Trwa śledztwo w sprawie wypadku, do którego doszło w stadninie koni w Janowie Podlaskim (Lubelskie). Poszkodowana została pracownica. Trafiła do szpitala i przez pięć dni była w śpiączce farmakologicznej. Prezes stadniny zwolnił z pracy jej męża, który ma ponosić winę za wypadek. Ten twierdzi jednak, że nic złego nie zrobił i zapowiada walkę o odszkodowanie.
- Śledztwo prowadzone jest w kierunku narażenia pracownicy na utratę zdrowa lub życia oraz niepowiadomienia odpowiednich służb o wypadku przy pracy. Toczy się nie przeciwko konkretnej osobie czy też osobom, ale w sprawie - mówi Agnieszka Kępka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Chodzi o wypadek przy pracy, który miał miejsce 24 listopada w stadninie koni w Janowie Podlaskim. Poszkodowana został Julia Vasyutov, która wraz z mężem Sergiejem (to utytułowany dżokej i trener jeździectwa - przyp. red.) oraz jeszcze jedną pracownicą zaganiała do boksów stado koni. Kobieta trafiła w ciężkim stanie do szpitala, gdzie przeszła operację.
Prezes zwolnił męża poszkodowanej
Prezes stadniny Marcin Oszczapiński mówi nam, że winnym tego, że doszło do wypadku jest maż poszkodowanej, który - żeby skrócić sobie pracę - podjął decyzję o zamknięciu koni w holu korytarza.
– To ciąg komunikacyjny, gdzie konie mogą przechodzić w drodze do poszczególnych boksów, ale nie powinny tam stać stłoczone. W pewnym momencie zwierzęta wzburzyły się i jeden z koni staranował stalową rurę, którą pani Julia próbowała założyć na wydrążone w ścianie otwory, żeby odgrodzić dwie części stajni. Rura uderzyła ją w głowę. 24 grudnia, po tym jak przejrzany został monitoring oraz po uzyskaniu opinii ze zdarzenia, trener Sergiej Vasyutov został przeze mnie zwolniony z pracy - mówi prezes.
Dodaje, że opinia została sporządzona przez prof. Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie dr hab. inż. Ewę Katarzynę Jastrzębską.
- Cytat z opinii jest taki: "Osobą odpowiedzialną za wypadek jest osoba sprawująca bezpośrednią opiekę nad końmi i pozostałymi pracownikami, chociaż każda z osób będąca na filmie powinna była zrewidować swoje działania"- zaznacza prezes.
Pięć dni w śpiączce farmakologicznej
Sergiej Vasyutov mówi nam, że jego żona straciła przytomność. A po tym jak helikopter zabrał ją do szpitala, przeszła operację i lekarze wprowadzili ją w śpiączkę farmakologiczną, w której była przez pięć dni.
- Teraz czuje się już dobrze. Jednak przed nią jeszcze długie leczenie. Przebywa obecnie na zwolnieniu lekarskim. Chce wrócić do pracy przy koniach, ale już nie w stadninie w Janowie. Będziemy występowali o odszkodowanie – twierdzi.
Zwolniony trener: do stada dołączyły kobyły z innych stajni
Zaznacza, że nie czuje się winny tego co się stało.
– Współpracowałem ze stajnią od 2007 roku, a na stałe pracowałem tam od 2014 roku. Nie chodzi o to, że chciałem w jakiś sposób skrócić sobie prace. Zawsze było tak, że zaganialiśmy konie do korytarza, żeby potem wprowadzać je pojedynczo do poszczególnych boksów. Nigdy nie było żadnych problemów. Nie da się wprowadzać do stajni po jednym koniu, tak żeby reszta stada stała za zewnątrz budynku, bo jeśli złapie się jednego konia, to pozostałe pójdą za nim. Tak to już jest w stadzie – tłumaczy Vasyutov.
Twierdzi też, że kluczowy nie był fakt, że konie stały w korytarzu, ale to jakie to były konie.
- W stadzie były 17 kobył, z czego 14 z nich stale ze sobą przebywało i bardzo dobrze się znało. Jednak bez naszej wiedzy do stada dołączyły tego dnia trzy kobyły pokazowe, które biorą udział w pokazach i stoją na co dzień w innych stajniach. I to właśnie te trzy zaczęły atakować pozostałe. Gdybyśmy wiedzieli, że w stadzie są kobyły, które nie znają pozostałych, nigdy byśmy nie wprowadzali ich razem do jednego korytarza. Takie konie stanowią bowiem obcy element w stadzie i potrzeba czasu aż sytuacja się uspokoi – mówi trener.
Prezes stadniny: dostał dyspozycje, żeby ich nie wypuszczać
Marcin Oszczapiński twierdzi jednak, że Sergiej Vasyutov wiedział o trzech koniach ze stajni pokazowych.
- Dostał dyspozycje, żeby tych koni przez kilka dni nie wypuszczał z boksów, żeby się oswoiły. Zresztą dla tych pozostałych 14 koni, stajnia w której doszło do wypadku też była nowym miejscem, bo stado trafiło tam z innej stajni – podkreśla.
Służby powiadomione 11 dni po wypadku
Oprócz tego, kto jest winien temu co się stało, prokuratura bada też dlaczego dyrektor powiadomił prokuraturę oraz inspekcję pracy o wypadku dopiero 5 grudnia, czyli po 11 dniach od wypadku
- Mam obowiązek powiadomić prokuraturę i inspekcję pracy wtedy gdy dochodzi do ciężkiego wypadku przy pracy (obowiązek dotyczy też wypadków śmiertelnych i zbiorowych – przyp. red.). Zgodnie z przepisami to taki wypadek, który powoduje ciężkie uszkodzenie ciała - np. utratę wzroku, słuchu, mowy, zdolności rozrodczej lub inne uszkodzenia ciała albo rozstrój zdrowia naruszający podstawowe funkcje organizmu. Jeżeli ktoś – jak w przypadku pani Julii – przeszedł operację i jest w śpiączce farmakologicznej, to można określić że jego stan jest ciężki, ale nie oznacza to że uległ ciężkiemu wypadkowi - mówi Marcin Oszczapiński.
Twierdzi, że na początku wszystko wskazywało, że wypadek był lekki.
Doszło do ciężkiego wypadku przy pracy
- Pani Julia tylko na chwilę straciła przytomność. Zaraz ją odzyskała i był z nią logiczny kontakt. Próbowałem dowiedzieć się od pana Sergieja, czy lekarze mówią, że uszkodzone zostały ważne narządy, czy doszło do rozstroju zdrowia naruszającego podstawowe funkcje organizmu. Nie uzyskałem jednak jasnej informacji. Wystąpiłem też o prośbę o to samo do szpitala. Spotkałem się z odmową z uwagi na przepisy RODO – wyjaśnia prezes.
Dodaje, że o tym, iż był to ciężki wypadek przy pracy dowiedział się dopiero, gdy pani Julia została wypisana ze szpitala i dostarczyła dokumentację medyczną, w której było napisane że wypadek został zakwalifikowany jako ciężki.
- Od razu powiadomiłem prokuraturę i inspekcję pracy – mówi.
Sergiej Vasyutov twierdzi, że prezes od pierwszego dnia wiedział o stanie, w jakim znajduje się jego żona.
- Napisałem mu smsa. Informację przekazywałem też przez innych pracowników. Wysłałem nawet zdjęcie jak Julia leży w szpitalu w śpiączce oraz zdjęcie RTG głowy – zaznacza.
Inspektor wytknął niewłaściwą organizację pracy
Inspekcja pracy, która zbadała już sprawę, stwierdziła że przyczyną wypadku była niewłaściwa organizacja pracy przez osobę kierującą pracownikami (czyli pana Sergieja – przyp. red.).
- Polegała ona na zamknięciu grupy koni w holu (ciągu komunikacyjnym nieprzeznaczonym do wykonywania tego rodzaju czynności) oraz na pospiesznej próbie wyłapywania niespokojnych zwierząt. A były one dodatkowo zestresowane nagłym zamknięciem przez podmuch wiatru niezabezpieczonych drzwi wejściowych do stajni – informuje Katarzyna Fałek-Kurzyna, rzeczniczka Okręgowego Inspektoratu Pracy w Lublinie.
Inspektor pracy stwierdził też, że w udostępnionej pracownikom przed dyrekcję stadniny instrukcji bezpieczeństwa brakuje szczegółowych wytycznych odnoszących się do postępowania z końmi.
- W tym postępowania z końmi w zamkniętych pomieszczeniach, z uwzględnieniem stanu psychofizycznego zwierząt - zaznacza rzeczniczka.
Prezes zapewnia, że w stajni jest umieszczona odpowiednia instrukcja
Prezes stadniny twierdzi, że w pomieszczeniach wszystkich stajni umieszczona jest w widocznym miejscu czytelna tablica o formacie A2 z instrukcja ogólną BHP i ochrony przeciwpożarowej.
- Instrukcja ta zawiera wytyczne odnoszące się do postępowania z końmi, postępowania z końmi w zamkniętych przestrzeniach, z uwzględnieniem stanu psychofizycznego zwierząt. Dodatkowo należy wskazać, że na liście osób zapoznanych z instrukcją bezpieczeństwa "Zasady bezpieczeństwa przy czynnościach związanych z treningiem i jazdą konną" pod pozycją 14 widnieje podpis poszkodowanej, która posługiwała się w tamtym czasie nazwiskiem panieńskim – podkreśla Marcin Oszczapiński.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Sergey Vasyutov