieję, że [nowi] wprowadzą rządy sprawiedliwe, na to też z nadzieją czekałem. I w krótkim czasie zobaczyłem, że ci sami ludzie (…) zlecili Sokratesowi, starcowi, którego znam i poważam, aby z innymi pomógł skazać pewnego obywatela. Ten jednak nie usłuchał: wolał zaryzykować życiem, niż uczestniczyć w tych niegodnych człowieka działaniach. Więc postanowiłem porzucić to przestępcze towarzystwo.
Niektórzy z naszych władców pozwali naszego przyjaciela Sokratesa przed sąd, przed którym przedstawiono mu fałszywe oskarżenia: o niewiarę w bogów… I nie tylko go skazali, ale również wykonali wyrok. Na kim? Na człowieku, który wcześniej nie chciał uczestniczyć w podobnym, niesprawiedliwym procesie!
Kiedy to wszystko zobaczyłem, doszedłem do wniosku, że brzemię polityki jest zbyt ciężkie. Położenie państwa jest nie do uzdrowienia.
W ten sposób zmuszony zostałem do wypowiedzi w imieniu całej filozofii, prawdziwej, tej, która broni sprawiedliwości. Nieszczęścia, jakie towarzyszą rodzajowi ludzkiemu nie miną, dopóki sprawiedliwość nie stanie się oparciem dla rządów, zaś sami rządzący nie staną się filozofami”.
Postulaty Platona wydają się spełnione. Od filozofów w rządzie aż się roi. I sprawiedliwość wypisana jest na szturmówkach.