Ola, Łukasz, Malwinka, Ania, Patryk, Kamil i jeszcze kilkoro dzieci. Wszystkie zniknęły nagle, lata temu. Niektóre bez śladu, jakby rozpłynęły się w powietrzu. Po innych, jak po dziesięcioletnim Mateuszu spod Zamościa, pozostają poszlaki i strzępki informacji - niestety zbyt chaotyczne i niezrozumiałe, żeby wyłonił się z nich spójny obraz tego, co działo się tuż przed zniknięciem. Chociaż dla niemal wszystkich te historie od dawna są już historią, to rodziny ciągle wierzą, że poznają prawdę. A policjanci - jak deklarują - nie przestają szukać.
Kolega
26 maja 2007 roku, tuż po 14. Dziesięcioletni Mateusz Żukowski bawi się z kolegami - dwoma braćmi w jego wieku mieszkającymi w sąsiedztwie. Kiedy nudzi ich zabawa na podwórku, idą w stronę parku.
Wieczorem w domu Mateusza zaczynają się nerwowe poszukiwania. Ślad urywa się w krzakach obok zalewu. Tuż przed północą, ktoś znajduje jego ubrania - zwinięte i schowane w pokrzywach.
Chłopca nie ma. Do teraz. Co się z nim stało? W rozwiązaniu zagadki pomóc mogłyby zeznania kolegów, z którymi spędzał tamtego popołudnia czas. Ci mówili na początku, że z Mateuszem rozstali się nad wodą i potem poszli w swoją stronę. Kolejne przesłuchanie: do rozdzielenia się doszło w parku. I następna wersja: Mateusz powiedział im, że idzie do kolegi i sobie poszedł. I jeszcze jedna, że bracia odprowadzili go pod jego dom.
Nic. Mateusza nie udało się odnaleźć, chociaż na nogi postawiono wszystkie możliwe służby.
- Bracia, to oni znają klucz do rozwiązania zagadki - mówi nam jeden z policjantów z Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji.
Mała sąsiadka
Kluczem do rozwiązania innej zagadki sprzed lat - zniknięcia ośmioletniej Oli Bielewskiej spod Wieruszowa - jest najpewniej znajomy rodziny, Robert. Dziewczynka zaginęła tuż przed wakacjami 2002 roku. Nie wróciła ze szkoły.
Już podczas poszukiwań zwrócił na siebie uwagę policji, bo raz mówił, że widział podejrzane auto jadące przez wieś, innym razem, że był świadkiem, jak ktoś małą Olę wciąga do samochodu. Podczas przesłuchania w prokuraturze Robert twierdził, że wie, co stało się z zaginioną, że doszło do wypadku, kiedy przerzucał worki z paszą i jeden z nich miał przygnieść ośmiolatkę. Miała tego nie przeżyć. On miał ciało ukryć. Rozwiązanie zagadki?
Nie. Potem mężczyzna wielokrotnie zmieniał swoje zeznania. Pod koniec procesu przekonywał, że policja przemocą wymusiła na nim zeznania i nie ma nic wspólnego z zaginięciem Oli. Ostatecznie został skazany za nieumyślne spowodowanie śmierci dziewczynki i zbezczeszczenie jej zwłok. Odsiedział wyrok.
Ciała dziewczynki nigdy nie odnaleziono, więc rodzina wierzy, że dziecko jednak żyje. A policja twierdzi, że ciągle jej poszukuje.
Dziewczynka w czerni
Każdego roku w Polsce zgłaszanych jest blisko 20 tysięcy zaginięć. Zdecydowaną większość spraw udaje się wyjaśnić w ciągu pierwszych dwóch tygodni od zgłoszenia.
- 95 procent dzieci w ciągu pierwszych siedmiu dni z powrotem trafia do swoich domów. Obecnie mamy kilkanaście spraw, które od lat pozostają zagadką - mówi tvn24.pl insp. Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji.
Wśród nich jest też zagadka zniknięcia dziesięcioletniej Ewy Wołyńskiej. 5 lutego 2002 r. bawiła się w okolicy swojego domu w Karlinie (woj. zachodniopomorskie). W dniu zniknięcia matka dziewczynki zauważyła, że córka bawi się z dziewczynką, której dotąd nigdy nie widziała:
„Były dziwnie podobne - była tylko trochę niższa. Miała też jasne włosy spięte w kitki” - zeznawała kobieta. Utkwił jej w głowie ciemny strój nieznajomej.
Do teraz nie wiadomo, kim było tajemnicze dziecko.
Ewa wciąż widnieje na liście poszukiwanych dzieci, dziś już dorosłych. W sierpniu skończy 28 lat. Policyjni specjaliści regularnie przygotowują jej postarzony o kolejne lata wizerunek, czyli tworzą tak zwaną progresję wiekową.
- W tworzeniu progresji bazuje się na wyglądzie i proporcjach biologicznych rodziców zaginionego. Analizujemy, czy dziecko jest bardziej podobne do matki czy ojca i staramy się połączyć wizerunek wybranego rodzica i dziecka - mówi podinspektor Dariusz Zajdel, ekspert w CLKP oraz biegły z zakresu badań antroposkopijnych.
Do stworzenia portretu dorosłego dziecka przydają się wszystkie informacje, nawet te z pozoru nieistotne na przykład, czy dziecko było łase na słodycze i mogło przybierać więcej na wadze, niż takie, które do łakoci nie miało dostępu.
Samotna dziewczynka na opuszczonej drodze
W taki sposób powstał dorosły portret Ani Jałowiczór (dziś to 36-letnia kobieta). 4 stycznia 1995 r. poszła na szkolną zabawę karnawałową w szkole w Simoradzu (woj. śląskie). O 20. po dzieci przyjechali rodzice. Po Anię nie mogli, bo oboje pracowali we Francji - córka była pod opieką dziadków.
Dziewczynka uparła się, że będzie wracać sama i zabroniła babci wyjść sobie naprzeciw. Wybrała - ku zdumieniu koleżanek - drogę do domu, którą dzieci po zmroku bały się chodzić - polną, pomiędzy stawami.Ta droga była o kilka minut krótsza, niż ta wiodąca oświetloną szosą. Jakim cudem Ania się nie bała? Do teraz nie wiadomo.
Po zaginięciu mnożyły się historie o tym, co mogło stać się z dziewczynką. Ktoś przypomniał sobie tajemnicze auto, które miało krążyć po okolicy. Uczennice ze szkoły, w której była dyskoteka mówiły o dwóch podejrzanych panach, którzy zaczepiali dziewczynki.
Żaden z tropów nigdy nie doprowadził do Ani.
Trzy poziomy
Do niedawna policja dzieliła zaginionych na trzy kategorie. Zaginieni pierwszej kategorii byli dla funkcjonariuszy priorytetem. Trafiały do tej grupy wszystkie zaginione dzieci.
W końcu jednak ktoś uznał, że dzielenie kogoś na kategorie może być źle odczytywane. Dlatego w 2018 roku Komendant Główny Policji wdrożył nowy system poszukiwań, w którym wprowadzono trzy poziomy poszukiwań:
POZIOM PIERWSZY:
- zaginięcie dzieci do 10. roku życia
- zaginięcie dzieci od 11. do 13. roku życia, jeżeli znikają po raz pierwszy
- zaginięcie osoby niezdolnej do samodzielnej egzystencji,
- zaginięcie osoby wymagającej przyjmowania stałych leków
- zaginięcie osoby, która najprawdopodobniej padła ofiarą przestępstwa
- zaginięcie osoby, która miała skłonności samobójcze
- zaginięcie osoby, która zniknęła w ekstremalnie trudnych warunkach atmosferycznych
POZIOM DRUGI:
- zaginięcie osoby od 14. do 18. roku życia
- zaginięcie osoby, która wymaga stałej opieki, ale bez podania leków może przeżyć
- zaginięcie osoby, która zniknęła poza granicami kraju i może być przetrzymywana wbrew swojej woli
- zaginięcie osoby, która już kiedyś miała próbę samobójczą
POZIOM TRZECI:
- zaginięcie osoby, która deklarowała chęć zerwania kontaktów z rodziną i rozpoczęcia nowego życia
- zaginięcie osoby, której okoliczności zniknięcia są niemożliwe do odtworzenia
- zaginięcie osoby, która deklarowała chęć długotrwałego wyjazdu z kraju
- zaginięcie dziecka od 11. do 13. roku życia, które ma na koncie ucieczki z domu
Od 2013 roku w Polsce działa też Child Alert. To system alarmowy, który wykorzystywany jest przy zaginięciach lub porwaniach dzieci i młodzieży.
W momencie jego uruchomienia (dotąd stało się to czterokrotnie) komunikat z wizerunkiem dziecka trafia następnie do mediów w Polsce i za granicą. Zostaje też wtedy uruchomiony ogólnopolski numer alarmowy 995, pod którym można przekazywać wszystkie informacje dotyczące zaginionego dziecka.
Standardowy Child Alert trwa 12 godzin. Na wniosek jednostki prowadzącej poszukiwania, w uzasadnionych przypadkach, może być wysłany ponownie z zaktualizowaną treścią.
Nie każde zaginięcie uruchamia procedurę Child Alert. Żeby system został aktywowany muszą być spełnione określone warunki, między innymi podejrzenie, że małoletni to ofiara przestępstwa pozbawienia wolności, lub jego życie bądź zdrowie jest bezpośrednio zagrożone. Potrzebna jest także zgoda opiekuna prawnego lub - jeśli jej uzyskanie jest niemożliwe - sądu rodzinnego na rozpowszechnienie komunikatu.
Ludzie od zadań specjalnych
W Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji pracuje grupa, która wkracza do akcji, kiedy działania poszukiwawcze utykają w martwym punkcie.
- Mamy wolną rękę przy wyborze sprawy, nad którą się pochylamy. Inni funkcjonariusze wiedzą, czym się zajmujemy i czasami proszą nas o pomoc. Czasami sami usłyszymy o jakiejś historii i po prostu bierzemy się do roboty – opowiada tvn24.pl policjant z tej grupy.
„Wzięcie się do roboty” oznacza pobranie sporządzonych dotąd akt sprawy. Sprawa jest obiecująca, jeżeli po pierwszej lekturze można stwierdzić, że:
1. W zeznaniach przesłuchiwanych dotąd osób uda się odnaleźć sprzeczności – nawet drobne.
2. Dochodzenie było dotąd prowadzone pod określoną tezę – co nie jest ani szczególnie rzadkie, ani nie zawsze świadczy o złych intencjach śledczych.
- Wszyscy jesteśmy ludźmi. Policjanci prowadzący sprawę zaginięć też bywają zakładnikami własnych emocji. Nieświadomie zakładają określoną wersję zdarzeń. Wyznaczają sobie nieświadomą ścieżkę, która ogranicza im spojrzenie na sprawę – przyznaje funkcjonariusz.
Jest to zjawisko szczególnie widoczne w małych społecznościach, których funkcjonariusze są członkami. Okazują współczucie rodzinie, której na przykład ginie nagle dziecko. To współczucie czasami narusza podstawową zasadę prowadzenia działań: sceptycyzmu poznawczego.
Jeżeli sprawa toczy się przez wiele lat, to – jak podkreśla nasza rozmówczyni - tylko osoba z zewnątrz może zauważyć też, niewielkie, acz znaczące zmiany w zeznaniach, poszlakach.
Co dzieje się, kiedy zespół w KGP zauważy „pęknięcia” w zeznaniach? Może wystąpić do prokuratury, aby ta wydała zgodę na przykład na przeszukanie miejsca, które dotąd nie było sprawdzane. Ale trzeba pamiętać, że jest to środek ostateczny - który musi być poparty bardzo mocnym fundamentem.
- Przeprowadzenie przeszukania u osób, którym ktoś zaginął to środek, którego nie da się cofnąć. W oczach sąsiadów, członków rodziny, ich wiarygodność zostaje podkopana - mówi policjant z Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Komendy Głównej Policji.
Dlatego też, z tego "sprawdzam" korzysta się rzadko.
- Bez znalezienia twardych dowodów nie jesteśmy w stanie stwierdzić, że byliśmy w błędzie. Jednocześnie musimy brać pod uwagę to, że źle odczytaliśmy ślady psychologiczne - zaznacza nasz rozmówca.
Ciemność
Zrozpaczone rodziny zawsze w końcu kontaktują się z jasnowidzami.
- Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby informacje od jasnowidza w czymś pomogły. Za każdym razem sprawdzamy takie miejsce i tylko tracimy czas. Nie znam nikogo, kto miałby inne zdanie - przekonuje Mirosław Kaczmarek i mówią nam policjanci z KGP.
Opowiadają, że jasnowidze wszelacy "najczęściej lirycznie opisują miejsce", gdzie niby trzeba szukać. Mówią o szemrzącej wodzie, szumie liści... "Widzą" w tle jakieś obiekty, najczęściej kominy elektrowni...
- Nawet jak nie trafią, to bronią się potem, że mapę trzeba było odpowiednio zagiąć. I jak się już to zrobi, to wtedy jak na dłoni widać, że zaznaczyli jednak dobrze. Tylko mapa była zła - wzruszają rękoma policjanci.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź