Prosiła, błagała. Nie chciała z tym człowiekiem być pod jednym dachem. To był horror - mówią bliscy 86-latki, która została brutalnie zabita w Łodzi. Dwa tygodnie przed śmiercią dokwaterowano jej współlokatora. Zdaniem prokuratury, to on jest zabójcą.
Doskwierała jej choroba i wiek. Chciała tylko spokoju. Cieszyły ją wizyty wnuków, z którymi miała bardzo dobre relacje.
- Miała swoje humorki, pewnie. Czasami można było jej podpaść, jak kupiło się jej nie ten chleb co trzeba. Ale to była ciepła i dobra osoba - mówi jeden z członków rodziny. Prosi o anonimowość. Szok i niedowierzanie po tym, co spotkało ich matkę i babcię ciągle jest zbyt silny.
86-letnia Halina W. mieszkała w schludnym bloku przy ul. Wierzbowej od sześciu lat. Do dyspozycji miała dwa pokoje.
- Dwa tygodnie temu przyjechał człowiek, u którego wynajmowała mieszkanie. Powiedział, że będzie miała współlokatora - mówi rodzina ofiary.
- Znalazł go mój syn. Miał pracować u niego w firmie. Powiedział, że nie załatwił dla niego hotelu pracowniczego. Poprosił, żeby wziąć go do siebie na kilka dni - tłumaczy dziś Krzysztof Tutak, właściciel lokalu.
Opowiada, że "nie może normalnie żyć po tym, co się stało".
- Nogi się pode mną ugięły. To przecież ja przywiozłem tego człowieka. Ja sprowadziłem jej kata do domu - mówi i zwiesza głowę.
"Nie będzie źle"
Początek jednak nie był taki zły. Starsza pani była na "nie", ale potem próbowała szukać pozytywów.
- Wnukowi powiedziała, że przyda jej się pomoc młodego człowieka, który zawsze będzie w stanie wezwać pomoc - mówi rodzina zabitej.
Tłumaczą, że kobieta chciała zdobyć sympatię u nowego lokatora.
- Pościeliła mu łóżko, przygotowała coś do jedzenia na kolację. Starała się, chociaż z trudem się poruszała - opowiadają bliscy.
Ale już kolejnego dnia zaczęły się problemy. Wtedy wydawały się poważne. Dziś - z perspektywy czasu - były to delikatne sygnały ostrzegawcze.
- Tamten człowiek robił straszny bajzel w domu. Babci to nie odpowiadało, ona cały czas dbała o porządek - mówi rodzina.
Nowy lokator miał ostentacyjnie ignorować prośby staruszki, aby po sobie zmywał.
- Jak ona mu zwróciła uwagę, żeby umył po sobie kubek, to on bez słowa wyjął kolejny, ubrudził go i rzucił na blat - słyszymy.
Kto, co może
Przyszedł kolejny dzień. A wraz z nim pierwsza wizyta gości u 34-letniego lokatora.
- Zadzwoniliśmy do babci. Było tak głośno, że prawie nie było jej słychać. Powiedziała, że chciała poprosić towarzystwo, aby było ciszej. Kiedy złapała za drzwi, ktoś je nagle zamknął i przytrzasnął jej palce - relacjonuje rodzina.
Bliscy staruszki opowiadają, że już wtedy zażądali interwencji u właściciela mieszkania.
- Nic nie wiem o żadnych imprezach. Wiem, że do tego człowieka przyszli jacyś koledzy z pracy. Nie słyszałem jednak, żeby doszło już wtedy do niepokojących sytuacji - broni się właściciel.
Kolejny dzień, kolejne problemy.
- Babcia dostała emeryturę, 1300 złotych. Trzysta dała wnukowi, resztę schowała tam, gdzie zawsze. Z zakupów zostało parę złotych. Od tych paru monet zaczął się największy koszmar - słyszymy.
Jeszcze tego samego dnia pani Halina poszła do nowego współlokatora i poprosiła go, żeby poszedł do sklepu po parę owoców. W zamian miała mu dać 20 złotych.
- Wyciągnęła przy nim pieniądze ze schowanego portfela. Następnego dnia portfel zniknął, razem z pieniędzmi - opowiadają członkowie rodziny.
Właściciel: - Uznałem, że miarka się przebrała. Oddałem pani Halinie 300 złotych, resztę miałem jej oddać w taki sposób, że nie policzę jej za czynsz. Zadzwoniłem do syna, że ma jak najszybciej znaleźć lokum dla tego człowieka - mówi Krzysztof Tutak.
Rodzinie powiedział, że 34-latek wyniesie się w ciągu kilku dni.
- Usłyszeliśmy obietnicę, że facet zniknie do wtorku. Właściciel wybłagał nas, aby nie dzwonić na policję - opowiadają bliscy pani Haliny.
Strach
Od tego momentu pani Halina się bała.
- Chcieliśmy już wtedy wziąć ją do siebie. Ale tamten człowiek zarzekał się, że nie ma z kradzieżą nic wspólnego. Obiecywał, że grzecznie poczeka, aż dostanie inny lokal - opowiada rodzina zabitej.
Dziś żałują, że tego nie zrobili. Bo spokój był tylko na chwilę.
- Babcia mówiła, że on potrafił wejść do jej pokoju w środku nocy, żeby zapalić papierosa. Dawał jej do zrozumienia, że jest tam panem - mówią.
Minął wtorek, a 34-latek się nie wyprowadził.
- Syn mówił, że załatwienie hotelu pracowniczego potrwa jeszcze chwilę. Pospieszałem go, ale pewnych spraw się nie przeskoczy - wspomina właściciel mieszkania.
Przyszedł czwartek.
- Babcia powiedziała ukochanemu wnukowi, że się boi. On ją uspokoił, powiedział, że jutro do niej przyjdzie i zrobi porządek z tamtym - słyszymy.
Koszmar, krew i śmierć
W nocy z czwartku na piątek coś się stało. Prokuratorzy próbują odtworzyć przebieg zdarzenia. Podejrzewają, że 34-latek miał w ręku kufel. Kiedy zadawał ciosy, 86-latka próbowała się bronić. Świadczą o tym obrażenia na jej rękach.
- W przedpokoju był ślad. To krwawy odcisk jej palców. Czyli próbowała uciec - płaczą bliscy.
22-letni wnuk, który miał do niej przyjść, nie mógł dodzwonić się do babci od rana. Przyszedł więc wcześniej. Miał klucze do dwóch z trzech zamków. Okazało się, że ktoś zamknął je wszystkie.
- Słyszał, że w środku ktoś chodzi. Zaczął krzyczeć, żeby otworzyć. Ale osoba w środku milczała - słyszymy.
Wnuk zadzwonił do właściciela.
- Zadzwoniłem do syna, żeby ten szybko odezwał się do tego gościa w mieszkaniu - mówi Krzysztof Tutak.
34-latek odebrał telefon od swojego szefa. Powiedział, że "starszej pani nie ma". Twierdził, że kilka godzin wcześniej przyszła po nią jakaś "ciocia i wnuk".
- To było ewidentne kłamstwo. Wnuk zaczął walić z całych sił do drzwi. W końcu tamten otworzył - opowiada rodzina.
"To on"
Wnuk zobaczył spakowaną torbę podróżną 34-latka. Babci nie było. Zamiast niej były ślady krwi. Wszędzie był bałagan - ktoś wybebeszył każdą szafkę i szufladę.
- Wybiegł szybko na klatkę schodową, zadzwonił na policję. Powiedział, że najpewniej jego babcia została zabita - opowiadają członkowie jego rodziny.
Wnuk bał się o swoje życie, ale nie mógł pozwolić, żeby sprawca uciekł.
- Poprosił przypadkowo spotkane osoby, aby szybko ściągnęły najsilniejszych mieszkańców. Bo zaraz z klatki będzie chciał uciec morderca - wspominają.
Ale zanim ktokolwiek z bloku wybiegł, pod blok podjechały już dwa radiowozy na sygnale. Policjanci wbiegli do środka mieszkania. W środku było pusto.
- Wnuk wszedł z nimi do środka. Nagle usłyszał, jak ktoś schodzi po schodach, a potem pyta policjanta pilnującego wejścia do lokalu o to, co się dzieje. Wnuk poznał głos 34-latka - relacjonują nasi rozmówcy.
Fortel mężczyzny nie udał się. Został zatrzymany. Po kilku minutach w wersalce znaleziono zwłoki staruszki.
Wina
- Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Przepraszam najbliższych pani Haliny. Do końca życia sobie nie daruję - mówi właściciel lokalu.
Od czasu zabójstwa nie był w mieszkaniu.
- Będę musiał to sprzedać. Ten dom będzie już na zawsze kojarzył się ze starszą panią, dla której chciałem jak najlepiej. Nie mogę przeżyć tego, jak skończyło się jej życie - płacze Krzysztof Tutak.
Rodzina jednak ma do niego mnóstwo żalu.
- Pozwolił, żeby starsza, niewinna pani zamieszkała z bandytą. Był głuchy na nasze prośby i apele. Nie reagował, kiedy babcia go błagała o pomoc - mówią.
34-latek jest podejrzany o zabójstwo. Trafił do aresztu. Przedstawił swoją wersję zdarzeń, ale o niej prokuratorzy nie chcą informować.
- Nie znajduje ona potwierdzenia w materiale dowodowym - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Podejrzanemu grozi dożywocie.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24