Miała być wielka radość, była rodzinna tragedia. Poród pani Katarzyny przebiegał bezproblemowo przez kilka godzin. Tak przynajmniej myślała 27-letnia dziś kobieta.
- Wszystko było dobrze, wykonywałam polecenia lekarzy. Ufałam im. Kiedy usłyszałam, że trzeba przerwać poród i wykonać cesarskie cięcie nawet się nie zestresowałam - mówi w rozmowie z tvn24.pl.
Jej syn, Adaś przyszedł na świat po godz. 3. Jego mama wiedziała, że coś jest nie tak, bo chłopiec po narodzinach prawie nie płakał.
- Usłyszałam jeden krzyk. Potem była cisza. Lekarze powiedzieli, że synek zachłysnął się wodami płodowymi, a drugie płuco się zapadło. Byłam w szoku - wspomina.
Po dwóch godzinach walki o życie Adasia lekarze stwierdzili zgon. Sprawa trafiła do prokuratury, a śledczy poprosili biegłych o dokładne przeanalizowanie, dlaczego dziecko zmarło.
Adaś umierał po cichu
Specjaliści z zakładu medycyny sądowej w Białymstoku, którzy analizowali działania włocławskich lekarzy stwierdzili, że Adaś nie musiał umrzeć. Niestety, w czasie porodu miało dojść do tragicznego w skutkach błędu.
Dziecko zmarło z powodu ostrej niewydolności krążeniowo - oddechowej. Biegli stwierdzili, że na szyi dziecka mogła zaciskać się pępowina. Lekarze ze szpitala we Włocławku jednak nie zareagowali na czas. Dlaczego?
Jak czytamy w opinii biegłych, lekarze w kluczowym momencie odstąpili od ciągłego monitorowania Adasia za pomocą KTG. Co gorsza, taka decyzja miała zostać podjęta w momencie kiedy maszyna wskazywała, że zaczyna się proces niedotlenienia wewnątrzmacicznego.
KTG zostało odłączone o 23:40. Potem lekarze sprawdzali co tętno Adasia co 15 minut i po skurczu. Tuż przed cesarskim cięciem tętno kontrolowano co 5 minut. O godz. 3:00 odbyło się cesarskie cięcie, bo - jak czytamy w dokumentacji sprawy - "główka dziecka nie obniżała się mimo parcia matki". Kiedy noworodek przyszedł na świat, był już w stanie krytycznym.
"Mógł żyć"
Zarzuty narażenia dziecka na bezpośrednie ryzyko utraty zdrowia lub życia usłyszała lekarz, która opiekowała się ciążą i była przy porodzie. Grozi jej do pięciu lat więzienia. Kobieta nie czuje się winna. Śledczym powiedziała, że do końca porodu Adaś miał prawidłowe tętno.
Jak jednak twierdzą biegli, lekarze wiedzieliby o postępującym niedotlenieniu, gdyby pani Kasia cały czas była podpięta do KTG.
- Wcześniejsze wykonanie cesarskiego cięcia mogłoby ograniczyć rozmiary i następstwa procesu niedotlenienia wewnątrzmacicznego i prawdopodobnie pozwoliłoby na uniknięcie zgonu noworodka - czytamy w opinii ekspertów z zakładu medycyny sądowej w Białymstoku.
Domniemanie niewinności
Pani Katarzyna zwierza się w rozmowie z tvn24.pl, że dopiero teraz zaczyna rozumieć, że do jej osobistej tragedii nie musiało dojść. Podkreśla, że przez dziewięć miesięcy ciąży jej dziecko rozwijało się prawidłowo. Jedyny problem dotyczył małej ilości wód płodowych.
- Kiedy widzę kobiety w ciąży zawsze je proszę, żeby żądały podczas porodu monitorowania stanu dziecka. U mnie tego zabrakło - ociera łzę.
Lekarz, która odbierała poród wciąż pracuje w szpitalu.
- Wszyscy lekarze pracujący w naszej placówce mają prawo wykonywania zawodu. O ich ewentualnej winie rozstrzyga sąd. Dopóki nie ma wyroku, nie można mówić o żadnej winie - wyjaśnia Marta Karpińska, rzecznik szpitala we Włocławku.
Czarna seria w szpitalu we Włocławku?
Zła sława
Prokuratorzy z Włocławka oprócz sprawy pani Katarzyny sprawdzają też sprawę zeszłorocznej śmierci bliźniąt, do której również doszło w miejscowym szpitalu. W nocy z 16 na 17 stycznia na oddziale ginekologiczno-położniczym zmarły oczekujące na poród bliźnięta. Do śmierci doszło kilkanaście godzin przed planowanym cesarskim cięciem.
Według ojca dzieci do ich śmierci przyczyniły się zaniedbania ze strony szpitala. Matka bliźniąt przebywała w lecznicy przez dwa tygodnie na przełomie grudnia i stycznia z powodu komplikacji ciąży. Kobieta opuściła szpital, ale zgodnie z zaleceniami zgłosiła się ponownie po kilku dniach, zaniepokojona gwałtownymi skokami ciśnienia.
Według relacji ojca, ginekolog zalecił niezwłoczne przeprowadzenie zabiegu cesarskiego cięcia. Nie zrobiono tego, gdyż - jak usłyszał od personelu szpitala - osoba kompetentna do wykonania koniecznego badania ultrasonografem miała być na miejscu dopiero następnego dnia. Po nagłośnieniu przez media tej sprawy pracę stracił ordynator oddziału ginekologiczno-położniczego.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga TVN