- Zakazanie mówienia o tym, że jest źle, nie sprawi, że zrobi się dobrze - mówił w programie "Tak jest" dr Łukasz Jankowski z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie. Odniósł się w ten sposób do pisma resortu zdrowia, w którym zakazuje się wojewódzkim konsultantom opiniowania w sprawie epidemii COVID-19. Gość TVN24 podkreślał, że to próba "kneblowania" środowiska medycznego. Wtórują mu ogólnopolskie samorządy zrzeszające pracowników medycznych.
- Od lat system ochrony zdrowia w Polsce był klejony na taśmę klejącą. Nikomu nie przeszkadzało, że jeden lekarz pracuje na trzech etatach. Wszystkim to odpowiadało, bo w ten sposób próbowano zakrywać braki kadrowe. Co mieli robić innego dyrektorzy szpitali przy niedostatkach kadrowych i finansowych? - pytał retorycznie w "Tak jest" na antenie TVN24 dr Łukasz Jankowski z Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie.
Teraz - jak ocenia - w obliczu pandemii COVID-19 to już dłużej nie może funkcjonować.
- Każde przekroczenie procedur kończy się śladem zakażeń. Czyli kolejnymi zakażonymi pracownikami szpitala i pacjentami. Zarządzający służbą zdrowia w tej sytuacji sięgają do środków nieakceptowalnych, do kneblowania nas. Pojawiają się kolejne zakazy wypowiadania się - podkreślał gość TVN24.
Odniósł się w ten sposób między innymi do pisma resortu zdrowia z 20 marca, wysłanego przez resort zdrowia do konsultantów krajowych. Zostali oni zobligowani do tego, żeby zobowiązać wojewódzkich konsultantów do niewydawania opinii na temat epidemii COVID-19.
- Samo to, że resort wysyła list z prośbą, żeby nie wypowiadali się i nie mówili o wytycznych ze względu na "spójność narracji", jest jasnym sygnałem, że coś jest naprawdę nie tak - podkreślał dr Jankowski.
Ministerialne pismo na antenie TVN24 komentowała też Joanna Solska, dziennikarka "Polityki". Mówiła, że treść pisma nie była dla niej zaskoczeniem.
- Spodziewałam się, że konsultanci zostaną uciszeni. Głównie dlatego, że między innymi na antenie TVN24 mówili prawdę i była ona niewygodna (...). To jest reagowanie jak za Gierka: jak ktoś powiedział, że jest źle, to trzeba go usunąć. No i wtedy będzie dobrze - mówiła Solska w "Tak jest".
Konsultancie, nie konsultuj
Pod pismem, do którego nawiązywali goście "Tak jest", podpisała się Józefa Szczurek-Żelazko, sekretarz stanu w resorcie zdrowia.
Jego treść została ujawniona w mediach społecznościowych przez Porozumienie Chirurgów, ogólnopolskie zrzeszenie lekarzy tej specjalizacji.
W dokumencie czytamy, że "w związku z pojawianiem się w przestrzeni publicznej różnych opinii wydawanych przez konsultantów wojewódzkich dotyczących koronawirusa SARS-COV-2" ich bezpośredni przełożeni - czyli konsultanci krajowi - powinni zobowiązać ich do "zaprzestania samodzielnego wydawania ww. opinii".
Dalej konsultanci krajowi są informowani, że tylko oni mogą wydawać opinie "na temat sytuacji epidemiologicznej, zagrożenia dla przedstawicieli kadr medycznych w danych dziedzinach medycyny (...), jak również sposobów zabezpieczenia osobistego przed zakażeniem".
Tyle że konsultanci krajowi też nie mogą niczego opiniować do końca samodzielnie - muszą bowiem zrobić to "po wcześniejszej konsultacji z Ministerstwem Zdrowia oraz Głównym Inspektorem Sanitarnym".
W dalszej części listu Szczurek-Żelazko tłumaczy powody tej decyzji. Twierdzi, że tylko w taki sposób zapewni się "przekazywanie informacji merytorycznie prawidłowych" oraz "jednolitych". Dodaje też, że dzięki temu opinie "nie będą przyczyną do nieuzasadnionego wzniecania niepokoju w środowisku medycznym".
Na tym jednak nie kończą się prośby do konsultantów krajowych. Sekretarz stanu w resorcie zdrowia na koniec prosi ich o przesłanie do resortu wszystkich dotychczasowych opinii konsultantów wojewódzkich na temat epidemii koronawirusa.
Konsultanci podzieleni
Zapytaliśmy samych konsultantów, jak odbierają treść pisma. Niektórzy nie chcieli komentować jego treści. Inni - krytyczni wobec działań resortu - wypowiadali się jedynie anonimowo. Tłumaczyli, że boją się konsekwencji zawodowych. Jeden z nich - wojewódzki konsultant ds. chorób zakaźnych - mówił o "wyjątkowo niegodziwych" motywacjach resortu.
- Zakładając, że mamy bardzo dużo dobrej woli, można by spróbować wytłumaczyć to pismo tak, że stoją za nim jakieś argumenty. Faktycznie, pojawiały się nieścisłości w zaleceniach dotyczących koronawirusa pomiędzy konsultantami w różnych dziedzinach. Prawda jest jednak taka, że rzeczywista intencja ministerstwa jest inna. Chodzi o poddanie lekarzy cenzurze - ocenia konsultant w rozmowie z tvn24.pl.
Mówi, że odbiera wytyczne ministerialne tak, że od teraz powinien de facto zawiesić wykonywanie swojej funkcji - i nie wypowiadać się publicznie w sprawie koronawirusa - zarówno w mediach społecznościowych, tradycyjnych mediach, jak i w innych dziedzinach swojej aktywności zawodowej.
- Żeby nie podpaść przełożonym, powinienem każdego lekarza, dzwoniącego po opinię, odsyłać wyżej. To de facto zaprzeczenie idei istnienia wojewódzkich konsultantów. Jak zrobię inaczej, to najpewniej pożegnam się z funkcją. Mogę też być ukarany finansowo - podkreśla.
Dodaje, że podobnie - jako cenzurę - stanowisko resortu odbiera znaczna część środowiska lekarskiego.
- Wygląda to tak, że rząd chce przekonać obywateli, że wszystko jest super. A my mamy w tym przekonywaniu nie przeszkadzać - kończy nasz rozmówca.
Zgoła odmienną interpretację pisma przedstawili z kolei ci konsultanci, którzy zgodzli się na wypowiedź pod nazwiskiem. Profesor Jerzy Sieńko, wojewódzki konsultant ds. chirurgii w woj. zachodniopomorskim, tonuje emocje.
- Nie jestem fanem tej władzy. W tym wypadku jednak nie postrzegałbym tego, jako próby kneblowania kogokolwiek. Epidemia jest dla lekarzy tym, czym dla wojskowych jest wojna. Tutaj nie ma miejsca na dyskusje. Potrzebna jest jedna, konkretna linia działania. Pismo z ministerstwa postrzegam jako próbę uporządkowania sytuacji - przekonuje prof. Sieńko.
Zaznacza, że dalej będzie wykonywał swoje obowiązki jak dotąd. Ale - jeżeli pytania od ordynatorów czy dziennikarzy będą dotyczyły COVID-19 - to wcześniej ustali treść opinii z przełożonym.
W podobnym tonie wypowiada się Anetta Bartczak, wojewódzki konsultant ds. chorób zakaźnych w województwie łódzkim. - Jestem daleka od głosów mówiących, że odbiera nam się prawo do wypowiadania się. Wszyscy konsultanci są przecież de facto zależni od resortu. Jesteśmy częścią hierarchicznej całości. I tak już wcześniej wszystkie swoje wypowiedzi konsultowałam z konsultantem krajowym - mówi dr Bartczak. Podkreśla, że dostrzegała problem niespójnych komunikatów płynących od niektórych konsultantów. - Każda niespójność budzi niepokój. A w czasie pandemii nie wolno pozwolić sobie na niepotrzebne wywoływanie lęku - mówi.
Samorządy jednoznaczne
Niezależnie od podzielonych głosów wśród konsultantów, sprawę jednoznacznie oceniają samorządy, m.in. Naczelna Izba Lekarska. Jej przedstawiciele podkreślają, że ministerialne pismo wpisuje się w szerszy, bardzo niepokojący trend. Przypomina, że próby ograniczenia możliwości wypowiadania się lekarzy były podejmowane już wcześniej. Miały się sprowadzać między innymi do tego, że szpitale zabraniały swoim pracowniom publicznych wypowiedzi - m.in. dla dziennikarzy i w mediach społecznościowych.
"Środowisko lekarskie zbulwersowane jest sygnałami o ograniczaniu lekarzom i innym pracownikom medycznym prawa do wyrażania poglądów na temat pracy w warunkach epidemii" - czytamy w komentarzu NIL, pod którym podpisał się jej prezes, Andrzej Matyja (czytaj całość). Według niego, rządowa inicjatywa szybko obróci się przeciwko rządzącym.
Lekarze nie mogą milczeć - komentarz Prezesa @NaczelnaL w sprawie ograniczania lekarzom i innym pracownikom medycznym prawa do wyrażania poglądów na temat realiów pracy w warunkach epidemii https://t.co/atwDkLAoCv @PremierRP @MZ_GOV_PL @RMF24pl @tvn24 @PolsatNewsPL @Radio_TOK_FM
— Naczelna Izba Lekarska (@NaczelnaL) March 27, 2020
"Podważają oni wiarygodność swoich komunikatów, próbując ograniczyć możliwość weryfikacji danych. W dobie mediów społecznościowych to się nie może udać, a co najważniejsze - podkopuje zaufanie do oficjalnych komunikatów" - podkreśla prezes Matyja.
"Sygnalistka" do wyrzucenia
O ograniczaniu swobody wypowiedzi mówią też przedstawiciele Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. - Faktem jest to, że całe środowisko pracowników medycznych dostrzega problem straszenia konsekwencjami za głośne mówienie o niedociągnięciach - mówi wiceprezes NIPiP Mariola Łodzińska. Przypomina przy tym niedawną historię Renaty Piżanowskiej, położnej, która od 10 lat pracowała w szpitalu w Nowym Targu (historię opisywaliśmy na tvn24.pl). Kobieta została zwolniona z pracy po tym, jak na Facebooku opisała, że w nowotarskim szpitalu nie ma odpowiednich środków chroniących personel przed zakażeniem. Za zwolnioną z pracy położną murem stanęły związki zawodowe oraz - między innymi - Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. Zwracał on uwagę, że do wszystkich pracowników medycznych został wysłany jednoznaczny, bardzo negatywny sygnał: "Może to też wywołać wśród pozostałych pracowników szpitala tzw. efekt mrożący, który spowoduje, że z obawy o sankcje dyscyplinarne nie będą oni korzystać z przysługującego im prawa do wolności wypowiedzi" - podkreślał Bodnar. W podobny sposób - zdaniem Rafała Hołubickiego, rzecznika Naczelnej Izby Lekarskiej - działają coraz powszechniejsze zakazy wypowiadania się lekarzy, które nakładają przedstawiciele kolejnych szpitali w Polsce. - Lekarz, którego straszy się konsekwencjami dyscyplinarnymi, nie będzie chętnie informował o tym, co należy poprawić w systemie opieki zdrowotnej. A przecież zwłaszcza teraz, w obliczu zagrożenia, nie wolno uciszać służby zdrowia - mówi Hołubicki.
Sytuacja zastana
Opinię, że to nie jest dobry czas na kłótnie, podziela Naczelna Izba Lekarska. - Dlatego też nie toczymy bojów z przedstawicielami rządu w sprawie każdej niejasności czy nieprawdy w oficjalnych komunikatach. Wiemy, że to czas próby. Ale to nie znaczy, że prawdę można schować pod dywan - komentuje Rafał Hołubicki, rzecznik NIL. A jaka jest, jego zdaniem, prawda? - Od lat informujemy, że służba zdrowia jest niewydolna. Lekarzy jest po prostu za mało. A o tych, którzy są, system nie dba w sposób odpowiedni. Każdy, kto z powodu zakażenia wypada z grafiku, zostawia po sobie olbrzymią lukę. A jak zabraknie lekarzy, to zabraknie rąk do leczenia naszych pacjentów - mówi rozmówca tvn24.pl. Wskazuje, że dowodem na niewydolność systemu jest między innymi to, że pracowników szpitali trzeba zaopatrywać oddolnie - często z dobrowolnych charytatywnych składek. - Uruchomiliśmy fundusz wsparcia dla lekarzy. Składają się na niego składki Naczelnej Rady Lekarskiej oraz darowizny. Na środki ochronne dla lekarzy i testy na koronawirusa zebraliśmy ponad 23 miliony złotych - wylicza Hołubicki. Na duże problemy zwracają uwagę też przedstawiciele Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych. - Pielęgniarki i położne nie mają niezbędnego sprzętu ochronnego, który chroniłby przed zakażeniem. Dziennie dostajemy setki maili i telefonów z całej Polski . Nie chcą narażać życia i zdrowia członków swoich rodzin - mówi Mariola Łodzińska. Dodaje, że w obliczu dramatycznej sytuacji samorząd pielęgniarek wystąpił do resortu zdrowia z apelem o zorganizowanie miejsc noclegowych dla pracowników szpitali. - Chodzi o to, żeby pielęgniarki i położne nie musiały wracać do domów i narażać życia członków swoich rodzin - tłumaczy wiceprezes NIPiP. Podkreśla, że w ostatnim czasie w placówkach sytuacja się nieco poprawiła w związku z dostawami asortymentu medycznego z Chin. - Druga partia wyruszyła we wtorek. Bardzo trzymamy kciuki, żebyśmy przestały siedzieć na bombie - kończy Łodzińska. *** W środę rano zadaliśmy pytania resortowi zdrowia dotyczące zakazu wypowiedzi wojewódzkich konsultantów. Pytaliśmy też o to, czy ministerstwo popiera zakazy wypowiadania się pracowników, które nakładają poszczególne szpitale. Na razie nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock