Trzyosobowa rodzina ze Zgierza podtruła się czadem. Z mieszkania wybiegli w nocy, zaalarmowani czujnikiem tlenku węgla. - Wydałam 119 złotych. To niewygórowana cena za uratowanie życia niemal czterech osób - mówi pani Joanna w zaawansowanej ciąży.
Charakterystyczne, głośne pikanie obudziło rodzinę pani Joanny o trzeciej w nocy. - Pierwsza myśl? Fałszywy alarm. Ale na wszelki wypadek zaczęliśmy wietrzyć mieszkanie - opowiada kobieta w rozmowie z Radiem Łódź.
Podczas wietrzenia czujnik włączył się po raz kolejny. Rodzina już wtedy wiedziała, że to nie żarty. - Było zimno, ale z miejsca wybiegliśmy na zewnątrz i zadzwoniliśmy po pomoc - dodaje.
Krok od tragedii
To była dobra decyzja. Ratownicy medyczni stwierdzili, że wszyscy domownicy - pani Joanna, jej mąż i trzyletnia córka - mają w płucach niebezpieczne stężenie tlenku węgla. Jak dowiedział się Piotr Krysztofiak, reporter Radia Łódź, rodzina mogła w każdej chwili stracić przytomność.
- Gdyby nie czujnik, ta rodzina by już nie żyła - mówi Tomasz Matusiak, rzecznik straży pożarnej w Zgierzu. Dodaje, że w mieszkaniu pani Joanny doszło do awarii piecyka, którym rodzina dogrzewała się w nocy.
Wszyscy domownicy trafili do szpitala, z którego wyszli już następnego dnia.
- Za czujkę zapłaciłam 119 złotych. Dzięki niej żyjemy. Mogę powiedzieć, że to był dobry zakup - kończy zgierzanka.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź, Radio Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Radio Łódź | Piotr Krysztofiak