Pozwanym był biskup łowicki, pozywającym - podległy mu ksiądz spod Żyrardowa, który - jak podkreślał w pozwie - z winy kurii musiał leczyć się za własne pieniądze po wypadku samochodowym. Rozprawa toczyła się za zamkniętymi drzwiami i zakończyła wycofaniem pozwu.
W sądzie rejonowym w Łowiczu pojawił się ksiądz Krzysztof oraz biskup Andrzej Dziuba. Ani jeden, ani drugi duchowny nie chcieli rozmawiać z nami o sprawie.
Rozprawa rozpoczęła się od pytania sędziego, czy strony nie chcą spróbować podjąć mediacji, jednak odrzuciły ten pomysł. Potem jawność rozprawy została wyłączona. Zawnioskowały o to obie strony, powołując się na ten sam argument - że sprawa dotyczy osobistych spraw, które nie powinny być omawiane na forum publicznym.
Takie stanowisko nie może dziwić. Ksiądz Krzysztof spór z biskupem trzymał w tajemnicy nawet przed swoimi parafianami.
- Duchowny kuleje, ale o tym, że po wypadku musiał się leczyć za własne pieniądze, nie mieliśmy pojęcia - opowiadali wierni, z którymi rozmawialiśmy w listopadzie.
Wycofany pozew
W czasie niejawnej rozprawy zarządzono przerwę. W jej trakcie ksiądz Krzysztof rozmawiał z biskupem. Niedługo potem jak wrócili na salę rozpraw, zostali do niej zaproszeni dziennikarze.
Przewodnicząca składu sędziowskiego poinformowała, że ksiądz Krzysztof wycofał pozew.
- W związku z tym sąd uznaje sprawę za zakończoną - poinformowała sędzia.
Wszystko zatem wskazuje na to, że strony ostatecznie doszły do porozumienia. Ani ksiądz Krzysztof, ani biskup nie chcieli jednak informować o jego szczegółach.
- W tej sytuacji nie będziemy odnosić się do sporu, bo jest on już historią - powiedział pełnomocnik biskupa Dziuby.
Leczenie z własnej kieszeni
W listopadzie udało nam się dotrzeć do treści wycofanego właśnie pozwu. Ksiądz Krzysztof informował w nim, że w sierpniu 2014 roku miał wypadek w czasie pełnienia swoich obowiązków. Był wtedy wikariuszem w Sochaczewie.
"Trafiłem ranny do szpitala. Po wyjściu ze szpitala skontaktowałem się drogą elektroniczną z ZUS-em, pytając, jakie świadczenia mi się należą. Otrzymałem odpowiedź, że powinienem poinformować przełożonych i dostarczyć kartę wypadku" - relacjonuje w pozwie.
Tyle że kuria łowicka - jak twierdzi ksiądz - karty wypadku wydać nie chciała. Najpierw miał otrzymać odpowiedź, że nie pracuje on w diecezji łowickiej ani w kurii. Nie wiadomo, skąd ta argumentacja, bo ksiądz Krzysztof całą swoją posługę pełni właśnie w tej diecezji. Tu też został wyświęcony na kapłana.
Duchowny w pozwie tłumaczy, że nie pomagały jego wyjaśnienia, że przepisy jasno wskazują, że powinien zwrócić się do swojej instytucji diecezjalnej. W końcu doszło do jego spotkania z biskupem Andrzejem Dziubą.
"Biskup, grożąc mi i szantażując mnie, zakazał informowania kogokolwiek o tym, że byłem ranny. Usłyszałem, że żadnych dokumentów nie będzie, żadnej policji ani ZUS. A ja mam się leczyć z własnych pieniędzy" - czytamy w pozwie.
Walka o swoje
Duchowny pozywający biskupa informuje, że wziął 40 tysięcy złotych kredytu, by móc się leczyć i sfinansować rehabilitację.
W grudniu 2014 roku, kilka miesięcy po wypadku, złożył w kurii oświadczenie, że nie poinformuje żadnej instytucji o tym, że był ranny.
Jak jednak zaznacza, przez dwa kolejne lata dostarczał przełożonym kolejne dokumenty - z Ministerstwa Pracy, Biura Analiz Sądu Najwyższego i wreszcie z ZUS. Wszędzie znajdować się miały wskazania, że to właśnie instytucja diecezjalna powinna sporządzić kartę wypadku.
Bez tego żaden duchowny nie otrzyma świadczeń. Ostatecznie zdecydował się wytoczyć biskupowi proces.
Ksiądz Krzysztof żądał od biskupa 70 tysięcy złotych, które mają pokryć koszty jego leczenia. Oprócz tego domagał się, żeby ustalono odpowiedzialność biskupa za ewentualne wypadki, które mogą pojawić się w przyszłości.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź