Pierwszy dzień festiwalowych projekcji w Gdyni podzielił widzów na zagorzałych wielbicieli i przeciwników debiutu Agnieszki Smoczyńskiej. "Córki dancingu" to musical zrealizowany w na wpół baśniowej konwencji, będący studium lat 80. Tłumy zgromadziła konferencja poświęcona nowemu filmowi Wojciecha Smarzowskiego "Wołyń". Była też do obejrzenia statuetka Oscara za "Idę" i pościgi reporterów za gwiazdami.
Warszawa czasu pustych półek, czyli siermiężne lata 80. Z wody wypływają dwie piękne dziewczyny. Z pozoru zwyczajne, ale zanurzone - przekształcają się w syreny, ich nogi zmieniają się w pokryty rybimi łuskami ogon. Trafiają do nocnego lokalu, gdzie w czasie dancingów prezentują na scenie swoje wdzięki, z czasem stając się sensacją stolicy. Dołączają do muzyków zespołu grającego muzykę w stylu disco polo, który pomoże im w odkryciu własnej kobiecości...
Tak w skrócie prezentuje się fabuła filmu najgoręcej dyskutowanego w pierwszym dniu gdyńskiego festiwalu. Reżyserka "Córek dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej znana jest dotychczas głównie z obsypanej nagrodami krótkometrażowej "Arii Divy". Wyznała, że swym nowym filmem wróciła do czasów dzieciństwa, bo wychowała się w podobnym środowisku, choć dorośli nie pozwalali jej z bliska śledzić barwnej rzeczywistości nocnych klubów PRL-u. Kto "nie kupił" bajkowej konwencji i pastiszowej konwencji, nie doceni walorów "Córek dancingu". Nazwisko reżyserki warto jednak zapamiętać, bo debiut fabularny Smoczyńskiej zwiastuje narodziny nowego talentu, a kobiet za kamerą wciąż u nas niedostatek.
W filmie rewelacyjną kreację stworzyła trzykrotna zdobywczyni Złotych Lwów w Gdyni Kinga Preis.
Trudne pytania wciąż aktualne
Kinomani znają pozostałe produkcje wtorkowych pokazów, bo "Body/Ciało" Szumowskiej,"Ziarno prawdy" Lankosza i "Karbala" Łukaszewicza są na ekranach polskich kin.
Nie ma za to nagrodzonego za najlepszy scenariusz w Montrealu "Letniego przesilenia"- ciekawego, stawiającego ważne pytania, choć opowiedzianego "po bożemu", z zachowaniem tradycyjnej narracji, filmu Michała Rogalskiego. To historia osadzona w 1943 roku, w której losy młodego Polaka i jego niemieckiego rówieśnika z Wehrmachtu przetną się, i którzy wcale nie chcą być dla siebie wrogami. Młoda Żydówka zbiegła z transportu i młoda Polka zbliżą ich do siebie, ale też zmuszą do arcytrudnych wyborów. Ratować czyjeś życie z narażeniem własnego, czy też próbować przetrwać za wszelką ceną? Wybory bohaterów okażą się różne, nie ma łatwej odpowiedzi, na zadane w filmie pytania.
"O miłości w czasach nieludzkich".
Wydarzeniem wtorku na gdyńskiej imprezie było również spotkanie z Wojciechem Smarzowskim i ekipą jego najnowszego filmu "Wołyń", do którego właśnie skończono zdjęcia. Jeszcze przed ich rozpoczęciem wybuchła burzliwa dyskusja. Sugerowano, że film stanie się zarzewiem konfliktu polsko-ukraińskiego, ludzie kultury na Ukrainie twierdzili nawet, że będzie to "prawdziwa mowa nienawiści". Smarzowski przyznał, że obawia się takich komentarzy, ale robi film właśnie po to, by sprowokować do dyskusji. Podkreślił, że obok wymiaru historycznego film ma także zadanie edukacyjne.
- Opowiadam o ludobójstwie. Ale przypominam też o akcjach odwetowych, choć nie stawiam tu znaku równości. Nie powiem, że to jest moja prawda, bo te wydarzenia nie mają jednej prawdy. Inaczej patrzą na to Ukraińcy, inaczej Polacy, ale też różni Polacy patrzą różnie na te wydarzenia. Badania wykazały, że ponad połowa z nas nie wie, co się wydarzyło na Kresach, a połowa tych, którzy deklarują, że wiedzą, wie źle. Więc to też jest misja tego filmu - tłumaczył.
Wyznał, że na hasło "ludobójstwo na Kresach", "rzeź" wycofują swe wsparcie instytucje, na które bardzo liczył. Obecnie obraz jest na etapie montażu, a do kin trafi w 2016 r. Scenariusz "Wołynia", z wykorzystaniem wątków ze zbioru opowiadań "Nienawiść" Stanisława Srokowskiego, Smarzowski jak zwykle napisał sam, po konsultacjach z historykami.
W obsadzie obok aktorów polskich znaleźli się Ukraińcy. Jednak nie wszyscy tamtejsi aktorzy, którym proponowano role, wyrazili zgodę. - Część z nich wyparła tę historię albo jej nie zaakceptowała – komentował Smarzowski. Jedną z wiodących ról - ukochanego głównej bohaterki, młodziutkiej Zosi - zagrał ukraiński aktor Wasilij Wasilik, który na konferencji powiedział: "Bardzo mi się spodobała rola Petra. Bo uważam, że właśnie przez miłość możemy oddać hołd ofiarom, a nie nienawiść".
Jak zwykle w obsadzie znaleźli siię ulubieni aktorzy reżysera, m.in. Aleksander Jakubik, Jacek Braciak, Adrian Zaremba. Autorem zdjęć jest Piotr Sobociński jr.
Gwiazdy świecą w Gdyni
Gdynia - jak wszystkie duże festiwale - żyje nie tylko projekcjami ambitnego kina, ale także obecnością gwiazd. Przybywa ich wraz z kolejnymi projekcjami. Publiczność czyhająca na autografy przed Teatrem Muzycznym najpilniej tropiła Agatę Kuleszę, Andrzeja Chyrę i Grażynę Szapołowską.
Ale w tym roku prawdziwe oblężenie przeżywają zdobywcy Diamentowych Lwów za film 40-lecia, jakim publiczność wybrała "Noce i dnie". Obecni w Gdyni reżyser Jerzy Antczak i jego żona Jadwiga Barańska - odtwórczyni roli Barbary Niechcic - na co dzień od ponad 30 lat mieszkający w Los Angeles, dosłownie nie mogą się opędzić od fotoreporterów i dziennikarzy żądnych wywiadów.
Świeci też wciąż jasno gwiazda "Idy", tym razem dzięki statuetce Oscara zdobytego przez Pawła Pawlikowskiego i Opus Film. Pokazano ją zwiedzającym wystawę zorganizowaną przez Muzeum Kinematografii w Łodzi - "IDATHEFILM".
Na ekspozycję składa się znakomicie przygotowana multimedialna prezentacja będąca zaproszeniem do świata "Idy" z okresu przygotowawczego - zdjęć próbnych oraz pracy na planie. Są także zdjęcia, plakaty i nagrody, które polski obraz zebrał na całym świecie.
Autor: Justyna Kobus, Gdynia//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FF w Gdyni