"Bomba" dla myśliwych urwała mu palce. Koniec śledztwa w sprawie dramatu policjanta

Policjanta czeka długa rehabilitacja
Policjanta czeka długa rehabilitacja
Źródło: TVN24 Łódź

Miał tylko pomóc ciężko chorej staruszce, a omal nie zginął. Błyskawicznie trafił do szpitala, gdzie przyszyto mu palce. Za jego dramatem - jak ustalili śledczy - stoi 40-letni syn starszej kobiety.

Akt oskarżenia w tej sprawie trafił już do sądu.

- Mężczyzna jest oskarżony o narażenie osób przebywających w mieszkaniu przy ulicy Przemysłowej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia oraz spowodowanie obrażeń ciała u czterech interweniujących policjantów i strażaków - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.

Oprócz tego oskarżony ma przed sądem tłumaczyć się z wytwarzania substancji wybuchowych i posiadanie amunicji bez wymaganego zezwolenia.

- Grozi mu do 15 lat pozbawienia wolności - dodaje Kopania.

Do dramatu, za którym ma stać oskarżony, doszło 15 grudnia 2017 roku. Starszy sierżant Marcin Miniak, łódzki policjant, został wezwany do staruszki, która przewróciła się w mieszkaniu. Pojechał ze strażakiem. Weszli przez okno. Gdy starsza pani już siedziała na krześle, bezpieczna, poszedł do drugiego pokoju po dokumenty, które chciała wziąć do szpitala.

Na stole leżały jakieś papiery. Może te, których szukał. Były przyciśnięte czymś, co wyglądało jak cukiernica.

- Odsunąłem ją lewą ręką. Wszędzie zrobiło się biało. Poczułem odrzut. Słyszałem nawet huk, ale tylko przez chwilę. Szybko w głowie pojawił się jednostajny pisk. Czułem, że leżę - opowiadał w rozmowie z tvn24.pl Marcin Miniak.Kiedy się z nim spotkaliśmy na początku tego roku, wciąż w gałkach ocznych miał fragmenty potłuczonego szkła – zbyt drobnych, żeby lekarze mogli je wyjąć.

Gdy "bomba" wybuchła, w ogóle nie mógł otworzyć oczu.

- Bałem się, że już ich nie mam. Nie mogłem oddychać. Pierwsza myśl? Że dwuletniej córce trudno będzie wytłumaczyć, czemu tata już do niej nie przyjedzie. Druga myśl była o żonie. Jak poradzi sobie w ciąży i kto jej pomoże - opowiadał.

Gdy zmusił się do otwarcia powiek, mignęło mu coś jasnego. - Znaczy, że oczy jednak są, pomyślałem - wspominał. - Ale zdałem sobie sprawę, że z moją ręką coś jest nie tak. Była dziwnie odrętwiała.

To było jednak złudzenie. Miniak bowiem nie miał już lewej dłoni. Na zdjęciu zrobionym tuż po wypadku (zbyt drastycznym, żeby je pokazywać) widać krwawą ranę. Trudno odgadnąć, gdzie były palce, a gdzie śródręcze.

Pułapka

Kiedy funkcjonariusz był już w karetce, do mieszkania przy ul. Przemysłowej na łódzkich Bałutach przyjechali saperzy. Sprawdzili, że mieszkanie schorowanej staruszki przypomina dom-pułapkę.

- Gdyby eksplodowały wszystkie ładunki zgromadzone w tym mieszkaniu, mogłoby dojść do potwornej tragedii. Zagrożona byłaby konstrukcja całego bloku - mówią tvn24.pl osoby zajmujące się sprawą.

Staruszka nie miała nic wspólnego z ładunkami. Poza tym, że o nich, że są u niej w mieszkaniu, wiedziała. Śledczy ustalili, że to jej syn wytwarzał u niej materiały wybuchowe, które potem sprzedawał przez internet.

- Syn sobie dorabiał. Przygotowywał to i dawał koledze, a tamten sprzedawał. To szło do myśliwych – opowiadała starsza pani przed kamerą.

Wtedy aresztowany został 40-letni jej syn, dziś oskarżony.

- Mężczyzna zeznał, że od ponad roku dla zarobku uzupełniał śrut o mieszankę wybuchową - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.

Dramat

Już kilkadziesiąt minut od wybuchu Marcin leżał na stole operacyjnym w szpitalu im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Lekarze chcieli mu jak najszybciej przyszyć urwane palce. Problem w tym, że na początku nie było do czego ich przyszyć.

- Niewiarygodne jest to, że ze strzępków dłoni udało im się poskładać to w całość - opowiadał. Sprawność prawego oka spadła mu o 30 proc.; lewego aż o 70. Ma też poważne problemy ze słuchem.

Mogło być jeszcze gorzej. Duży fragment szkła przebił kamizelkę patrolową, którą miał na sobie Miniak. Przeciął też gumowe rękawiczki, które trzymał w kieszeni. Pod spodem miał prywatny telefon. Szkło przebiło gumową obudowę i zatrzymało się tuż przed ciałem na wysokości serca.

Święta, podobnie jak niemal wszystkie inne tygodnie, które minęły od tragedii spędził w szpitalnej sali.

- Już teraz wiadomo, że będzie potrzebował długiej i kosztownej rehabilitacji. Lekarze powiedzieli nam, że dla męża trzeba będzie wykupić co najmniej kilkanaście pakietów rehabilitacyjnych. A to co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych - opowiadała Beata, żona Marcina.

Przed wypadkiem Marcin starał się ją wyręczać jak tylko mógł - druga ciąża sprawiała sporo problemów. - Mąż więc pracował, a po pracy opiekował się dwuletnią córką, Marysią. Wszystko było na jego głowie - podkreślała.

Drugi oskarżony

Jak informuje Krzysztof Kopania, aktem oskarżenia został objęty też inny 40-latek.

- Zarzuty związane są z produkcją bez wymaganego zezwolenia substancji wybuchowej i z posiadaniem amunicji. W jego przypadku można mówić o zagrożeniu karą pozbawienia wolności sięgającą 8 lat - mówi Kopania.

Obydwaj oskarżeni są w areszcie.

Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: