Pędzący blisko 100 km/h pociąg uderzył w samochód przejeżdżający przez strzeżony przejazd kolejowy. 67-latek zginął na miejscu. Prokuratorzy badający sprawę tragicznego wypadku w Łodzi informują, że pół godziny przed tragedią dróżnik alarmował, że źle się czuje i potrzebuje zmiany.
67-letni kierowca skody w poniedziałek po południu jechał ul. Transmisyjną. Zatrzymał się przed opuszczonymi rogatkami na przejeździe kolejowym. Po torach przejechał pociąg. Potem rogatki zaczęły się podnosić.
- Ustaliliśmy, że zanim zapory podniosły się do końca, mężczyzna ruszył - mówi Mirosław Siemieniec z PKP PLK.
67-latek był już na torach, kiedy zapory ponownie zaczęły opadać. Przejechał przez trzy torowiska. Na czwartym został uderzony przez pociąg osobowy. Kierowca zginął na miejscu.
Śledczy od poniedziałku wyjaśniają, dlaczego dróżnik zbyt wcześnie podniósł rogatki.
- Wiemy, że pół godziny przed tragicznym wypadkiem dróżnik poinformował dyżurną ruchu, że źle się czuje. Dyżurna zaczęła organizować pracownika, który miał go podmienić - opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Nie zdążyli
Śledczy nie chcą informować, na co uskarżał się dróżnik. Jak słyszymy, zapis rozmów pomiędzy nim a dyżurną jest zabezpieczony i będzie analizowany w najbliższych dniach.
- Chcemy sprawdzić, czy problemy zdrowotne mogły doprowadzić do wypadku i czy czynności podejmowane przez pracowników kolei były prawidłowe - informuje Kopania.
Okoliczności tragedii analizuje też Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych. Mirosław Siemieniec z PKP PLK nie chce odnosić się do informacji o złym stanie zdrowia dróżnika. Podkreśla, że trzeba sprawdzić, co i w jaki sposób zgłaszał dróżnik do przełożonej.
- Trzeba sprawdzić, czy przekazał on, że nie jest w stanie w sposób bezpieczny wykonywać obowiązków - informuje Siemieniec.
Dodaje, że na kolei obowiązują procedury, które przewidują taką sytuację. W zależności od stanu dróżnika wdraża się następujące czynności:
* W przypadku przejazdów często używanych (jak ten, na którym doszło do wypadku) opuszczane są szlabany i przejazd jest zamknięty do momentu pojawienia się zmiennika dróżnika.
* Jeżeli wyłączenie ruchu samochodów przez przejazd mogłoby doprowadzić do paraliżu komunikacyjnego, maszyniści dostają wytyczne nakazujące im przejeżdżanie przez przejazd z minimalną prędkością 20 km/h.
Nie pomogły szkolenia i systemy
Prokuratorzy informują, że pociąg, który uderzył w samochód 67-latka, jechał z dozwoloną prędkością. Dróżnik był trzeźwy i miał wszelkie wymagane dokumenty.
- To człowiek, który rozpoczął pracę na przejeździe w styczniu tego roku. Wcześniej odbył staż, szkolenie i zdał egzaminy - podkreśla Mirosław Siemieniec.
Dodaje, że na przejeździe zainstalowane były dwa systemy, które mają poprawiać bezpieczeństwo:
* System wspomagania dróżnika - na ekranie komputera dróżnik otrzymuje informacje o tym, kiedy i o której przez jego przejazd przejedzie pociąg. Dane wyświetlane są na podstawie rozkładu jazdy, a nie wskazań GPS zainstalowanych w pociągach.
* System radio stop - który pozwala dróżnikowi na poinformowanie maszynistów o niebezpiecznej sytuacji na przejeździe (np. uszkodzonym samochodzie stojącym na torach). Maszyniści zatrzymują wtedy pociągi w pobliżu przejazdu.
Kierowca ostatnią instancją
Prokuratura i przedstawiciele kolei jednoznacznie wskazują, że do tragedii przyczynił się przede wszystkim błąd dróżnika. PKP zaznaczają jednak, że ofiara wypadku uniemożliwiła mu naprawienie tego błędu.
- Kierowca jest zobowiązany czekać, aż przed przejazdem przestanie palić się czerwone światło. W tym przypadku jednak tak nie było. Dróżnik szybko zaczął opuszczać zapory, ale było już za późno - podkreśla Siemieniec.
Za 67-latkiem, który zginął na torach, stały jeszcze dwa samochody.
- My też mieliśmy ruszać. Uratowało nas otwarte okno. Mąż usłyszał jakiś szum, dlatego zatrzymał samochód przed torami. Potem w nasz dach uderzyła zapora, a samochód przed nami został zmieciony z torów - opowiada przed kamerą TVN24 świadek wypadku.
***
Za bezpieczeństwo na przejazdach odpowiada blisko 10 tysięcy pracowników kolei.
- Codziennie podejmują oni tysiące poprawnych decyzji. Choć staramy się przez szkolenia i wyposażenie posterunków zapobiegać błędom, jednak się zdarzają. Dlatego organizujemy akcje informujące kierowców o tym, że to oni są ostatnią instancją decyzyjną. Że muszą zachować czujność, bo to od nich zależy życie ich i ich bliskich - kończy Siemieniec.
Autor: bż//ec/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź