Sąd Najwyższy oddalił w czwartek skargę kasacyjną złożoną przez rodziców 12-letniego chłopca, który utonął na basenie w czasie ferii zimowych. - Z orzeczenia wynika, że prezesowi i dyrektorce basenu nie można przypisać odpowiedzialności za narażenie dzieci na niebezpieczeństwo mimo faktu, że na obiekcie nie było ratownika - relacjonuje pełnomocniczka rodziny. Do tragedii doszło w styczniu 2017 roku.
- To bardzo niekorzystna decyzja - przyznaje mecenas Agata Koman, pełnomocniczka rodziców 12-letniego Rafała Kmity, który utonął ponad osiem lat temu podczas zimowiska w Wiśle. W rozmowie z tvn24.pl przekazuje, że decyzja SN kończy kwestię odpowiedzialności osób zarządzających basenem, na którym doszło do tragedii.
- Z każdym dniem, z każdą taką informacją tracę wiarę w jakąkolwiek sprawiedliwość - dodaje Bogdan Kmita, ojciec Rafała. Jego syn miałby w tym roku 20 lat.
Czytaj też: Rafał na to zimowisko miał nie jechać. "Olbrzymia tragedia. Dzieci jutro wrócą do domów"
Jak to się stało, że Rafał utonął na basenie, gdzie miał być pod dobrą opieką? Ojciec chłopca mówi, że walczy ze sobą, żeby tego w kółko nie analizować. Trudno jednak tego nie robić - stojąca na stole sterta fotokopii przypomina o tym, że proces sądowy nie jest zakończony. Po tragedii Rafała prokuratura oskarżyła pięć osób o nieumyślne spowodowanie jego śmierci, spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu innego chłopca oraz narażenie zdrowia i życia wszystkich innych kolonistów, którzy w styczniu 2017 roku pojechali do Wisły na ferie zimowe zorganizowane przez gminę.
Na ławie oskarżonych usiadło dwoje opiekunów, którzy mieli czuwać nad grupą, dyrektorka oraz prezes basenu (których dotyczyła oddalona kasacja wniesiona do Sądu Najwyższego) i Łukasz K., który tragicznego dnia de facto pełnił obowiązki ratownika, ale nie miał uprawnień. Kiedy Rafał i inny chłopiec zaczęli tonąć, był w innej części obiektu. Opiekunowie kolonistów zostali zaalarmowani przez inne dzieci, że dzieje się coś złego.
Osiem lat od tragedii skazany jest tylko Łukasz K. Na karę więzienia w zawieszeniu. - Niech wszyscy, którzy powierzają swoje dzieci innym, pomyślą sobie, jak by się czuli w naszej sytuacji. Mi po prostu brakuje słów - zaznacza Bogdan Kmita.
Basen i "ratownik"
To był trzeci dzień ferii. Na śniadaniu wychowawcy zapytali, kto chce iść na basen. - Grupa, która nie chce pływać, pójdzie kupować pamiątki - zapowiedział jeden z wychowawców, nauczyciel ze szkoły w Grotnikach. Rafał chciał iść na basen, chociaż nie umiał pływać. Autobus z kolonistami podjechał pod obiekt przy ul. Olimpijskiej w Wiśle po godz. 14. Na pływalni "zameldowało się" 19 dzieci i dwoje opiekunów - nauczyciel i nauczycielka. Basen był zarezerwowany tylko dla nich. Na pływalni czekał na nich Łukasz K. Tego dnia ubrany był w pomarańczową koszulkę i spodenki. Po basenie chodził w klapkach. Wyglądał jak ratownik.
K. chciał nim być. Dobrze pływał i mniej więcej orientował się, co musi zrobić, żeby zdać wymagane egzaminy. Ale na planach się kończyło - krytycznego dnia był "tylko" pracownikiem technicznym. Kiedy na pływalni pojawiła się grupa kolonistów, Łukasz K. przez chwilę rozmawiał z opiekunem dzieci. Kiedy dzieci były już w wodzie, "ratownik” wyszedł załatwiać sprawy w innej części budynku przy ulicy Olimpijskiej. Opiekunowie, którzy przyjechali z dziećmi - Mirosława B. i Krzysztof W. - nie zauważyli, że wychodzi.
Potem doszło do tragedii. Dzieci zaalarmowały opiekuna, Krzysztofa W., że pod wodą jest dwóch chłopców. Wyciągnął na brzeg Dominika. Rafała wyciągnął 14-letni chłopiec z pomocą Mirosławy B. Niedługo potem na basen wbiegł "ratownik” Łukasz K., który rozpoczął reanimację Rafała. Kontynuowali ją wezwani na miejsce ratownicy medyczni. Nie przyniosła ona rezultatu.
Druga karetka do szpitala w Bielsku-Białej odwiozła Dominika, który odzyskał przytomność jeszcze na basenie.
Ustalenia
Śledztwo w sprawie tragedii przeprowadziła Prokuratura Rejonowa w Cieszynie. W akcie oskarżenia śledczy wskazali, że zarządzający Ośrodkiem Przygotowań Paraolimpijskich w Wiśle prezes Adam J. świadomie zatrudnił Łukasza K. do faktycznej pracy w charakterze ratownika (chociaż formalnie był "tylko” pracownikiem technicznym) pomimo świadomości, że nie ma on odpowiednich kwalifikacji.
Prokuratorzy ustalili też, że dyrektorka basenu Danuta Z. z kolei zgodziła się, żeby na urlopie tragicznego dnia był ratownik z uprawnieniami i zgodziła się na to, żeby za bezpieczeństwo dbał mężczyzna bez uprawnień. Prokuratorzy nie mieli wątpliwości, że miała świadomość, że nie powinna tego robić, bo - jak ustalili - już po śmierci Rafała dzwoniła do urlopowanego ratownika i prosiła go, żeby zgodził się na fikcyjne anulowanie urlopu, żeby wykazać, że w dniu wypadku basen był należycie obsadzony w zakresie ratowników.
Łukasz K. - jak wskazywali prokuratorzy - nie tylko zgodził się pełnić funkcję ratownika mimo braku kompetencji, to jeszcze opuścił teren pływalni, kiedy w wodzie była grupa kolonistów i przez to nie mógł na czas przeprowadzić skutecznej akcji ratowniczej.
Opiekunowie Mirosława B. i Krzysztof W. z kolei, jak wyliczała prokuratura, nie sprawdzili, które dzieci potrafią pływać, a które nie. Kiedy dzieci znalazły się w wodzie, opiekunowie - jak ustaliła prokuratura - niedostatecznie kontrolowali to, co się z nimi dzieje.
Więzienie, którego nie będzie
Pierwszy wyrok w tej sprawie, wydany przez Sąd Rejonowy w Zgierzu, zapadł 10 grudnia 2021 roku. Ponad dwa lata temu. Uniewinnił on opiekunów ze stawianych zarzutów, a na karę więzienia skazał "ratownika”, dyrektorkę basenu i prezesa Ośrodka Przygotowań Paraolimpijskich. Wszyscy mieli trafić do celi na trzy miesiące, a po wyjściu przez dwa lata wykonywać prace społeczne. Oprócz tego mieli zapłacić po 10 tysięcy złotych na rzecz rodziców Rafała i matki Dominika.
Sąd wskazał, że to właśnie Adam J., Danuta Z. oraz Łukasz K. byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo osób korzystających z basenu. Prezes go nie zapewnił, bo - jak uzasadniał sąd - nie zapewnił wystarczającej liczby ratowników, żeby obiekt mógł działać w sposób bezpieczny. Zamiast tego przyjął do pracy niewykwalifikowanego Łukasza K.
Danuta Z. zarządzała personelem pływalni i akceptowała fakt, kto i na jakich zasadach dba o bezpieczeństwo kąpiących się. A Łukasz K. nie tylko podjął się pracy, do której nie miał uprawnień, ale też w kluczowym momencie wyszedł z pływalni.
"Tylko zastosowanie krótkiej kary izolacyjnej stosunkowo krótkiej kary połączonej z długą karą ograniczenia wolności pozwoli oskarżonemu na refleksję nad swoim dotychczasowym postępowaniem i może wdrożyć go do przestrzegania prawa w przyszłości i zapobiec ewentualnemu dalszemu popełnianiu przez niego przestępstw" - uzasadniał zgierski sąd.
Opiekunowie zostali uniewinnieni, bo - jak argumentował sąd rejonowy - wychowawcy mieli zapewnić opiekę małoletnim we współpracy z ratownikiem, nie mieli obowiązku nadzorowania jego pracy i dlatego nie musieli zauważyć, że opuszcza on pływalnię.
Zmiana
Od wyroku odwołał się pełnomocnik ojca zmarłego Rafała, prokuratura oraz obrońcy Adama J. i Danuty Z. Wyrok zapadł 7 grudnia 2022 roku. Sąd Okręgowy w Łodzi zupełnie inaczej ocenił zgromadzone w sprawie dowody. Przede wszystkim uniewinnił prezesa i dyrektorkę basenu. Dlaczego? Sąd uznał wtedy, że zatrudnienie niewykwalifikowanego ratownika co prawda stwarzało niebezpieczeństwo dla kąpiących się, ale nie może być mowy, że dopuścili się w sposób bezpośredni do tragedii.
"W realiach tej sprawy, co wynika też z poczynionych ustaleń stanu faktycznego, musiały zaistnieć i w rzeczywistości zaistniały dalsze konieczne jeszcze okoliczności, które potencjalne niebezpieczeństwo stworzone przez tą oskarżoną, przekształciły w bezpośrednie niebezpieczeństwo" - argumentował łódzki sąd.
Te okoliczności, jak czytamy w uzasadnieniu, zaistniały po stronie oskarżonego Łukasza K., jak i opiekunów kolonijnych. "Dopiero one naraziły Rafała Kmitę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia".
Wobec "ratownika" sąd drugiej instancji również był dużo łagodniejszy - karę więzienia zamienił na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Łukasz K. zamiast 10 tysięcy ma zapłacić 1152 złote na rzecz ojca zmarłego Rafała. Skąd ta zmiana? Sąd stwierdził, że rodzicom Rafała nie należy się nawiązka, bo przysługuje ona najbliższym, których sytuacja życiowa na skutek śmierci uległa pogorszeniu. A ponieważ Rafał był dzieckiem na utrzymaniu rodziców, to - jak uzasadnił sąd - rodzice nie znaleźli się w trudniejszej sytuacji materialnej.
Sprawa opiekunów kolonijnych została za to skierowana przez sąd odwoławczy do pierwszej instancji. To oni, jak uznał Sąd Okręgowy w Łodzi, mieli obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa grupie, która 17 stycznia 2017 roku pojechała na basen. Łódzki sąd stwierdził, że powinni oni cały czas monitorować sytuację na pływalni i mieli obowiązek sprawdzać, czy ratownik jest obecny.
"Oskarżeni nie tylko nie powinni dopuścić do nieobecności ratownika na basenie, ale jeśli do takiej nieobecności doszło, winni natychmiast na nią zareagować zarządzając opuszczenie basenu przez dzieci, czego jednak nie uczynili" - uznał sąd.
Dodał, że opiekunowie zamiast dbać o dzieci "oddawali się relaksowi (…) i nawet nie dostrzegli chłopców leżących na dnie basenu".
Proces w pierwszej instancji w sprawie opiekunów wciąż się toczy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne