Pani Agata z Łodzi na początku mogła myśleć, że to jakiś głupi żart. Dostała informację z kliniki weterynaryjnej, że operacja jej psa przebiegła pomyślnie. Był jednak problem - bo po wszystkim zwierzę uciekło ze stołu operacyjnego i przepadło w gąszczu ulic. - Zafundowali mi kilkanaście godzin koszmaru - mówi właścicielka psa.
Junior ma dziesięć lat i jest sznaucerem miniaturką. Jego właścicielka zawiozła go do jednej z klinik weterynaryjnych w Łodzi, bo zwierzę musiało przejść operację.
- Chciałam, żeby stres dla Juniora trwał jak najkrócej. Ale w klinice dowiedziałam się, że nie mam się czego obawiać. Usłyszałam obietnicę, że dostanę informację od razu po operacji - opowiada w rozmowie z tvn24.pl Agata Kapiewicz, właścicielka psa.
Telefon - zgodnie z obietnicą - zadzwonił po kilku godzinach. Usłyszała, że z Juniorem wszystko ok.
- Zapytałam, czy mogę go odebrać. Usłyszałam, że lepiej nie. Że Junior musi wydobrzeć - dodaje Kapiewicz.
Był, ale już go nie ma
Pani Agata przez kilka kolejnych godzin była zajęta i nie była pod telefonem. Był wieczór, kiedy spojrzała na jego ekran, zobaczyła kilka połączeń z kliniki.
- Jak oddzwoniłam, to powiedzieli, że pies im uciekł. Zapytali, czy nie wiem, gdzie może być teraz - mówi zdenerwowana łodzianka.
Odparła, że nie ma pojęcia. I z każdą chwilą docierało do niej, że rozmówca nie żartuje.
- Pytałam, jakim cudem pozwolili Juniorowi uciec? Płakałam ze wściekłości i bezradności - wspomina.
Ktokolwiek widział...
Zrozpaczona łodzianka wsiadła do samochodu i do rana jeździła po mieście szukając psa.
- Napisałam o sprawie na facebooku. Wiele osób chciało pomóc. Co chwilę dostawałam informację, że sznaucer miniaturka z opatrunkiem na brzuchu przebiegł gdzieś przez Bałuty. Byłam jednak ciągle krok za nim - mówi.
Junior w końcu jednak wrócił do właścicielki. Kiedy wbiegł na jeden z parkingów na łódzkich Bałutach, świadomy sytuacji internauta zamknął bramę. Pies wrócił do właścicielki, która teraz martwi się, kto dokończy leczenie jej psa. Klinice, z której Junior uciekł już zaufać nie chce.
"Nasza wina"
Poprosiliśmy o kontakt przedstawicieli gabinetu weterynaryjnego, z którego uciekł sznaucer. Usłyszeliśmy, że za jakiś czas skontaktuje się z naszą redakcją osoba do tego upoważniona. Do momentu publikacji tego artykułu nikt się jednak nie skontaktował.
W internecie klinika zamieściła komunikat, w którym przeprasza właścicielkę Juniora: "Takie sytuacje, niestety, zdarzają się w najlepszych placówkach na całym świecie. Mimo dużego doświadczenia, czasami trudno jest przewidzieć niektóre zachowania naszych czworonożnych podopiecznych" - czytamy w oświadczeniu.
Przedstawiciele podkreślają, że - jako osoby oddane zdrowiu zwierząt - też bardzo przeżyli całe zamieszanie.
"Nie możemy porównywać naszych odczuć z Pani ogromnym strachem o zdrowie i życie ukochanego pupila, jednak to dla nas bolesna nauczka, na całe życie" - podkreślają przedstawiciele gabinetu.
Agata Kapiewicz nie wyklucza, że skieruje sprawę do sądu.
- Powierzyłam klinice ukochane zwierzę. A oni narazili je na realne niebezpieczeństwo. Nie wspomnę o tym, że Junior był całym zajściem przerażony - mówi łodzianka.
Zdaniem mecenas Agnieszki Starzyńskiej z Łodzi, właścicielka Juniora może domagać się zadośćuczynienia na drodze cywilnej.
- Klinika zobowiązana jest do opieki nad powierzonymi zwierzętami. Właścicielka w czasie procesu musiałaby wykazać rozmiar doznanej krzywdy, którą poniosła w związku ze zdarzeniem - komentuje prawniczka.
Zaznacza, że w tym przypadku nie ma mowy o przestępstwie związanym z przemocą nad zwierzętami, bo ucieczka Juniora była wypadkiem.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne