- Jak ktoś ucieka, to ma powód albo jest świrem. Gościem, który z jakiegoś powodu gotów jest zabić siebie i innych tylko po to, żeby uniknąć kontroli. Takiego gościa trzeba szybko wyeliminować - opowiadają policjanci z łódzkiej grupy "Speed". Pracują dokładnie od stu dni i pokazują nam niepublikowane dotąd zapisy ze swoich akcji.
Sobota, 12 października. Po ulicy Brzezińskiej w Łodzi jedzie biały opel. Nie zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych, po którym już ktoś przechodzi. Wszystko to dzieje się na oczach policjantów z nieoznakowanego radiowozu grupy "Speed".
- Od "zwykłej" drogówki różnimy się tym, że nie zatrzymujemy kierowców, którzy przekraczają prędkość o 20 kilometrów na godzinę. Nas interesują ci, którzy nie tyle naruszają przepisy, co je ostentacyjnie ignorują - mówi aspirant sztabowy Piotr Jabłoński, szef policyjnej grupy "Speed" w woj. łódzkim.
Rozpoczyna się pościg. Na przekazanych nam nagraniach słychać, jak policjantom skacze adrenalina. "Pomocy, potrzebujemy pomocy!" - krzyczy do radia jeden z nich. Niby mają na starcie gigantyczną przewagę - jadą nieoznakowanym bmw, które ma pod maską dwa razy więcej koni mechanicznych niż leciwy opel.
Kierowca radiowozu - w przeciwieństwie do ściganego - jest też po szkoleniu u zawodowych kierowców rajdowych.
Mimo tej przewagi kierowca opla ucieka przez kilka minut. Najpierw szaleńczo pokonuje rondo przy jednym z marketów, a potem wyjeżdża na drogę tak, że jedzie pod prąd. Na swój pas wraca w ostatniej chwili. Zaraz potem radiowóz stara się go zepchnąć z drogi. Skutecznie, ale to nie kończy pościgu: opel zjeżdża na pobocze, a potem pędzi po chodniku. Jest noc, a ulica nieoświetlona. Pieszy - jeżeli akurat jakiś by tam się trafił - byłby bez szans.
"Świr"
Sierżant sztabowy Kamil Szmidel, policjant z grupy "Speed": - Przepisy są takie, że ucieczka przed policją z automatu jest przestępstwem (czytaj więcej na ten temat - red.). Jeżeli ktoś mimo to decyduje się uciekać, to albo ma dobry powód, albo jest świrem. Tak czy siak, każdy pościg to zła informacja dla tych, którzy mogą się znaleźć na jego drodze.
Uciekający opel zjeżdża na drogę osiedlową. Próg zwalniający przed przejściem dla pieszych wybija go w górę, lecą iskry. Po chwili w górze jest też radiowóz.
Słychać trzask uderzenia. "Nie teraz, nie teraz!" - słychać głos zdenerwowanego policjanta, do którego akurat ktoś dzwoni. Po chwili znów słychać jego głos - przez radiostację dyktuje dyżurnemu tablice rejestracyjne opla. Imionami: "Wanda, Grzegorz, Stanisław...".
Uciekinier wybiera drogę szutrową. Łatwo na niej o poślizg. Leciwy opel rozpędza się do ponad 100 kilometrów na godzinę. Za nim chmura kurzu. Droga wiedzie wokół drzew. Pościg zaraz się skończy - na drzewie albo jadącym z naprzeciwka aucie.
Nagle kierowca ostro hamuje i szarpie kierownicą w prawo. Auto zjeżdża na drogę polną.
"Będzie uciekał, będzie uciekał!" - krzyczy policjant. Słychać, jak drzwi radiowozu się otwierają. Pościg zmienia się w pieszy. Kierowca został zatrzymany, nikomu nie zrobił krzywdy. Czyli sukces.
- Okazało się, że był nietrzeźwy, miał w organizmie promil alkoholu - mówi Piotr Jabłoński, szef "Speedu".
Na kogo wypadnie
- Niektórzy mówią, że pościgi są tak niebezpieczne dla osób postronnych, że nie powinny być w ogóle przeprowadzane - przyznaje aspirant Marcin Miśkiewicz. Do "Speedu" trafił z łódzkiego wydziału ruchu drogowego. - Ja się z tym nie zgadzam. Gdybyśmy odpuszczali, to takich rajdowców byłoby dużo więcej - przekonuje.
Deklaruje, że lubi swoją pracę, bo jest adrenalina.
- Bywa, że przez kilka godzin nie dzieje się nic. I nagle ktoś cię wytrąci z tej nudy bez ostrzeżenia - mówi Miśkiewicz.
17 lipca, pierwszego dnia działalności łódzkiego "Speed", jego koledzy mieli taką sytuację: ciemne bmw jechało zbyt szybko ulicą Rokicińską. W pobliżu węzła autostradowego policjanci włączyli syrenę i niebieskie, migające światła.
"Dobra, pokaż mu, żeby zjechał tutaj" - słychać jednego z policjantów. Plan był taki, żeby kontrolę zrobić na pobliskiej stacji benzynowej. Tyle że kierowca ciemnego bmw nie zamierzał się łatwo poddać. Poczekał, aż policjanci skręcą, a potem nacisnął pedał gazu i pojechał prosto.
"A to gnój!" - mówi zdenerwowany policjant.
Pościg!
Radiowóz przejeżdża po pasach dla pieszych i wraca na drogę, którą pojechał uciekinier. Jest już daleko. Policyjne auto rozpędza się do 200 kilometrów na godzinę. Uciekiniera przyblokował tir jadący przed nim. Chce wyprzedzać, ale nie ma jak - z przeciwka jedzie inna ciężarówka. Skręca kierownicą w lewo, wjeżdża na chodnik. O centymetry mija zszokowanego pieszego. "Ja p****ę..." - komentuje przestraszony policjant.
Pościg trwa jeszcze dwie minuty. BMW jedzie wąską drogą, mija znak zakazu wjazdu. Kierowca nie wziął pod uwagę, że trasa jego ucieczki jest remontowana. Przejeżdża przez skrzyżowanie na czerwonym świetle; jego auto spada z drogi na nieutwardzoną ziemię. Chmura kurzu. Uciekinier widzi przed sobą samochody budowlanych, nie ma jak jechać dalej. Zatrzymuje auto i otwiera drzwi. Zanim zdążył wysiąść, drogę zastawili mu policjanci.
- Okazało się, że za kierownicą siedział młody chłopak, który nigdy nie miał prawa jazdy. Sprawa trafiła do prokuratury - mówi Piotr Jabłoński, szef "Speedu".
Na wyścigi
Łódzki "Speed" to łącznie dwanaście radiowozów - w tym cztery oznakowane. Zespół działa dokładnie od stu dni.
- Mamy najmocniejsze i najnowocześniejsze auta. Do "Speedu" zwerbowaliśmy najlepszych funkcjonariuszy z drogówek. Śmietanka - chwali się Piotr Jabłoński.
Jednym z zadań grupy jest uniemożliwienie nielegalnych, najczęściej nocnych wyścigów.
- Nasz zespół liczy łącznie trzydzieści osób. Czworo pracuje przy biurku – dodaje Jabłoński.
Do obowiązków tych, którzy nie wyjeżdżają na miasto, należy m.in. przeczesywanie forów dyskusyjnych i postów w mediach społecznościowych. Przeglądają też zapisy z monitoringów. Mają być częścią środowiska, które organizuje nielegalne wyścigi. I dostarczać informacje o każdym takim planowanym zdarzeniu.
- Średnio dwa razy w tygodniu ktoś chce się ścigać po ulicach. Walka z tym zjawiskiem przypomina wyścig zbrojeń - opowiada jeden z policjantów ze „Speedu”.
I dodaje, że w pobliżu ulic, po których ma odbyć się wyścig, ustawiani są ludzie "na czujce".
- Wyglądają naszych samochodów i dają cynk swoim znajomym, że jedzie policja – mówi nasz rozmówca.
Wyścigi są wtedy przerywane, a uczestnicy próbują się rozjechać. Próbują, bo prawie zawsze policja kogoś zatrzyma i ukarze – najczęściej pozbawieniem dowodu rejestracyjnego.
- Niektóre auta są tak zmodyfikowane pod wyścigi, że w ogóle nie nadają się na drogę publiczną. Takie pojazdy trzeba szybko wyłączyć z ruchu – tłumaczy Piotr Jabłoński, szef "Speedu".
I dodaje, że dotąd się nie zdarzyło, żeby uczestnik nielegalnych wyścigów próbował uciekać.
- Nasze auta mają takie osiągi, że nawet bardzo wychuchane w garażach, stuningowane samochody sportowe mają z nimi problem – zaznacza Piotr Jabłoński.
Liczby
Od początku działania grupy policjanci ze "Speedu" zabrali 261 dowodów rejestracyjnych. W tej grupie są nie tylko sportowe auta z nielegalnych wyścigów, ale też graty, które nie powinny wyjeżdżać na drogę.
- Jak już jesteśmy przy liczbach, to warto wspomnieć o tym, że każdego dnia naszej pracy przynajmniej pięciu kierowców traciło prawo jazdy. Prawie wszyscy jechali za szybko o co najmniej 50 kilometrów na godzinę w terenie zabudowanym – mówi Piotr Jabłoński.
A ile dotychczas pościgów przeprowadził łódzki "Speed"? I ile było nieudanych? Policja odpowiada, że nie prowadzi oddzielnych statystyk dla tych, których trzeba było ścigać.
- Mogę jedynie powiedzieć, że sprawy 21 kierowców podejrzanych o popełnienie przestępstwa zostały przekazane prokuraturze - mówi aspirant sztabowy Jabłoński.
Sierżant sztabowy Szmidel: - Jeździmy co prawda nieoznakowanym autem, ale musimy być w mundurach. Jak zaczynamy pracę, to niedługo potem w sieci jest już informacja, że jeżdżą "tajniacy". Często nawet jest informacja o tym, jakie mamy tablice rejestracyjne - opowiada.
Ale - jak mówi - kierowcy, ostrzegając się przed nieoznakowanym radiowozem, lubią wpadać w przesadę: - Czasami czytamy o rzekomych "tajniakach" w autach, których w ogóle nie ma w polskiej policji. Ale to dobrze, niech piraci się boją - mówi policjant.
"To tak nie działa"
Z Kamilem Szmidlem i Marcinem Miśkiewiczem spotykamy się pod siedzibą policji autostradowej w Sosnowcu obok Strykowa. To tu swoją główną siedzibę ma "Speed". Przed budynkiem stoją nieoznakowane samochody BMW.
- Mój najszybszy pościg? No, każdy z nas chyba miał już okazję gonić kogoś, gnając ponad dwieście na godzinę – mówi sierżant sztabowy Marcin Miśkiewicz.
Towarzyszący mu tego dnia Kamil Szmidel dodaje, że chociaż największe prędkości widzi się na autostradach i drogach ekspresowych, to piraci na drogach niższej kategorii robią większe wrażenie.
- Jak ktoś pędzi 200 po autostradzie, to i tak mniej zagraża bezpieczeństwu niewinnych osób niż kierowca jadący "stówkę" po obszarze zabudowanym – tłumaczy Szmidel.
Właśnie dlatego przez kolejne godziny będziemy patrolować okoliczne drogi krajowe. Obaj policjanci mają ze sobą broń. Będą mogli jej użyć, jeżeli ktoś uciekając przed policją będzie powodował realne zagrożenie dla życia osób postronnych – na przykład zjedzie na chodnik, po którym idzie wycieczka szkolna.
Policjanci w czasie swojej służby mogą przekraczać prędkość, nawet jadąc bez włączonych sygnałów dźwiękowych i świetlnych, bo – jak interpretują to sądy – nie ma wykroczenia, jeżeli ktoś "wykonuje swoją powinność".
Zaczynamy dyżur.
Przez kilka kolejnych godzin jeździmy po drogach w pobliżu węzła autostradowego w Strykowie. Długo wokół nie dzieje się nic ciekawego.
- Prawda jest taka, że ludzie bardzo boją się stracić "prawko". Dlatego w terenie zabudowanym zwalniają niemal wszyscy - opowiada sierżant Marcin Miśkiewicz.
Nagle radiowóz wyprzedza jasne audi. Radiowóz na początku trzyma dystans.
- Ma 115. A jest w zabudowanym. Jeszcze jeden pomiar - mówi Szmidel. Miśkiewicz przyspiesza. Po chwili audi jest już zatrzymane. Za kierownicą jest kobieta, która tłumaczy, że wraca od lekarza.
- Za szybko. Tam było 50?... no tak... - mówi spokojnie. Większego wrażenia nie robi na niej fakt, że będzie musiała zapłacić 500 złotych mandatu.
- Dzisiaj traci pani prawo jazdy na trzy miesiące - dopiero po tych słowach kobieta pokazuje emocje.
- Panowie, błagam... ja mogę nawet wyższy mandat zapłacić... proszę - powtarza. I słyszy, że "to tak nie działa".
Potem przez kilka minut prosi policjantów o to, żeby zostawić jej dokument. Tłumaczy, jak bardzo skomplikuje to jej życie.
- Przykro mi z powodu prawa jazdy - słyszy na koniec. - Mi bardziej - odpowiada wyraźnie zdenerwowana.
Sierżant sztabowy Szmidel: - Codziennie słyszymy o tym, dlaczego nie powinniśmy komuś zabierać prawa jazdy. A my po pierwsze nie mamy żadnego wyboru, a po drugie zasady są przecież jasne. Gnasz na zabudowanym - tracisz dokument. I nie ma zlituj - kończy.
***
W lipcu tego roku Komenda Główna Policji zdecydowała o tym, że każda komenda wojewódzka w kraju będzie miała swoją grupę "Speed". A to dlatego, że - jak wskazują statystyki - chociaż w Polsce ubywa wypadków, to wzrasta liczba ofiar śmiertelnych. A wszystko przez prędkość.
- Mamy sprzęt i ludzi, żeby skutecznie przekonać piratów drogowych, że to nie jest zabawa - podkreśla Radosław Kobryś z Komendy Głównej Policji.
Pierwsza grupa specjalna "Speed" powstała w listopadzie ub.r. w stołecznym wydziale ruchu drogowego. Tylko w tym roku warszawscy policjanci ujawnili ponad 13 tysięcy wykroczeń i zatrzymali blisko 3 tysiące praw jazdy.
Autor: bż/i/kwoj / Źródło: TVN 24 Łódź