"Szarpały moje ciało". Psy pastwiły się nad kobietą, właściciel przed sądem

Sądowy finał sprawy sprzed dwóch lat
Sądowy finał sprawy sprzed dwóch lat
Źródło: TVN24 Łódź
Zaatakowały ją trzy duże psy. Tylko dzięki pomocy sąsiada 59-letnia kobieta ze Skierniewic (woj. łódzkie) uratowała życie. Po dwóch latach od dramatu kończy się proces w tej sprawie - na dziś zaplanowane są mowy końcowe. Śledczy twierdzą, że właścicielem agresywnych zwierząt jest Jerzy G. Grozi mu do trzech lat więzienia.

- Czułam kolejne ugryzienia. Miałam jedną, smutną myśl. Że już nie zobaczę rodziny - mówi Urszula Majewska.

Tego dnia, jesienią 2014 roku, wyszła zbierać dziką różę. Wtedy zaatakowały ją trzy psy - podobne do owczarków niemieckich.

Kobieta wzywała pomocy. Jej krzyki usłyszał sąsiad.

- Pojechałem tam rowerem. Zacząłem odganiać psy. Nie chciały odstąpić, traktowały tą kobietę jak zdobycz - mówi Piotr Moskwa.

Dwa ataki, jeden proces

Na podstawie badań DNA śledczy ustalili, że agresywne psy należą do Jerzego G. Mężczyzna jest oskarżony m.in. o spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, za co grożą mu 3 lata więzienia. Oskarżony w czasie śledztwa nie przyznawał się do winy. Twierdził, że jego psy nie mogą stać za atakiem.

Prokuratorzy połączyli dramat 57-latki z wydarzeniami, które miały miejsce miesiąc wcześniej w tej samej okolicy.

Wtedy dwa duże psy zaatakowały 22-letnią Magdę Matuszewską, która wyszła pobiegać.

- Jeden mnie obwąchał a potem ugryzł w nogę. Założyłam kaptur na głowę, przyjęłam pozycję obronną. Jak już leżałam na chodniku to któryś z psów ugryzł mnie na wysokości nerki – wspomina Matuszewska w rozmowie z "Uwagą".

Kobietę uratował wtedy przypadkowo przejeżdżający kierowca, który zabrał ją do samochodu. Na szczęście 22-latka nie miała poważniejszych ran.

- Udało nam się ustalić, że do tego zdarzenia również przyczyniły się psy 61-latka. Dlatego też usłyszał on drugi zarzut, nieumyślnego spowodowania obrażeń ciała – wyjaśnia prokurator Kopania.

Blizny na zawsze

Urszula Majewska przez kilka dni po ataku musiała przebywać w stanie śpiączki farmakologicznej. Jej stan był krytyczny.

- Mam blizny na rękach, nogach i na głowie. To jednak nic przy tym, że mogłam zginąć - opowiada kobieta.

Jerzy G. nie chce rozmawiać z dziennikarzami.

Autor: bż/kv / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: