W ubiegłym roku 36 działających w Polsce systemów odcinkowej kontroli prędkości wykryło ponad 320 tysięcy kierowców, którzy złamali przepisy. To znaczy, że na każdy przypada około dziewięć tysięcy naruszeń. Dla porównania, statystyczny fotoradar w Polsce rocznie "łapie" niecałe 1300 kierujących. W obu przypadkach problemem jest ściągalność mandatów, która w Polsce wynosi 60 procent.
Na początek garść liczb. Przez cały 2023 rok urządzenia należące do Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego namierzyły 920 637 przypadków przekroczenia prędkości. Tę liczbę "wykręciły" zarówno fotoradary, jak i systemy odcinkowego pomiaru prędkości. Tych pierwszych działało rok temu 463. Chociaż systemów badających średnią prędkość pojazdów na monitorowanym odcinku było ledwie 36, to one "wyłapały" blisko 30 procent wszystkich zbyt szybko jeżdżących kierowców (dokładnie 320 167). Znaczy to tyle, że każdy z odcinkowych systemów kontroli prędkości namierzał zbyt szybko jadące pojazdy niemal siedmiokrotnie częściej, niż przeciętny fotoradar.
Rzecznik GITD Wojciech Król mówi tvn24.pl, że ta dysproporcja związana jest z tym, że odcinkowe pomiary prędkości w ostatnich kilkunastu miesiącach pojawiły się na drogach ekspresowych i autostradach. - Nie da się porównać intensywnego ruchu na tych odcinkach z natężeniem na drogach, gdzie stawiane są fotoradary - zaznacza rzecznik.
Z danych Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego, najwięcej namierzonych przez systemy odcinkowego pomiaru prędkości było na odcinku Kustomłoty - Kąty Wrocławskie na autostradzie A4 w województwie dolnośląskim. Na drugim miejscu podium drogi ze Skomielnej Białej do Naprawy (droga S7 w województwie małopolskim). Na trzecim miejscu obwodnica Białobrzegów w województwie mazowieckim, która jest fragmentem drogi ekspresowej S7.
Jest bezpieczniej, ale...
Wojciech Król wskazuje, że na monitorowanych odcinkach radykalnie zwiększa się bezpieczeństwo. - Z naszych wewnętrznych analiz wynika, że liczba wypadków, czyli zdarzeń drogowych, w których ktoś odniósł obrażenia, spadła na tych fragmentach dróg średnio o 97 procent - mówi Wojciech Król.
W 2019 roku Najwyższa Izba Kontroli wydała raport podsumowujący skuteczność odcinkowych pomiarów prędkości. Zdaniem NIK urządzenia do odcinkowego pomiaru są skutecznie, choć w różnym stopniu dyscyplinowały kierowców. "Co najmniej 71 proc. kierujących pojazdami poruszało się na 27 z 29 odcinków z dozwoloną prędkością, a średnio co pięćsetny kierowca przekraczał na nich dopuszczalną prędkość o ponad 20 km/h" - czytamy w raporcie.
"Funkcjonowanie odcinkowych pomiarów prędkości, w przeliczeniu na oszacowane koszty jednego wypadku oraz koszty ofiar śmiertelnych, przyniosło szacunkowy efekt korzyści społecznych w wysokości 120 mln zł, który ponad 12-krotnie przewyższył koszty zakupu i utrzymania tych urządzeń" - podsumowano.
Osobną kwestią jest ukaranie tych, którzy zostali namierzeni przez systemy administrowane przez GITD. - Efektywność systemu, jeżeli chodzi o ściągalność od sprawców wynosi około 60 procent - przekazuje rzecznik GITD. Wskazuje, że jest to związane z faktem, że odcinkowe pomiary prędkości, fotoradary i systemy rejestrujące wjeżdżanie na skrzyżowania przy czerwonym świetle działają na podstawie przestarzałych przepisów.
- Regulacje prawne, na podstawie których działamy, powstały w latach 90., kiedy nikomu nie śniło się, że do dyspozycji będzie tak rozbudowany system urządzeń - mówi Król. Wskazuje, że w wielu europejskich krajach procedura ukarania namierzonego kierowcy jest bardzo uproszczona.
- Ma on dwa, trzy dni na zapłacenie mandatu. U nas procedura ściągnięcia środków wymaga wysłania oświadczeń do właściciela auta i dociekania, kto kierował samochodem. Jeżeli ustalimy kierującego, to procedura trwa dalej. Jeżeli to on był za kierownicą, musimy wysłać mu mandat. To wszystko trwa - przekazuje rozmówca tvn24.pl.
- Jeżeli jedno z naszych urządzeń zarejestruje naruszenie przepisów 7 czerwca tego roku, to czas na ściągnięcie środków mamy do 8 czerwca 2025 roku - przekazuje rzecznik.
- Wiele naruszeń związanych z przekroczeniem dopuszczalnej prędkości ujawnianych przez fotoradary stacjonarne nie kończy się ukaraniem sprawcy, m.in. z uwagi na kwestie proceduralne - przyznaje w stanowisku przysłanym do redakcji tvn24.pl Anna Szumańska z biura komunikacji resortu infrastruktury.
Zaznacza, że systemy nadzorowane przez GITD są "jednym z elementów wpływających na bezpieczeństwo na drogach". Dlatego też, jak przekazuje Anna Szumańska, trwają analizy związane z możliwością zwiększenia efektywności systemu nadzoru nad ruchem drogowym.
- Na tym etapie jest za wcześnie na wskazanie rozwiązań mających temu służyć - przekazuje przedstawicielka resortu.
Budowanie systemu
Na razie GITD skupia się na tym, żeby monitorowanych odcinków dróg było jeszcze więcej. Do końca 2026 roku ma ich w Polsce działać około 120. Czyli ponad trzy razy więcej, niż jeszcze w zeszłym roku. Łączny koszt poszerzenia siatki monitorowanych dróg to 161 mln złotych. Wojciech Król przekazuje, że urządzenia mają być ustawione za pieniądze z puli Krajowego Planu Odbudowy.
Czytaj też: Bat na kierowców. 128 nowych urządzeń
- Przygotowaliśmy program "Rozwój operacyjności Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym w zarządzaniu bezpieczeństwem ruchu drogowego na polskich drogach" - przekazuje Król.
Oprócz systemów do monitorowania średniej prędkości pojazdów oraz stacjonarnych fotoradarów, GITD chce też instalować kamery na kolejnych skrzyżowaniach, żeby nagrywały kierowców wjeżdżających na czerwonym świetle.
- Pierwsze takie urządzenia pojawiły się już w 2015 roku. W ubiegłym roku łączna liczba urządzeń zwiększyła się do 50, ale jeszcze nie wszystkie działają - opowiada Wojciech Król, rzecznik GITD.
Podkreśla, że w 2023 roku urządzenia namierzyły 44 978 kierowców, którzy dopuścili się wykroczenia. Ponad 120 dziennie.
Czytaj też: Przekroczył podwójną ciągłą, wyprzedzanie kontynuował na zakręcie. Jechał za nim radiowóz
- Najwięcej wykroczeń zarejestrowało urządzenie we Wrocławiu, które monitoruje sytuację na skrzyżowaniu Gądowianki z ulicami Bystrzycką i Na Ostatnim Groszu. W ciągu roku namierzono tam 13 tysięcy kierowców, którzy przejechali na czerwonym świetle - opowiada Król.
Rzecznik GITD podkreśla, że o ile wszystkie fotoradary muszą być poprzedzone odpowiednim oznakowaniem, o tyle nie ma obowiązku wskazywania, na których skrzyżowaniach pracują kamery. - To jednak nie oznacza, że robimy z tego jakąś tajemnicę. Kamery są jaskrawożółte. Publikujemy też w sieci mapę, na której można znaleźć każde miejsce objęte nadzorem - zaznacza Król.
Rzecznik GITD zaznacza, że system rejestruje samochody, które wjeżdżają na czerwonym świetle, a potem nagrania są przekazywane do pracowników, którzy oceniają każdą sytuację. Wszystko to po to, żeby wzywani nie byli na przykład kierowcy karetek na sygnale, którzy pędzili do chorych.
- Po weryfikacji materiału, pracownicy prowadzą dalsze czynności wyjaśniające w sprawie naruszenia przepisów ruchu drogowego. Wtedy do właściciela pojazdu, ustalonego dzięki automatycznej wymianie informacji z Centralną Ewidencją Pojazdów, kierowane jest wezwanie do wskazania kierującego pojazdem - opowiada Wojciech Król.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24