Zawartość azotynu sodu na bardzo wysokim, toksycznym dla człowieka poziomie wykazały badania próbek galarety z Nowej Dęby (woj. podkarpackie) - poinformował w środę Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach. Badania zostały przeprowadzone po śmierci mężczyzny, który zjadł galaretę mięsną kupioną na lokalnym targowisku. Stężenie substancji przekraczało normę ponad sto razy.
Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach poinformował w środę o wynikach badań próbek galarety mięsnej z Nowej Dęby. To tam po zjedzeniu mięsa z lokalnego targowiska w lutym zmarł 54-latek, a dwie kobiety trafiły do szpitala. Próbki wyrobu trafiły do instytutu po tym, jak sekcja zwłok nie wykazała bezpośredniej przyczyny zgonu, o czym informowała prokuratura.
- W badanych próbkach galarety podejrzanej o wywołanie zatrucia pokarmowego wykazano obecność azotynu sodu na bardzo wysokim poziomie, toksycznym dla człowieka. Stężenia azotynu sodu w tych próbkach wahało się od 16 do 19 tys. miligramów na kilogram produktu - powiedział dyrektor PIW, prof. Stanisław Winiarczyk.
Stężenie przekroczone ponad sto razy
Zgodnie z przepisami azotyn sodu jest stosowany do peklowania mięsa. Dopuszczalna jego zawartość w procesie peklowania surowego mięsa waha się od 100 do 150 mg/kg produktu. Po procesie technologicznym w gotowym produkcie poziom azotynu obniża się do 20-50 mg/kg. Takie wartości są bezpieczne dla zdrowia człowieka.
To oznacza, że norma została przekroczona ponad sto razy.
Badanie dostarczonej badaczom przez prokuraturę nieznanej substancji w postaci białego proszku wykazało, że jest to czysty chemicznie azotyn sodu. - Prawdopodobnie przez przypadek lub omyłkowo mógł być dodany do tej galarety, stąd też tak wysokie stężenia tej substancji w galarecie – ocenił Winiarczyk.
Szef instytutu przekazał też, że w pozostałych badanych produktach mięsnych wykazano śladowe ilości azotynu sodu, niezagrażające zdrowiu i życiu człowieka, tj. ok. 10-20 miligramów na kilogram produktu.
Dyrektor przekazał, że nadal trwają badania tych wyrobów mięsnych pod wieloma innymi aspektami. Poddawane są badaniom toksykologicznym, m.in. na obecność laseczki jadu kiełbasianego i związków chemicznych stosowanych w truciznach na gryzonie.
- Prowadząca śledztwo w sprawie zatrucia galaretą mięsną Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu nie otrzymała jeszcze wyników badań – poinformował w środę jej rzecznik prokurator Andrzej Dubiel. Dodał, że prokuratura czeka także na wyniki badań, w tym toksykologicznych, 54-letniego obywatela Ukrainy, który zmarł po zjedzeniu galarety mięsnej kupionej na targowisku w Nowej Dębie (woj. podkarpackie). Dadzą one odpowiedź na temat bezpośredniej przyczyny zgonu.
Jako pierwsze o wynikach badań poinformowało Radio Lublin.
Brudne pomieszczenie, zardzewiałe narzędzia
Podroby mięsne na targowisku w Nowej Dębie sprzedawało małżeństwo spod Mielca - Regina S. i Wiesław S. Sami w rozmowie z dziennikarzami "Uwagi!" TVN wyjaśniali, że "chcieli troszkę dorobić", a ich przychody są niewielkie.
W domu zatrzymanej pary policjanci zabezpieczyli około 20 kilogramów wyrobów mięsnych, które zostały przebadane przez Państwowy Instytut Weterynaryjny w Puławach. Oboje usłyszeli zarzuty narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
- Pomieszczenie, w którym były robione te wyroby mięsne, było mocno zanieczyszczone, bez dostępu do ciepłej wody. Wyposażenie tego pomieszczenia, mam tu na myśli stoły, deski czy przyrządy, które były wykorzystywane przy tego typu rzeczach, typu noże, łyżki, cedzaki, były brudne - przekazał prokurator Andrzej Dubiel z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. Narzędzia były zardzewiałe, a na miejscu nie znaleziono środków dezynfekcyjnych.
Wobec małżeństwa zastosowano wolnościowe środki zapobiegawcze – dozór policji i zakaz wyrobów mięsnych i ich sprzedaży.
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN