Od II wojny światowej, poprzez Praską Wiosnę 1968 r. i trudne wybory lat 80., aż do globalnej rzeczywistości współczesnych Czech – takiej podróży można było doświadczyć podczas przeglądu filmów Jana Hřebejka. Dzieła czeskiego reżysera potrafią i rozśmieszyć, i wzruszyć – w obu przypadkach – aż do łez.
W cieniu 1. Festiwalu Filmów Rosyjskich w warszawskiej Kinotece odbywał się przegląd filmów jednego z najwybitniejszych czeskich reżyserów nowego pokolenia – Jana Hřebejka. Prawie bez reklamy, w bocznych salach – nic dziwnego, że nawet kasjerzy początkowo nie wiedzieli, że taki przegląd ma miejsce. A szkoda. Bo Hřebejk – ceniony przez bywalców kin studyjnych – szerokiej widowni w Polsce pozostaje wciąż raczej nieznany.
Ale największy żal do organizatorów można mieć za ostatnią, zamykającą przegląd projekcję. Poniedziałek, godz. 14.30 – na sali cztery osoby, a na ekranie – powszechnie uznawany za najlepszy film reżysera – „Musimy sobie pomagać”. Szkoda, że tak niewiele osób mogło (przede wszystkim ze względu na wczesną godzinę projekcji) uczestniczyć w tym pokazie. Ale dość narzekania – i tak trzeba organizatorom pogratulować podjęcia inicjatywy pokazania ambitnego i niestety wciąż jeszcze mało u nas popularnego kina.
Przegląd filmów Hřebejka otworzył sam reżyser, a okazją do retrospektywy była polska premiera filmu „Na złamanie karku” z 2004 r. Zaprezentowano niemal wszystkie pełnometrażowe filmy czeskiego reżysera. Tym samym widzowie otrzymali panoramę jego twórczości. Filmy te, poza datą swojego powstania, ułożyć można według innej, wewnętrznej chronologii. Każdy z nich koncentruje się na jakimś ważnym momencie historii Czech. Razem z reżyserem i jego bohaterami wędrujemy przez meandry trudnej przeszłości i – równie pełnej problemów – współczesności. Większość opowieści, które snują reżyser i jego scenarzysta, Petr Jarchovský, dotyczy relacji międzyludzkich, zwłaszcza stosunków rodzinnych. Trudne wybory, dylematy, konflikty i uczucia piętrzą się na małej przestrzeni otaczającej głównych bohaterów.
Wojna - czas próby
Akcja wspomnianego już filmu „Musimy sobie pomagać” (2000 r.) rozgrywa się podczas II wojny światowej w małym czeskim miasteczku. Gdy wkraczają tam hitlerowcy, dla mieszkańców rozpoczyna się czas próby. Ile są w stanie poświęcić dla drugiego człowieka, na jakie ryzyko gotowi są narazić siebie i swoją rodzinę, by uratować czyjeś życie? Takim doświadczeniom mimowolnie zostają poddani główny bohater i jego żona. Cizekowie, bezdzietne małżeństwo, raczej z wrodzonej dobroci niż z nadmiaru odwagi decydują się ukryć w swoim domu zbiegłego z obozu koncentracyjnego młodego Żyda - Davida, dawnego sąsiada. Decyzja ta pociągnie za sobą lawinę konsekwencji, w wyniku których następnie to David będzie musiał udzielić bardzo nietypowej pomocy swoim dobroczyńcom. A wszystko w myśl często powtarzanej w filmie zasady „musimy sobie pomagać”.
W każdym dramacie zawarty jest jakiś dylemat. Każdy człowiek bywa postawiony przed czymś, z czego musi jakoś wybrnąć. W pokazaniu człowieka słabego jest chęć udowodnienia, że nawet jeśli on taki jest, to stara się z tą słabością walczyć. Bo w każdym człowieku jest dużo cech słabych. Ale też każdy chce, by ludzie go polubili i zrozumieli. I to jest właśnie w filmie „Musimy sobie pomagać”. Człowiek przeciwstawiony samemu sobie, bojący się, zaczyna się zachowywać jak bohater. I to jest chyba najbardziej wzruszające w tym filmie. Jan Hřebejk
To jedyny w twórczości reżysera dramat, niepozbawiony jednak momentów komicznych. Co ciekawe i chyba najbardziej fenomenalne – momenty te pokrywają się z chwilami grozy, kiedy emocje sięgają zenitu. W ten sposób śmiech rozładowuje nagromadzone emocje. Pod tym względem to prawdziwy majstersztyk! Warto dodać, że film trzyma w napięciu od pierwszej sceny, a potem to napięcie stale rośnie. Aż do ostatniej sceny, w której główny bohater z nowo narodzonym dzieckiem błądzi po ruinach wyzwolonego spod okupacji miasteczka. Fragmentowi temu towarzyszy aria z Pasji Mateuszowej Jana Sebastiana Bacha, słynna "Erbarme dich" ("Zmiłuj się nade mną, Panie") – płacz Piotra, po tym jak trzykrotnie wyparł się Chrystusa. Aria, w genialnym wykonaniu Magdaleny Koženy, ostatecznie rozładowuje nagromadzone przez cały film emocje. Rekomendując ten film, wypada dodać, że zapewnia on nie tylko przeżycia wizualne i intelektualne, ale nade wszystko przypomina o wartościach, które budują relacje międzyludzkie.
Jak przyznaje reżyser, w filmie „Musimy sobie pomagać” chciał pokazać lata 90. Umieszczając akcję i bohaterów w trudnym okresie wojennym, dążył do przedstawienia relacji międzyludzkich, które są uniwersalne – niezależne od czasu i okoliczności. – Opowiadałem też o tym jacy dzisiaj są ludzie – wyjaśnia Hřebejk.
Pod jednym dachem nie jest łatwo
Tym razem jest Boże Narodzenie 1967 r., dni poprzedzające sowiecką inwazję w 1968 r. Film „Pod jednym dachem” (1999 r.) nosi znamienny podtytuł „Jeden dom, dwie rodziny, trzy pokolenia”. To opowieść o zagorzałej wojnie domowej między zwolennikiem komunizmu a weteranem czeskiego ruchu oporu. Ale również o ich konflikcie z własnymi dziećmi.
Nastolatki uważają swych ojców za głupców i nie rozumieją podziałów między nimi. Ważniejsze dla nich są pierwsze burzliwe miłości, rock’n’roll przenikający z zachodu do Czechosłowacji i przysyłane w paczkach z NRD modne ciuchy. Ojcowie mają zaś swoje dzieci za bikiniarzy i buntowników. Z tego niezrozumienia i zacietrzewienia wyłania się fantastyczny komediowy obraz rodziny „z epoki”, ale też trudny, choć niezmiernie ciekawy obraz Praskiej Wiosny. – Wtedy byłem jeszcze maleńki, więc tych czasów nie pamiętam - mówi reżyser. - Ale nawiązuję do opowiadań w kręgu rodzinnym. Bardzo często rodzice opowiadali dzieciom, jak to było. I to w tej narracji rodzinnej powraca - wspomina reżyser.
Konformizm i bunt w rolach głównych
„Pupendo” (2003 r.) przenosi widza do Czechosłowacji wczesnych lat 80-tych, w okolice orwellowskiego roku 1984. To czas, kiedy młodzież generacji Praskiej Wiosny ’68 jest już dorosła. Ma własne, dorastające dzieci, a czekając na spełnienie dawnych iluzji patrzy, jak życie przecieka jej przez palce. Postawy głównych bohaterów – rzeźbiarza Bedřicha Mary i dyrektora szkoły, towarzysza Milo Břečki – to antypody wyborów: tych moralnych i tych zupełnie praktycznych.
Pierwszy - dyskryminowany z pobudek politycznych zaszywa się na marginesie życia artystycznego i społecznego. Drugi - płynie z prądem bieżących wydarzeń i ma się całkiem dobrze, choć czasem to „dobrze” odbija się mu czkawką. Historia rodzin założonych przez tych mężczyzn przeplata się ze sobą i plącze. Z czasem tak bardzo, że trudno już stwierdzić na pewno, jaki wybór i jaka decyzja, co komu ostatecznie przyniesie.
Streszczeniem tych dwóch życiowych wyborów jest żart, który Mara opowiada pod koniec filmu: „Mężczyzna stoi na najsłynniejszym placu Pragi – św. Wacława – i strasznie wymiotuje. Podchodzi do niego urzędnik - w szarej marynarce, krawacie w paski – klepie go po plecach i mówi: w pełni się z panem zgadzam…”
Zasadą - paradoks
„Na złamanie karku” (2004 r.) jest pierwszym filmem w dorobku Jana Hřebejka, którego akcja rozgrywa się współcześnie. To mozaika postaci i ich życiowych historii, które – czasem zupełnie przypadkowo – splatają się ze sobą. Jeden z głównych wątków tworzy historia dziecka, zagubionego przez matkę-imigrantkę, a odkupionego przez cierpiącą na bezpłodność kobietę. Drugi - przedstawia losy emigranta, z którego dziewczyną ożenił się jego ojciec.
W tym filmie zasadą narracji jest paradoks. Zazwyczaj robiliśmy (ze scenarzystą, Petrem Jarchovsky’m – red.) tragedie albo komedie, a ten film jest wypośrodkowaniem tego. Są tam sytuacje śmieszne, ale czasem odnosi się wrażenie, że wstyd się śmiać z tych rzeczy. Jan Hřebejk
Rzeczywiście - jak potwierdza reżyser - paradoksów w tym filmie nie brakuje. Np. jeden z bohaterów, František – z zawodu policjant, po pracy oddaje się pasji – jest kibicem piłkarskim czy raczej pseudokibicem, zrzeszonym w chuligańskim klubie. Jego pasji towarzyszą też odpowiednie przekonania – Franta jest zdeklarowanym rasistą. I to właśnie on zostanie przybranym ojcem ciemnoskórego dziecka. Akceptacja tej roli zupełnie zmieni jego życie. Fanatycznego kibica zagrał Jiří Macháček, czeski aktor w Polsce znany głównie z filmu „Samotni” Davida Ondříčka. – Dziwne jest, że czescy widzowie, którzy znają Macháčka (jest popularną postacią) nie poznali go w tym filmie – zauważył reżyser. To tyleż zasługa charakteryzacji, co wirtuozerii aktora.
Pytany o inspirację do nakręcenia tego filmu, Hřebejk odpowiedział, że elementem inspirującym była współczesna sytuacja społeczna jego kraju. Jak wyjaśnił, po okresie komunizmu, kiedy społeczeństwo było środowiskiem zamkniętym, nagle otworzyło się i ludzie stanęli w obliczu konfrontacji z różnymi zjawiskami, takimi jak tolerancja, rasizm. Te problemy – jak przyznaje reżyser – są kanwą filmu „Na złamanie karku”.
Małżeński przekładaniec
Najnowszy film Hřebejka - "Niedźwiadek" (2007 r.) - składa się z przeplatających się wzajemnie "małżeńskich epizodów". Bohaterowie - to dawni koledzy ze szkolnej ławy, dziś 35-letni oraz ich żony. Złożoność ich związków obrazuje metafora wielowarstwowych tortów-niedżwiadków, które piecze jedna z kobiet.
Ten film zadaje pytanie, jaka jest granica przyjaźni. Ile może wytrzymać przyjaźń, a ile małżeństwo. Ile można powiedzieć przyjaźniąc się, a ile nie przyjaźniąc, ale będąc w związku małżeńskim. Jan Hřebejk
Dwie sekundy Hřebejka
Na deser organizatorzy przeglądu dodali jeszcze film innego wybitnego czeskiego reżysera Petra Zelenki „Rok Diabła”. Film ten trudno zdefiniować jednoznacznie. Bohaterowie, to postaci rzeczywiste - m.in. słynny czeski bard, kompozytor i poeta Jaromir Nohavica, jego przyjaciel - gitarzysta i kompozytor Karel Plihal oraz zespól folkowy Czechom. Ale jednocześnie ich przygody niosą ze sobą dawkę dużego nieprawdopodobieństwa. Film udaje dokument, ale zarazem jest wysoce odrealniony. Widz czuje, że powinien mieć jakieś przesłanie, ale do końca nie wiadomo jakie.
Jedno jest pewne, że „Rok Diabła” gwarantuje porządną dawkę fantastycznej muzyki Nohavicy i Czechomora i bardzo orzeźwiającą dawkę absurdu.
Uzasadnienie wyboru filmu? Epizod aktorski Jana Hřebejka. Rzeczywiście reżyser pojawia się w epizodzie… trwającym zaledwie dwie sekundy. Hřebejk popija piwo podczas intrygującego koncertu grupy Czechomor w jednej z czeskich gospód, który kończy się bójką.
Sam reżyser tłumaczy, że materiału nakręconego z jego udziałem było więcej, ale jak mówi: - Zelenka wyciął sceny ze mną. I zapowiada: - Też mu kiedyś zaproponuję rolę w moim filmie i ją wytnę. Bo my jesteśmy tacy obrzydliwi Czesi! - śmieje się.
Źródło: tvn24.pl, CNN