"Ćwiartka" pod okiem policji, całkiem legalnie. Wyścigi uliczne wróciły do Łodzi

Uliczne wyścigi wróciły do Łodzi
Uliczne wyścigi wróciły do Łodzi
Źródło: TVN24 Łódź

Ścigali się w nocy, na mało uczęszczanych ulicach. Teraz kierowcy kochający prędkość mogą sprawdzić swoje samochody i umiejętności całkiem legalnie - pod okiem policji. Po kilku latach przerwy do miasta wróciły wyścigi na 1/4 mili. Zawodom przyglądała się redakcja tvn24.pl.

Najtańsze są warte kilka tysięcy złotych, najdroższe - grubo ponad sto tysięcy. Wile z nich z powodzeniem mogłoby się ścigać na torze wyścigowym, w końcu mają pod maską ponad 800 koni mechanicznych.

- Wrzuciłem tu jakieś 37 tysięcy złotych. Nitro, wzmocnienia i te sprawy. "Ćwiartkę" robię w 12,5 sekundy - opowiada nam Karol, którego spotykamy tuż przed startem wyścigu na 1/4 mili. W sobotę - po raz pierwszy od sześciu lat - wyścigi były legalne.

W drag race, czyli popularnym w USA wyścigu na 1/4 mili (ponad 400 metrów) zazwyczaj rywalizuje dwóch kierowców. Wygrywa ten, kto do mety dotrze szybciej. Zza oceanem istnieją ligi i cykliczne zawody - organizowane tak, jak każda inna impreza sportowa. W kraju najczęściej wyścigi są nieoficjalne - czyli organizowane niezgodnie z prawem.

- Policja robiła swoją robotę i uprzykrzała życie chłopakom. Zrobiliśmy więc dla nich takie zawody - opowiada Krzysztof Krysiak z automobilklubu w Łodzi, organizator zawodów.

Czym różnią się legalne od tych nielegalnych, które odbywają się w Łodzi - według wtajemniczonych - raz na tydzień?

- Sprawdzamy każdy samochód, żaden szrot na trasę nie wjedzie - podkreślają organizatorzy.

Bo najszybsi 1/4 mili pokonują nawet w 9 sekund - na mecie potrafią mknąć 300 km/h. W razie ewentualnego wypadku nikt nie ma szans: ani kierowca, ani widzowie, którzy znajdą się na jego drodze.

Tam gdzie „nielegal”

W sobotę na al. Ofiar Terroryzmu w Łodzi atmosfera bardziej przypominała piknik rodzinny niż sceny z filmu "Szybcy i Wściekli". Zza barierek na kierowców przygotowujących się do startu spoglądali rodzice z małymi dziećmi. Można było napić się piwa, zjeść kiełbaskę z grilla. Widzów było kilkuset.

- Jest inaczej niż na „nielegalu”. Dlatego nie wszyscy zrezygnują z wyścigów na ulicy - twierdzi Michał. Ściga się od trzech lat - "na legalu" jest pierwszy raz. Sam jeszcze nie wie czy wróci.

Inaczej na sprawę patrzy Karol.

- To nie jest tak, że jesteśmy jakimś batmanami, że musimy działać w mroku. To była konieczność. Kochamy się ścigać, ale nie kosztem innych - podkreśla.

Pierwsze śliwki...

Policji spodobał się pomysł reaktywowania legalnych wyścigów ulicznych w Łodzi. W końcu lepiej zabezpieczyć jedną imprezę, niż całe noce zasadzać się na nielegalnych rajdowców.

Tyle, że zdaniem wielu uczestników funkcjonariusze popsuli rywalizację. Ponieważ na jednym z pasów zajętych na al. Ofiar Terroryzmu nie było (na pewnym odcinku) barier pochłaniających energię, policja nie pozwoliła na równoległe ściganie się samochodów. Zamiast ze sobą, uczestnicy ścigali się z czasem.

- Pozostało nam porównywanie wyników. Nie o to w tym wszystkim chodzi, ale pierwsze śliwki robaczywki... - uśmiecha się Robert, który na wyścigi przyszedł z trzyletnią córeczką.

W sobotnich zawodach udział wzięło ponad 70 zawodników. Impreza ma odbywać się regularnie.

Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.

Autor: bż/sk / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: