Prokuratura w Rawie Mazowieckiej (woj. łódzkie) wyjaśnia okoliczności śmierci siedmioletniego chłopca, który został zaatakowany przez psa w typie owczarka niemieckiego. - Zwierzę było trzymane w kojcu na podwórku, na którym bawił się chłopiec. Badamy okoliczności, w jakich pies wydostał się na zewnątrz - przekazuje w rozmowie z tvn24.pl Kamil Bednarek, zastępca prokuratora rejonowego.
O tragedii, do której doszło w czwartek około godziny 16 w miejscowości Komorów informowaliśmy niedługo po zdarzeniu. Siedmioletni chłopiec (policja w czwartek przekazywała, że ma osiem lat, ale śledczy zaznaczyli, że w tym roku dopiero miał obchodzić ósme urodziny) został zaatakowany przez psa w typie owczarka niemieckiego. Życia dziecka nie udało się uratować.
Kamil Bednarek, zastępca prokuratora rejonowego w Rawie Mazowieckiej przekazuje, że śledczy starają się zrekonstruować przebieg tragedii: - Wiemy, że dziecko bawiło się na podwórku przed domem. Na terenie posesji, w zamkniętym kojcu, trzymany był też pies w typie owczarka niemieckiego. Wiemy, że zwierzę znalazło się poza kojcem i zaatakowało dziecko - mówi prokurator.
Nie widzieli ataku psa
Rozmówca tvn24.pl przekazuje, że w momencie zdarzenia w domu byli wszyscy domownicy, oprócz rodziców i młodszego rodzeństwa, byli tam również dziadkowie.
- Nikt nie widział momentu ataku. O tym, że stało się coś złego domownicy dowiedzieli się, bo przez okno zobaczyli nieprzytomnego chłopca leżącego na podwórku - opowiada prokurator.
Domownicy wezwali pomoc, ale - jak się okazało - w pobliżu nie było wolnej karetki. Z pomocą przyjechali najpierw policjanci, a potem strażacy. Potem przyleciał też śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Reanimowaliśmy dziecko ponad godzinę - mówi Jędrzej Pawlak, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi.
Trzy możliwe scenariusze
Prokuratura w Rawie Mazowieckiej sprawdza, jak to się stało, że zwierzę wydostało się z kojca.
- Bierzemy pod uwagę trzy scenariusze: że chłopiec sam wypuścił zwierzę z kojca, albo pies sam wydostał się na zewnątrz. Nie możemy też wykluczyć na tym etapie, że pies już wcześniej biegał po podwórku. Będziemy musieli przesłuchać domowników, rodzice są w bardzo złym stanie psychicznym - przekazuje prokurator.
Kamil Bednarek dodaje, że wszczęte zostało śledztwo dotyczące narażenia dziecka na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia lub życia przez osoby, na których ciążył obowiązek opieki.
- Rodzina obecnie jest objęta pomocą psychologiczną. Na wnioski w tej sprawie trzeba będzie jeszcze poczekać - przekazał prokurator.
Tomasz Szczepanek z Prokuratury Okręgowej doprecyzowuje przed kamerą TVN24, że jeżeli okaże się, że kojec zwierząt był źle zabezpieczony, śledczy będą mogli przedstawić osobom za to odpowiedzialnym zarzut nieumyślnego spodowodowania śmierci dziecka.
- Polski kodeks karny przewiduje za to karę do pięciu lat pozbawienia wolności - mówi prokurator.
Akcja ratownicza pod lupą śledczych
Prokurator Bednarek w rozmowie z tvn24.pl przyznaje, że prokuratorzy chcą też przyjrzeć się temu, w jaki sposób wyglądała akcja ratunkowa.
- Wiemy, że w krytycznym momencie nie było dostępnej karetki pogotowia. Chcemy przeanalizować, czy zrobiono wszystko, aby zapewnić bezpieczeństwo mieszkańcom regionu i czy podczas organizowania akcji ratowniczej nie popełniono błędów. Oczywiście na tym etapie nie chcę niczego przesądzać - zaznacza prokurator.
Psy na obserwacji weterynaryjnej
Na posesji, na której doszło do tragedii były dwa psy - oprócz zwierzęcia w typie owczarka, który najpewniej zaatakował chłopca, był też mieszaniec. Zwierzęta zostały poddane obserwacji weterynaryjnej.
Wezwani na miejsce zdarzenia policjanci rozmawiali z bliskimi chłopca. Członkowie rodziny przekazali, że psy były z nimi "od dwóch, trzech lat". Według relacji bliskich, zwierzęta nigdy nie były agresywne.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24