Łódzki magistrat złożył w sądzie pozew przeciwko właścicielom budynków, w których działają sklepy z dopalaczami. Miasto domaga się od nich łącznie 1,1 mln złotych za "spadek wartości okolicznych nieruchomości". Urzędnicy chcą w ten sposób zniechęcić innych właścicieli budynków do współpracy ze sprzedawcami dopalaczy.
Miasto jeszcze niedawno próbowało walczyć ze sprzedawcami narkotyków poprzez... remonty chodników. Prowadzono je w taki sposób, żeby wejście do lokalu, w których sprzedawane były "legalne narkotyki" było niemożliwe.
W sąsiednich Pabianicach urzędnicy również wysilali wyobraźnie - przed tamtejszymi sklepami można było zobaczyć m.in. karawan (miał odstraszać potencjalnych klientów) a nawet księdza z grupą wiernych (którzy modlili się za nawrócenie miłośników dopalaczy).
Teraz przyszedł czas na pozwy sądowe. Zdaniem magistratu, właściciele nieruchomości, którzy wynajmują sprzedawcom dopalacze swoje lokale przyczyniają się do "spadku wartości ziemi". Dlatego też złożyli we wtorek pozew przeciwko nim w łódzkim sądzie okręgowym.
- Istnienie tego typu sklepu jest wysoce dolegliwe dla mieszkańców sąsiednich nieruchomości. Osoby będące pod wpływem środków psychotropowych stanowią stałe zagrożenie dla osób zamieszkujących okolicę - tłumaczył przed kamerą TVN24 Marcin Masłowski z łódzkiego magistratu.
Dodaje, że od momentu otwarcia sklepów "znacznie zwiększyło się zainteresowanie wyprowadzką lokatorów z nieruchomości miejskich".
- Wartość tych nieruchomości znacznie spadła - wyjaśnia Gawlik.
Gra o wysoką stawkę
Miasto domaga się miliona złotych odszkodowania za spadek wartości nieruchomości położonych w najbliższym sąsiedztwie lokali oferujących sprzedaż dopalaczy oraz 100 tys. złotych na cel społeczny na rzecz fundacji walczącej z uzależnieniami.
Jakie szanse na wygraną ma miasto? Mecenas Mikołaj Siwiński, ekspert prawa budowlanego ma spore wątpliwości. - Na pewno urzędnicy będą musieli dobrze udowodnić tezy zawarte w pozwie - tłumaczy.
Przyznaje jednak, że dotąd nikt nie próbował pociągać właścicieli nieruchomości do odpowiedzialności za współpracę ze sprzedawcami dopalaczy.
- Z uwagi na nagłośnienie sprawy trudno będzie im stwierdzić, że nie wiedzieli jakiego typu działalność odbywa się w wynajmowanym lokalu - przyznaje mec. Siwiński.
Dlatego też - jak mówi - procesy miasta z właścicielami nieruchomości będzie "interesująca z prawnego punktu widzenia".
- Jeżeli miasto udowodni, że dana działalność faktycznie uderzyła w wartość ziemi, to może nie być w straconej sytuacji - komentuje prawnik.
Przyznaje jednak, że na razie to miasto, m.in. wcześniejszą akcją rozkopywania chodników przyczyniało się do zmniejszenia wartości okolicznych gruntów.
Prawna obsuwa
Na początku czerwca Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości mówił w rozmowie z tvn24.pl, że trwają prace nad "skutecznym prawem antydopalaczowym".
- Robimy wszystko co w naszej mocy, żeby przedstawić je jeszcze przed wakacjami - informował wtedy wiceminister.
Już wiadomo, że się nie udało. Jak słyszymy w resorcie, dzieje się tak, bo praca nad nowym prawem jest bardzo trudna. Dodawanie kolejnych pozycji do listy zakazanych w Polsce substancji jest po prostu nieskuteczne.
Patryk Jaki tłumaczył, że dopalacze błyskawicznie zmieniają skład i się "legalizują". Tym samym walka z nimi przypomina zabawę w kotka i myszkę. - Pośpiech jest wskazany, ale tutaj musimy być bardzo ostrożni, żeby nie stworzyć kolejnego martwego przepisu - kończy nasz rozmówca.
Jednak można
Jak pokazuje przypadek z Wrocławia, nagłośniony ostatnio przez reporterów magazynu "Uwaga!", sprzedawców dopalaczy można z powodzeniem ścigać już teraz - w oparciu o obowiązujące prawo.
Do tej pory śledczy w całym kraju korzystali z artykułu 160 kodeksu karnego: "Kto naraża człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Problem w tym, że wymaga on udowodnienia bardzo wielu kwestii, a przede wszystkim jest tam przesłanka bezpośredniości, którą bardzo trudno wykazać i trudno zebrać materiał dowodowy z uwagi na to, że osoby po wyjściu ze szpitala nie były już skłonne opowiadać nam, gdzie kupiły dopalacze, czy rozpoznać sprzedawcę.
Wrocławski prokurator Maciej Nitra postanowił skarżyć dealerów z artykułu 165, który mówi o sprowadzeniu niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób. W ostatnich latach stosowano go np. w przypadku spowodowania zagrożenia epidemiologicznego, ale nigdy w przypadku dopalaczy. Nitra uznał, że to błąd. - Sprzedawcy dopalaczy wiedzą dokładnie, jakim celom to służy. Są w pełni świadomi. Więc zachodzi wina umyślna - tłumaczy prokurator.
Udało się - sąd przychylił się do jego argumentacji w pierwszej instancji właściciel lombardu dostał dwa lata bezwzględnego więzienia. Co prawda sąd kolejnej instancji znacząco zmniejszył wyrok - do jednego miesiąca - jednak skazany będzie także przez 16 miesięcy wykonywał przymusowe bezpłatne prace społeczne. Ten wyrok nie podlega już zaskarżeniu.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź