Łódź nie będzie miała na czas instalacji do składowania odpadów. Śmieci będą musiały być wywożone nawet 70 kilometrów za miasto. Co to oznacza? Że łodzianie więcej zapłacą za odbiór odpadów. Taką wizję, w rozmowie z tvn24.pl, rysuje dyrektor Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Wiceprezydent miasta odpowiada: Jak prezes wie, że się nie uda, niech złoży rezygnację.
Już jest za późno. Tak twierdzi Artur Augustyn, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania - miejskiej spółki odpowiedzialnej za zarządzanie odpadami.
- Znowelizowana Ustawa o odpadach i Ustawa o utrzymaniu porządku i czystości w gminach mówą, że od 30 czerwca 2018 roku śmieci mogą trafiać tylko do tzw. RIPOK-ów. Czyli Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych - wyjaśnia nasz rozmówca.
I nie zostawia złudzeń - Łódź takiej instalacji mieć nie będzie.
- Wielokrotnie prosiłem władze miasta o podjęcie działań. Ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi - twierdzi nasz rozmówca.
Pan zapłaci, Pani zapłaci
Co to oznacza? Że łódzkie odpady (których rocznie jest ok. 180 tys. ton) będą musiały jeździć "na wycieczki" do istniejących RIPOK-ów. Najbliższy jest w Kamieńsku – prawie 70 km od Łodzi.
- Będzie po prostu drożej. Miesięcznie za samo wywożenie odpadów podatnicy będą musieli zapłacić ok. 700-800 tys. złotych. A do tego dochodzą koszty zagospodarowania śmieci już na miejscu - wylicza Artur Augustyn.
Dyrektor miejskiej spółki postanowił mówić otwarcie o problemie, bo - jak przyznaje - media mogą być ostatnią deską ratunku.
- Władze miasta pozostają głuche na sygnały, które wysyłam od dwóch lat. Czemu nie pomagają? Dobre pytanie - mówi.
"Niech złoży dymisję, znajdziemy innego menadżera"
Co na te zarzuty miasto? Wiceprezydent miasta, na specjalnie zorganizowanym spotkaniu z dziennikarzami stwierdził, że "gorączkowe myślenie prezesa jest nieuzasadnione".
- Dzisiaj na moje biurko trafiły analizy trzech wariantów stworzenia RIPOK przestawione przez MPO. Mówimy o inwestycji na kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt milionów złotych. Nikt nie podejmie tak ważnych decyzji bez szczegółowych analiz - mówił Trela.
Dodał, że "prace nad powstaniem RIPOK trwają".
- Mam apel do pana prezesa. Jeżeli uważa, że nie uda się zrealizować planu na czas - niech złoży rezygnację. Znajdziemy na jego miejsce menadżera, który to zrealizuje - zaznaczył.
Dopowiedział, że miasto "wie, jak wygląda modernizacja sortowni w innych miastach".
- Dlatego dziwię się, że od dziennikarzy dowiaduję się, że prezes miejskiej spółki jest przekonany, że nie da się tego zrobić - dodał.
Bez obietnic
Trela nie chciał jednak obiecać, że RIPOK będzie gotowy na czas. Kiedy go o to zapytaliśmy, stwierdził, że "miasto robi wszystko, żeby instalacja była, kiedy będzie to potrzebne".
- A co, jeżeli się nie uda? - dopytujemy.
- Nie mówimy dziś o wariancie, że się nie uda. Mówimy o wariancie naszej determinacji, żeby taką instalację mieć - odpowiada wiceprezydent.
- Jak ma się czuć mieszkaniec Łodzi, który z jednej strony słyszy "nie wyrobimy się", a z drugiej deklaracje miasta tylko o "robieniu, co w ich mocy"?. Nikt się nie podpisze pod deklaracją, że niezbędne inwestycje powstaną na czas?
- Dla mieszkańców Łodzi najważniejsze i najistotniejsze są dwie rzeczy. Żeby śmieci były odbierane na czas i żeby stawka za ich wywóz odpadów była na możliwie niezmienionym poziomie. Te dwie rzeczy obiecaliśmy na początku kadencji i dotrzymamy słowa do jej końca - odpowiedział wiceprezydent.
Kadencja samorządu kończy się w 2018 roku.
Jeden to za mało
Ustawa o odpadach zakłada, że w 2018 roku śmieci mogą być składowane tylko w tzw. stałych punktach Regionalnych Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych.
Jeden taki punkt właśnie w Łodzi powstaje. Zgodę na budowę dostała prywatna firma Remondis. Problem w tym, że ten punkt - według wyliczeń MPO - nie wystarczy na potrzeby całego miasta.
- Ich RIPOK, będący poza kontrolą miasta, ma przetwarzać do 80 tys. ton śmieci rocznie. Jak łatwo wyliczyć, 100 tys. ton śmieci trzeba będzie wywieźć za miasto - mówi prezes MPO.
O ile może wzrosnąć opłata za śmieci? Na razie na to pytanie nasz rozmówca nie chce odpowiadać.
- Może o 100 proc., może o 200... łatwo teraz rzucać liczbami. Ale tu nie chodzi o to, żeby szokować. Tylko, żeby wreszcie szukać rozwiązań - mówi.
"Stracimy prace"
Związki zawodowe pracowników fizycznych w MPO, jak rzadko kiedy, idą ramię w ramię z prezesem miejskiej spółki.
- Jak nie będzie zakładu przetwórstwa, to wszyscy stracimy pracę. Nie wiem, czemu miasto to robi. Nie spotkaliśmy się jeszcze z taką sytuacją - wzrusza ramionami Adam Uznański, pracownik MPO.
W MPO pracuje 150 pracowników fizycznych. Ich przedstawiciele byli już u prezydent Hanny Zdanowskiej i wiceprezydenta Treli. I, jak mówią, nie dowiedzieli się "niczego konkretnego".
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź