Mało kto pamięta, kim był Jan Tadeusz Stanisławski. Stanisławski był poetą, tekściarzem. Moja ulubiona, napisana przez Stanisławskiego, pieśń, kończy się słowami: "Z jednej strony wejść bez mydła, z drugiej zaś na swoje wyjść". Przypomniały mi się te słowa, bo raz po raz słyszę, że mamy już znowu PRL. Na szczęście jeszcze nie. Ustrój PRL-u uważam za gorszy od obecnego, bo zmuszał do robienia rzeczy, których człowiek przyzwoity robić nie powinien.
Różnica polega, moim zdaniem, także na tym, że dziś można przeżyć bez konieczności wchodzenia "bez mydła", bez robienia rzeczy obrzydliwych. Władza PiS-owska takich, co marzy im się uczciwość i niezależność, oczywiście nie lubi. W ostateczności jednak można z dzisiejszej Polski łatwo wyjechać. Z Polski Ludowej wyjechać nie było łatwo. Posiadanie paszportu było przywilejem, nagrodą za dobre sprawowanie. Na ten przywilej należało zapracować. Dlatego irytuję się, kiedy słyszę, że za PRL-u było lepiej.
Kiedy słucham propagandy Czwartej RP, to myślę, że jest głupia i obrzydliwa. Ona rzeczywiście jest głupia i obrzydliwa, ale jest obrzydliwa w sposób, który mnie bardziej śmieszy, niż przeraża. Natomiast Czwartą RP łatwiej trawię, bo mam wybór. Wiem, że nie ma w tym zasługi Prezesa, bo Prezes jak każdy autokrata chciałby, abyśmy bali się go i podziwiali zarazem. Czcili jego mądrość i dobroć. Marzeniem Ziobry jest zapewne stan, w którym budzi on strach jako zwierzchnik Prokuratora Generalnego, a ten prokurator każdego może wsadzić. I wsadzenie każdego, kto nie czci, byłoby stanem idealnym. Na szczęście takiego ideału jeszcze nie osiągnęliśmy.
Prezes i Ziobro, gdyby mogli, urządziliby nam Polskę tak, że poszłoby nam w pięty. Ku swemu utrapieniu czują, że nie mogą. Czasy się zmieniły. O tym, jak się zmieniły, należałoby napisać traktat – najogólniej jednak idzie o to, że zmienił się świat. A ocenić rozmiar tej zmiany łatwiej przychodzi ludziom pamiętającym, jak było kiedyś. I to jest pewna istotna zaleta bycia dziadersem. Innych zalet nie widzę.
A teraz będzie o obrzydliwościach PRL-u i dlaczego tę epokę źle wspominam. Przecież wiodłem wówczas żywot człowieka uprzywilejowanego. Mieszkałem w bloku, wprawdzie dziś uchodzi to za symbol upośledzenia, miałem jednak mieszkanie z widną kuchnią, więc nie tak źle. Miałem też samochód i telefon, wprawdzie tzw. towarzyski, czyli linię dzieliłem z sąsiadem, no i miałem dość pieniędzy, aby od czasu do czasu wyrwać się z obozu socjalistycznego. Czyli bez wątpienia miałem się lepiej niż większość moich współobywateli. Wszystko to jednak za cenę licznych upokarzających podlizów, a więc właśnie tego "wchodzenia bez mydła" – o czym śpiewał Stanisławski.
Aby uzyskać przydział mieszkania, musiałem "wejść bez mydła" prezesowi spółdzielczości mieszkaniowej. Zresztą nie tylko ja. Audiencję u tego prezesa załatwił mi przyjaciel, który prezesowi "wchodził bez mydła" regularnie, wspomagając w ten sposób mniej zaradnych kolegów.
Podobnie było z samochodem. Na samochód też potrzebny był przydział. Ten przydział, nazwany "talonem", także był przywilejem. Każdy minister miał swoją pulę talonów, a im ważniejszy minister, tym talonów do rozdania miał więcej. Talon na samochód dostałem z puli wicepremiera Wrzaszczyka. Jego rzecznikiem był kolega – dziennikarz, nawisem mówiąc uważałem go za mendę. On "wchodził bez mydła" szefowi, a ja z tego korzystałem.
Najbardziej jednak boleśnie wspominam konieczność podlizywania się bufetowej w wiejskiej knajpie, gdzie bywałem w czasie wakacyjnym. Bufetowa swoją posadę zawdzięczała mężowi - dowódcy miejscowego posterunku milicji. Za zrozumienie dla odpowiedzialnej służby męża i jej trud odwdzięczała się sprzedawanym spod lady pieczonym schabem.
Zniesmaczony, kiedy wyrzucono mnie z Telewizji, wykorzystałem sytuację i razem z żoną, i dwoma synami wyemigrowałem. Zrobiłem to głównie z obrzydzenia. Żeby to zrobić, musiałem jednak znowu się podlizać. Jako taksówkarz miałem dostęp do benzyny, która była wtedy towarem reglamentowanym. Bańką benzyny skorumpowałem sąsiada. Ten wyjednał u swego kumpla, funkcjonariusza MSW, audiencję mojej żonie. Resort odmawiał paszportów jej i jednemu z moich dwóch synów. Żona przekonała funkcjonariusza MSW, że bez nich nie wyjadę, a ten dał paszporty w nadziei, że w ten sposób przysłuży się krajowi, bo nie będę, jeżdżąc taksówką, dawał innym złego przykładu. Rzecz ciekawa, że śladu tej operacji nie ma w archiwach IPN, które przeglądałem. Nie wykluczam, że szukałem niezbyt starannie. Sprawa wydawała mi się zbyt błaha.
Tak czy owak, nie mam zbyt wielu powodów, by wspominać PRL inaczej niż jak pasmo upokorzeń i wstydliwych kompromisów. Zapewne dlatego wolę smutne kino "moralnego niepokoju" od komedii Barei. PRL budzi dzięki nim wesołość, a moim zdaniem powinien wywoływać wstręt.
W Stanach Zjednoczonych, kiedy już zacząłem nowe życie jako emigrant, największą satysfakcję odczuwałem w sklepie mięsnym na Milwauke Avenue, w polskiej dzielnicy Chicago. W tym sklepie bez żadnych kartek i podlizywania się ekspedientkom mogłem kupić dowolną gicz cielęcą. Moja teściowa przyrządzała z niej wspaniałą galaretę.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24