Rzucili ją na podłogę, oblali benzyną. - Usłyszałam "gińcie suki". Potem mama zaczęła płonąć - mówi Ewa, córka zamordowanej 59-latki z Aleksandrowa Łódzkiego. Jej oprawcy zostali w poniedziałek skazani.
Sąd Okręgowy w Łodzi skazał na dożywocie 29-letniego Krzysztofa C. i o 20 lat starszego Ryszarda D. - Mężczyźni zostali uznani za winnych zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem - informuje tvn24.pl sędzia Paweł Urbaniak z łódzkiego sądu.
Sąd pozbawił ich też praw publicznych na 10 lat. Oprócz tego mają wypłacić 80 tys. złotych zadośćuczynienia na rzecz córki swojej ofiary.
O warunkowe wyjście na wolność będą mogli ubiegać się po 25 latach za kratkami. Wyrok jest nieprawomocny.
Spalona żywcem
Tragedia wydarzyła się 14 sierpnia 2016 roku w Aleksandrowie Łódzkim. Wtedy to 59-letnia Teresa została podpalona żywcem. Nie przeżyła.
Prokuratorzy twierdzili, że Krzysztof C. i Ryszard D. chcieli też zabić jej córkę - Ewę. Dlatego też - oprócz okrutnego zabójstwa - oskarżyli ich o usiłowanie drugiego.
- Mężczyźni zostali ostatecznie uniewinnieni z tego drugiego zarzutu - informuje sędzia Urbaniak.
W ostatnim dniu życia Teresa ugotowała obiad. Spakowała jedzenie w garnki i poszła do córki - mieszkającej raptem kilkaset metrów dalej. U córki było zawsze spokojnie - mieszka w schludnym bloku. Nie narzeka na to, że ktoś obok niej co chwila organizuje libację. A Teresa narzekała od lat.
- Wspólnie świętowaliśmy urodziny. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy - mówi zięć zmarłej.
Teresa do swojego domu wróciła wieczorem. Córka i wnuk pomagali jej przynieść garnki, w których wcześniej zaniosła obiad. Przed wejściem do mieszkania spotkali Krzyśka i Ryśka. Doszło do awantury. Dlaczego? Ktoś kogoś obraził - jedni zrzucają na drugich. Przyjechała policja. Uspokoiło się.
Wszyscy rozeszli się do domów. Tylko córka Teresy została w mieszkaniu matki. I to jej relacja była dla prokuratury najbardziej prawdopodobna.
Córka Teresy opowiada, że kiedy policja odjechała, do domu matki przyszła kobieta "od tamtych".
- Wyciągnęła mamę na podwórko za włosy. Biła ją i krzyczała, że to przez nią przyjechała policja - opowiadała prokuratorom. I że odciągała agresywną kobietę od matki.
- Wróciłyśmy do mieszkania. Też dostałam, zaczęła lecieć mi krew. Miałam całą brudną bluzkę, więc ją zdjęłam - wspomina.
Zostawiły otwarte drzwi.
- Oni weszli do środka. Jeden złapał mnie za włosy, drugi wyciągnął mamę. Przewrócili nas na korytarzu. Jeden z nich zaczął nas czymś polewać. Usłyszałam "gińcie, suki" i poczułam benzynę – zeznała córka Teresy.
W akcie oskarżenia czytamy, że Ryszard D. oblał obie leżące na podłodze kobiety benzyną, którą kupił chwilę wcześniej na stacji benzynowej. Krzysztof C. podpalił Teresę.
- Udało mi się wstać. Nie zajęłam się ogniem. Tamci patrzyli, jak moja mama płonie. Próbowałam ją gasić, ale ona krzyknęła, żebym uciekała - tak swoją wersję w czasie procesu przedstawiła córka zabitej 59-latki.
Powołany w czasie rozprawy biegły wykluczył jednak, że córka Teresy została polana benzyną. Stwierdził, że na pewno zajęłaby się ogniem przy próbie gaszenia matki. Poza tym na jej ubraniach nie zostały żadne ślady po paliwie.
Dalsza wersja Ewy nie budzi już wątpliwości. Kobieta pobiegła do mieszkania. Powiedziała mężowi, co się stało. Ten zadzwonił po policję, straż pożarną i pogotowie. Potem rodzina wróciła pod dom Teresy. Przed budynkiem stał już tłum otaczający leżącą na ziemi 59-latkę. Niedługo potem zabrało ją pogotowie. W szpitalu wprowadzono ją w stan śpiączki farmakologicznej, z której nigdy się nie obudziła.
Na szpitalnym łóżku umierała jeszcze 5 dni.
Biegły lekarz ocenił, że nie miała szans na przeżycie. "75 proc. powierzchni jej ciała zostało poparzonych. Głównie w okolicach układu oddechowego" – czytamy w jego raporcie dołączonym do akt sprawy.
Bez winy
Rysiek po wszystkim wrócił do mieszkania naprzeciwko Teresy. Tu został zatrzymany przez policję. Młodszy Krzysiek schował się w krzakach i stamtąd obserwował policjantów, którzy robili rozpoznanie wokół miejsca tragedii. Kiedy został zauważony, próbował uciekać. Na nic się mu to zdało. Trafił do aresztu, podobnie jak wujek.
W momencie zatrzymania Rysiek miał niecałe dwa promile w organizmie. Krzysiek miał o pół promila więcej.
Rysiek w czasie procesu nie czuł się winny. Opowiadał, że kupił benzynę na stacji. Butelkę niósł jednak Krzysiek. On miał go wyprzedzić i wcześniej dotrzeć do budynku przy Kilińskiego.
- Jak wróciliśmy do budynku, to tamta już płonęła. Krzysztof najpewniej to zrobił, bo widziałem, jak uciekał. Próbowałem ją gasić. Butem naciskałem na jej płonący łokieć. Jeżeli to Krzysiek ją podpalił, to on powinien za to odpowiedzieć - podkreślał w swoich wyjaśnieniach.
Co na to Krzysiek? Też nie czuł się winny. Na początku śledztwa mówił, że chciał postraszyć tylko kobiety i nie wiedział, że jedna z nich jest cała w benzynie. Potem - już w czasie rozprawy - nieco zmodyfikował wersję.
- Oni się szarpali. Mój wujek i tamte dwie kobiety. Chciałem ich uspokoić, dlatego wyjąłem zapalniczkę. Krzyknąłem, że jak się nie uspokoją, to ich spalę - twierdził.
Kiedy Teresa zaczęła płonąć, Krzysiek - jak twierdzi - ruszył z pomocą.
- Wstała i krzyczała. Wybiegła na podwórko. Żeby jej pomóc, podstawiłem jej nogę. Jak się wywróciła to dopiero można było ją gasić - zeznawał.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź