- Ktoś przekazał mi nierzetelne informacje i wysłano mnie razem z kolegami na tzw. realizację z narażeniem własnego życia - zeznał w prokuraturze oficer ABW, który kierował akcją w domu Barbary Blidy. Zeznania publikuje "Gazeta Wyborcza".
36-letni porucznik Grzegorz S. z katowickiej delegatury ABW 25 kwietnia kierował grupą agentów, którzy w Siemianowicach Śląskich mieli zatrzymać Barbarę Blidę. Zdaniem prokuratury porucznik S. popełnił błąd: nie polecił funkcjonariuszom, by przeszukali Blidę i odebrali jej broń. Jest pierwszym podejrzanym w tej sprawie.
14 stycznia w łódzkiej prokuraturze Grzegorz S. złożył obszerne wyjaśnienia. Oficer zeznał, że nie był na odprawie, na której omawiano zatrzymanie Blidy, bo wyjechał służbowo. Kiedy wrócił do delegatury ABW, dostał kopertę z informacją, że następnego dnia jedzie na akcję.
"Z dokumentów w tej kopercie wynikało, że mamy dokonać zatrzymania Barbary Blidy oraz przeszukania, celem zabezpieczenia dokumentacji. Poza tym poinstruowano mnie, że będzie chodziło również o tymczasowe zajęcie mienia. Nie przekazano mi żadnej informacji, że pani Blida oraz jej mąż posiadają lub mogą posiadać broń palną. (...) Gdybym posiadał informację o broni lub jakiekolwiek podejrzenia w tym zakresie, to dokonałbym w pierwszej kolejności zabezpieczenia broni" - gazeta cytuje za 15-stronicowym protokołem przesłuchań.
Oficer twierdzi, że w kopercie były jedynie wydruki z bazy PESEL, zdjęcie Blidy, zarządzenie prokuratury o zatrzymaniu, postanowienie o przeszukaniu i numery telefonów Blidów.
"Z tego, co wiem po całym zdarzeniu, były tam, czyli na miejscu czynności, dwie sztuki broni. Wynika z tego dla mnie, że ktoś źle rozpoznał sprawę, przekazał mi nierzetelne informacje (...) Poza tym, zgodnie z wewnętrzną instrukcją ABW objętą klauzulą +poufne+, zatrzymania osób mogących posiadać broń palną dokonuje brygada antyterrorystyczna" - zeznał. Przyznał, że na poprzedzającej akcję odprawie poinformowano go, że "jedna z zatrzymywanych osób jest myśliwym". Ale - jak dodał - "broń myśliwska jest duża i tym samym trudniejsza w ukryciu".
Dowódca akcji u Blidów podkreślił, że to oficer prowadzący śledztwo powinien przed zatrzymaniem podejrzanych sprawdzić w policyjnej bazie danych, czy mają broń.
Jak czytamy w gazecie, Grzegorz S. twierdził, że zarządzenie o filmowaniu zatrzymań niektórych podejrzanych wydała centrala służb specjalnych.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"