Za rozpędzonym kierowcą jedzie sześć radiowozów. Jeden z nich się rozbija. Do takiego zdarzenia doszło ostatnio w Słupsku, dla policji to normalne. Statystycznie w Polsce codziennie dochodzi do 23 kolizji z udziałem policyjnego samochodu. - Musimy czasami jeździć na granicy ryzyka - tłumaczą funkcjonariusze.
Tylko w 2014 roku doszło do 8332 sytuacji, w których uszkodzony został policyjny samochód. Statystycznie, więc na dobę przypadały 23 kolizje. Za ten rok dokładnych danych jeszcze nie ma.
- Musimy jeździć na granicy ryzyka, często w ekstremalnych sytuacjach. To należy do naszych obowiązków. Kolizje się zdarzają - tłumaczy insp. Krzysztof Hajdas z komendy głównej.
Policjant też człowiek
Łączna wartość szkód po kolizjach z udziałem policji przekroczyła w 2014 roku 20 mln złotych.
Wśród głównych przyczyn - obok wspomnianej już "jazdy na granicy ryzyka" jest też inna typowo policyjna przypadłość.
- Czasami policjanci wybierają złe miejsce na postój podczas prowadzenia czynności. W konsekwencji dochodzi do najechania na radiowóz przez innego użytkownika ruchu - mówi Hajdas.
Policja przyznaje, że funkcjonariuszom - tak jak wszystkim innym kierowcom - zdarzają się też kolizje z powodu gapiostwa, niepotrzebnej brawury, czy złego stanu dróg.
W 2014 roku policjanci spowodowali łącznie 4422 zdarzenia drogowe. Straty przekroczyły 11 mln złotych.
Bez dogadywania się
Dokładne statystki zdarzeń drogowych z udziałem policji mogliśmy poznać dzięki wewnętrznym przepisom obowiązujących funkcjonariuszy. Wymagają one od nich, żeby do każdej, nawet najdrobniejszej kolizji z udziałem samochodu służbowego wzywany był patrol drogówki.
- Z policją nigdy, nawet przy błahej kolizji nie można spisać oświadczenia. Takie mamy wewnętrzne przepisy - tłumaczy nam st. sierż. Anna Witczak z drogówki w Łodzi.
Drogówka - nerwówka
Policjanci zaznaczają, że do dużej liczby kolizji przyczyniają się też kierowcy, którzy nerwowo reagują widząc radiowóz na, albo przy drodze.
- Gwałtownie hamują, żeby nie dostać mandatu. Nie sprawdzają przy tym, czy nie wjedzie w nich samochód za nimi, albo czy nie stracą panowania nad samochodem - komentuje st. asp. Marzanna Boratyńska z łódzkiej drogówki.
Taką nerwowość redakcja tvn24.pl oglądała na własne oczy - podczas realizacji materiału przyglądaliśmy się pracy drogówki na krzyżówce Marszałków w Łodzi.
- Jezu, co pani robi! - krzyczy w pewnym momencie kierowca na kobietę jadącą przed nim. Ta zatrzymała swój samochód na światłach, ale przód był na przejściu dla pieszych. Na widok radiowozu zdecydowała się cofnąć - i niemal doprowadziła do stłuczki.
- Klasyk! - uśmiecha się komentując całe zajście na skrzyżowaniu pan Stanisław, łódzki taksówkarz. - Ludzie widzą policję i im odwala - tłumaczy.
Co to znaczy? Rozmówca tvn24.pl opowiada, że "drogówka na drodze, to zawsze nerwówka".
- Ludzie się boją munduru, tego że będzie mandat. Myślą więc o tym, czy wszystko dobrze zrobili, żeby nie dostać kary. Jak żółtodzioby. A skutek taki, że robi się niebezpiecznie - twierdzi.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź