- Dostałem w głowę, poczułem jakby urwał mi się film - mówi tvn24.pl Grzegorz, konwojent któremu złodzieje wyrwali reklamówkę pełną pieniędzy. Kantor, do którego dostarczał pieniądze, oszacował straty na prawie pół miliona złotych. Chociaż jest nagranie z monitoringu, a potencjalnych sprawców zatrzymano już kilka dni po napadzie i "podejrzane" pieniądze leżą w depozycie śledczych, to wcale nie jest przesądzone, że ktokolwiek odpowie za skok. - Sprawa jest wyjątkowo trudna - tłumaczą prokuratorzy.
- Takich kursów robiłem multum - mówi Grzegorz, pracownik kantoru w Rzgowie pod Łodzią. Jego praca jest prosta: ma przewozić pieniądze pomiędzy placówkami należącymi do jednego właściciela. Duże pieniądze - po kilkaset tysięcy złotych.
W kwietniu został zaatakowany. W czarnej reklamówce miał równowartość około pół miliona złotych w różnych walutach.
- Podjechałem pod drzwi. Złapałem za klamkę. Wtedy poczułem się tak, jakby urwał mi się film - opowiada.
Kamery nagrały moment ataku. Zamaskowany mężczyzna uderzył go w głowę. Na tyle mocno, że Grzegorz na chwilę stracił przytomność.
- Jak się ocknąłem, to zobaczyłem, że odjeżdżają. Ruszyłem za nimi, ale po chwili nie było już po nich śladu - tłumaczy.
"Obiecujące początki"
Właściciel kantoru o skoku dowiedział się od pracowników.
- Zadzwonili i powiedzieli: "szefie, napad". Byłem chory, ale szybko się zebrałem - mówi nam Grzegorz Owczarek", właściciel kantoru.
Policjanci zabezpieczyli monitoring, na którym widać atak. Kamera nagrała dwóch sprawców - jeden w czerwonej, drugi w niebieskiej kurtce. Byli zamaskowani.
- Tuż przed atakiem widać też samochód, którym złodzieje przyjechali - wyjaśnia Owczarek.
Już po czterech dniach w sprawie nastąpił przełom. Policja zatrzymała trzech mężczyzn. Mają od 28 do 34 lat, są związani ze środowiskiem pseudokibiców. W skoku miała im pomagać 38-letnia kobieta, od dwunastu lat pracująca w kantorze.
- Zadzwoniłem do niej, bo się spóźniała. Powiedziała, że nie przyjdzie do pracy, bo jest u niej policja – wspomina okradziony mężczyzna.
W domu kobiety znaleziono kilkaset tysięcy złotych w różnych walutach.
- Byłem zszokowany ustaleniami, ale jednocześnie dumny z organów ścigania. To były naprawdę obiecujące początki - komentuje Owczarek.
Podejrzani nie przyznają się do winy i nie chcą składać wyjaśnień. Wszystkim grozi do 12 lat więzienia.
Trudniej, niż się wydawało
Potem policjanci ustalili, że złodzieje pojawili się krytycznego dnia samochodem, który niedawno zmienił właściciela. "To oni" - powiedział poprzedni właściciel auta oglądając zdjęcia mężczyzn podejrzanych o dokonanie skoku. Wszystko układało się znakomicie. Do czasu.
Dziś prokuratorzy mówią, że śledztwo w tej sprawie jest bardzo trudne. Prowadzący śledztwo Łukasz Klimas wymienia problemy, które szybko zaczęły się piętrzyć:
- Monitoring jest słabej jakości, zabezpieczone pieniądze rzekomo miały zostać pożyczone od znajomego, a sama obecność samochodu pod kantorem nie oznacza, że przyjechali nim nowi właściciele pojazdu - tłumaczy.
Prokurator zlecił ekspertyzę daktyloskopijną banknotów, które znaleziono w domu pracownicy kantoru.
- Chcemy sprawdzić, czy można te pieniądze powiązać z rozbojem - wyjaśnia.
Śledczy dają sobie jeszcze miesiąc na podjęcie ostatecznej decyzji.
- Drogi są dwie. Albo wyślemy do sądu akt oskarżenia, albo trzeba będzie umorzyć śledztwo. Wciąż liczę, że uda się udowodnić sprawstwo podejrzewanych - dodaje nasz rozmówca.
Piotr Kona, łódzki karnista, nie jest zaskoczony wstrzemięźliwością śledczych.
- Jeżeli śledztwo oparte jest na poszlakach, to każda z nich musi tworzyć spójną i jedyną możliwą wersję. W innym przypadku zachodzi ryzyko pomyłki – wyjaśnia.
Poszkodowany Owczarek jest pełen obaw.
- Mój adwokat już usłyszał, że śledztwo zmierza do umorzenia. Trudno mi sobie wyobrazić taki scenariusz - kręci głową.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź