Łódzka prokuratura regionalna skończyła śledztwo w sprawie narażenia zdrowia i życia niemowlęcia. Przed sądem stanie lekarka, która przebadała chłopca, a potem poleciła rodzicom przewieźć syna do innej placówki własnym autem. W czasie drogi chłopiec zaczął się dusić.
Tę historię obszernie opisywaliśmy na tvn24.pl w lutym. Sześciomiesięczny Kuba połknął agrafkę we wrześniu 2018 roku. Przerażeni rodzice zawieźli dziecko do najbliższej placówki, czyli na SOR w Krotoszynie. Dyżurująca lekarka zleciła szereg badań. RTG potwierdziło: metalowy przedmiot tkwi w przełyku. W placówce nie było odpowiedniego sprzętu, by usunąć agrafkę, dlatego dziecko skierowano do szpitala specjalistycznego w Ostrowie Wielkopolskim.
W Krotoszynie były wtedy dwie wolne karetki, ale żadna z nich nie zawiozła Kuby. - Dziecko się nie dławiło, było dotlenione. Lekarka zaproponowała, żeby rodzice pojechali do placówki swoim samochodem - tłumaczył wówczas Sławomir Pałasz, rzecznik krotoszyńskiego szpitala.
Rodzice chłopca pokonali 30 kilometrów. Na ostatnim odcinku zrobiło się niebezpiecznie. Kuba zaczął się krztusić. Rodzice dojechali do szpitala, ale z duszą na ramieniu i w eskorcie policji - co widać na nagraniu z wideorejestratora, do którego dotarł TVN24. Gdy rodzice dojechali do szpitala, funkcjonariusze pomogli im przenieść dziecko. Chłopiec od razu trafił na SOR. Agrafkę (otwartą) udało się usunąć za pomocą specjalistycznego sprzętu.
Kuba niedługo potem wrócił do domu.
Oskarżona
Okoliczności tego, co wydarzyło się we wrześniu 2018 roku, badała Prokuratura Regionalna w Łodzi. Teraz śledczy zdecydowali się wysłać do sądu akt oskarżenia, w którym obwiniają lekarkę z Krotoszyna o narażenie chłopca na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Śledczy pozyskali opinię biegłego z zakresu chirurgii ogólnej, medycyny ratunkowej i zdrowia publicznego, z której wynika, że oskarżona dopuściła się "szeregu uchybień w postępowaniu diagnostyczno-leczniczym".
- Polegały one na braku badania pacjenta, niewykonaniu niezbędnych badań dodatkowych, odesłaniu dziecka transportem prywatnym do szpitala, z którym nie uzgodniono ani przyjęcia, ani możliwości wyleczenia chorego - informuje Krzysztof Bukowiecki, rzecznik Prokuratury Regionalnej.
Według ustaleń śledczych, przewóz Kuby transportem innym niż karetka było narażeniem jego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
Lekarka złożyła obszerne wyjaśnienia i nie przyznała się w czasie śledztwa do winy. Grozi jej do pięciu lat więzienia.
Szpital przeprosił
Władze szpitala w Krotoszynie przeanalizowały zachowanie lekarki. W październiku 2018 roku opublikowały oświadczenie, w którym krok po kroku opisały, jak wyglądało przyjęcie chłopca.
Szpital odniósł się też do tego, w jaki sposób przetransportowano dziecko do Ostrowa Wielkopolskiego.
"Ubolewamy jednak, że lekarka pełniąca dyżur na SOR, kierując się dobrym stanem zdrowia dziecka w chwili jego pobytu na oddziale, nie podjęła obowiązku zabezpieczenia dowozu dziecka transportem medycznym do szpitala w Ostrowie Wlkp. Była to jej samodzielna decyzja. Za zaistniałą sytuację szpital przeprasza rodziców dziecka" - napisano w komunikacie.
Tym bardziej że w szpitalu były akurat dwie wolne karetki.
"Dyrekcja szpitala ocenia postępowanie lekarki w zakresie przekazania pacjenta do szpitala w Ostrowie Wlkp. jako niewłaściwe" - głosi komunikat.
Lekarka, która przyjęła Kubusia, otrzymała pisemne upomnienie od zastępcy dyrektora szpitala do spraw medycznych. Dyrekcja zapowiedziała też nadzór nad dalszą pracą pani doktor.
Ponadto, jak dowiedział się w czwartek reporter TVN24, szpital wprowadził też nowe procedury, które mają zapobiec podobnym sytuacjom w przyszłości. Teraz każdy z nietypowych, trudnych przypadków jest opiniowany przez dwóch lekarzy.
Źródło: TVN24 Łódź