Każdy kto jechał samochodem po polskich drogach wie, dlaczego ich nie lubimy. Bo krzywe, bo dziurawe, bo w większości nieoświetlone - w związku z tym, niebezpieczne. Ja nie lubię ich jeszcze z innego powodu.
Gdy jechałem z Poznania do Warszawy, ku mojemu zaskoczeniu, połowa drogi była niemal idealna. Gdyby nie trzy bramki ze szlabanem, które za przyjemność jazdy po prostej drodze wyciągnęły mi z portfela 33 zł, zanuciłbym główny motyw z serialu „Autostradą do nieba”. Z chmur jednak szybko zjechałem na drogę. Autostrada skończyła się koło Strykowa (prawie centrum Europy). Znak w prawo wskazał Warszawę, więc skręcam i jadę. Dojeżdżam do ronda i...nie ma żadnego znaku, kierującego mnie na stolicę. Pierwszy zjazd z ronda - brak tabliczki. Drugi zjazd - nakazuje jechać do Kutna. Trzeci - to Ozorków. Nie wiem, do diaska, czy na Warszawę to na Kutno, na Ozorków, czy może w drogę bez znaku. Jadę nocą. „No to leżę” - pomyślałem.
Wyjmuję mapę ze schowka. Wynika z niej, że jak mniej więcej skieruję się na Kutno, to dojadę do głównej drogi (nr 2) na Warszawę. Ryzykuję. Po ponad 20 km i kilku skrzyżowaniach wciąż nie wiem czy dobrze jadę. Nie pojawia się zielona tabliczka ze strzałką i nazwą Warszawa.
Mimo to, oczywiście dojeżdżam do stolicy.
Nie pierwszy raz, gdy jadę polskimi drogami, nie wiem czy podążam w dobrym kierunku. Nie pierwszy raz znak, pokazujący drogę na Kutno, wskazuje drogę do Warszawy. To tak, jak jadąc z Warszawy do Katowic, trzeba wiedzieć, że się jedzie na Wrocław...Gdy chcesz wyjechać do Katowic z Poznania, masz jechać na Łódź, a z Kołobrzegu do Poznania zielona tabliczka pokaże ci Przemyśl. Niespodzianki czyhają nie tylko w asfalcie.
Tak więc, gdy już ruszą buldożery i koparki, które przystąpią do wielkiej budowy 960 km polskich autostrad na Euro 2012, warto je dobrze oznakować. Pal licho Polaków. Chodzi o tych, którzy mają u nas zostawić euro i dolary.
Sosnowski