Wikingowie byli sexy, podbili pół świata i nosili odlotową broń oraz biżuterię. Tymczasem Słowianie jedli żur i chodzili w podartych portkach. Nawet Mieszko musiał sprowadzić wikingów, żeby stworzyli mu państwo. Taki obraz przeszłości proponuje nam popkultura i… srodze się myli.
Wyobraźnię naszych przodków zaludniały fantastyczne stwory, których nie powstydziłby się twórca Wiedźmina. Co więcej, Słowianie potrafili ukazać je w elitarnej sztuce, która długo uchodziła za robotę Skandynawów. Do czasu, aż nad zabytkami nie pochylił się archeolog Leszek Gardeła.
Aleksander Przybylski: "Panie doktorze, wszędzie widzę węże!" - to o panu?
Leszek Gardeła*: Chyba tak (śmiech). A mówiąc poważnie, to nie wszędzie, ale na szczególnej kategorii wczesnośredniowiecznych przedmiotów. No i nie tylko węże, ale też inne istoty.
Pan sądzi, że są one nasze, przez nas zrobione i że możemy nimi otwierać oczy niedowiarkom?
Czas powiedzieć to głośno i wyraźnie: Słowiańszczyzna jest cool! Zawodowo zajmuję się wczesnośredniowieczną Skandynawią, napisałem na ten temat ponad sto artykułów i pięć książek. Przeglądając muzealne magazyny, obejrzałem setki przedmiotów, takich jak broń, biżuteria, narzędzia. I narastało we mnie przekonanie, że wiele zabytków z terenu Polski, które nasi archeolodzy uznawali za skandynawskie importy, tak naprawdę nie ma z wikingami nic wspólnego. Że pokryte są zdobieniami, które są rodzime i nijak się mają do manier zdobniczych Północy.
Jakie to motywy?
To wyobrażenia wspomnianych węży lub gadokształtnych stworów, często uskrzydlonych. To przedstawienia ptaków, bydła oraz koni, co ciekawe, niekiedy także mających skrzydła lub psie ogony. To falujące motywy, symbolizujące praocean. Zresztą…. (Leszek Gardeła wyciąga z plecaka parę ostróg zawiniętych w bąbelkową folię). To bardzo dobra kopia szczególnych ostróg, które znamy z kilku stanowisk archeologicznych na terenie Polski. W X i XI wieku nosili je przedstawiciele tutejszych elit. Nazywamy je ostrogami zoomorficznymi lub typu lutomierskiego, bo na cmentarzysku w tej miejscowości znaleziono je po raz pierwszy.
Proszę zobaczyć, jak bogato są zdobione. Nad falistą linią zakończoną głowami węży kroczą zwierzęta przypominające krowy. Może pasą się na wyspie, którą otacza bezkresna woda? Na bodźcu ostrogi stoi koń z wygiętą szyją, a sprzączki i okucia, którymi mocowane były ostrogi, zdobią smocze, wężowe bądź ptasie wyobrażenia.
Twierdzi pan, że w tej ostrodze zaklęty jest świat?
Dokładnie to, jak Słowianie wyobrażali sobie jego stworzenie, czyli mit kosmogoniczny. Wątkiem tym zająłem się wraz z odkrywczynią ostróg, świętej pamięci Zdzisławą Ratajczyk z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku oraz doktorem Kamilem Kajkowskim z Muzeum Zachodniokaszubskiego w Bytowie, specjalistą od dawnej obrzędowości słowiańskiej. Z przekazów ludowych wiemy, że u zarania czasu, cytując klasyka, nie było niczego, tylko bezkresny ocean. Po oceanie w łódce płynęła postać. Na imię jej było Bóg. W pewnym momencie z morskiej piany wyłoniła się kolejna istota, której na imię było Diabeł i wsiadła do łódki. Wkrótce Bóg postanowił stworzyć świat. By to uczynić, potrzebował zaczynu w postaci grudki ziemi. Poprosił więc Diabła, by ten zanurkował i wydobył z dna garść ziemi. Chytry Diabeł zrobił to ochoczo, ale ziemię wziął w imię swoje. Gdy wypłynął na powierzchnię, okazało się, że w zaciśniętej dłoni nie miał ani ziarenka. Dopiero gdy za kolejnym razem Diabeł wziął ziemię w imię boże i własne, w dłoni ostało się malutkie ziarnko piasku. Bóg rzucił je na wodę i ziarnko urosło do rozmiarów wyspy.
Gdy strudzony Bóg zasnął po trudach stworzenia, Diabeł usiłował zepchnąć go do wody. Jednak ziemia, niczym ciasto pod wałkiem, rozszerzała się w każdą ze stron, w którą Bóg był przepychany. Tak powstał świat ziemski. Przebudzony Bóg odkrył zamiary Diabła i jął ciskać weń piorunami. W rezultacie walki Diabeł został strącony w odmęty oceanu. Choć w przekazach ludowych boscy antagoniści noszą imiona Boga i Diabła, niewykluczone, że w dobie przedchrześcijańskiej Słowianie określali ich mianem Peruna i Welesa. Ich walka mogła toczyć się przy pomocy zwierzęcych awatarów.
W mitologiach rozmaitych etnosów gromowładny Bóg przedstawiany bywa pod postacią ptaka. Jego antagonista, bóstwo podziemne, to z kolei wąż albo smok związany z żywiołem wody. Echem tych przekonań może być znana wszystkim dzieciom legenda o smoku wawelskim. Zasadniczym wątkiem jest pokonanie smoka-całożercy pożerającego bydło przez ogniowładnego herosa. Prowadzi to do przywrócenia ładu i "uwolnienia wody", a zatem sił nadających światu witalność. Mamy tu także nawiązanie do motywu cykliczności natury: ścierania się opozycyjnych sił, światła i mroku, lata i zimy, symbolizowanych przez postaci o kompetencjach chtonicznych i uranicznych, czyli podziemnych i niebiańskich.
Gdzie pan to wszystko widzi?
Moment olśnienia nastąpił, gdy ujrzałem repliki stworzone przez jubilera Tomasza Czyszczonia. Olśnienie było dosłowne, bo pozbawione patyny ostrogi błyszczały. Ale kluczowe było połączenie wszystkich elementów skórzanymi paskami. Wtedy zrozumiałem, że mamy do czynienia z modelem kosmosu, na dodatek dynamicznym i wielowymiarowym. Kiedy zapinamy pasek, to ptasio-smocza głowa "nurkuje" pod linię wody wyobrażoną na ramionach ostrogi. Nad nią jest okrągła przewleczka ze swastyką, czyli symboliczny dysk słoneczny. Być może postać nurkuje po to, by wydobyć grudkę ziemi symbolizowaną przez kuliste dzwoneczki. Wreszcie sprzączka w kształcie dwóch stykających się ze sobą węży zaczepia się na okuciu w kształcie skrzydlatej bestii. W symbolicznym sensie to zwarcie jest brutalne, tutaj zachodzi walka świata niebiańskiego z tym podziemnym. Umownego Peruna z umownym Welesem.
A co tu robią krowy i konie?
Bydło jest utożsamiane z Welesem, czyli słowiańskim bogiem chtonicznym. Są też przekazy mówiące o tym, że dusze ludzkie po śmierci przybierają postać krów i byków, pasąc się na wyspie otoczonej wodą. Koń natomiast od zawsze utożsamiany był z psychopomposem, czyli istotą, która przenosi dusze między światami.
Coś jak grecki Charon?
Powiedzmy. Ale końskie kompetencje były szersze. Zwierzę mogło swobodnie przenikać między światem ziemskim i zaświatami, przenosić nie tylko dusze, ale i informacje. Mamy kilka przekazów świadczących o kultowym statusie konia wśród Słowian połabskich. Sakso Gramatyk przytacza anegdotkę, że w świątyni w Arkonie jest koń, który rano odnajdywany jest mokry od potu i zabłocony. I to oznacza, że Bóg jeżdżący na koniu toczył bitwę gdzieś w zaświatach. Za pomocą konia także wróżono. Wbijano lub kładziono na ziemi włócznie, przez które koń musiał w odpowiedni sposób przejść.
I co z tego wynika dla naszej ostrogi?
Proszę zwrócić uwagę, że koń stoi na bodźcu, który jest gładki i może to symbolizować zarówno stały ląd, jak i po prostu świat doczesny. Wodno-falisty motyw pojawia się na kulistym zgrubieniu przed koniem, jakby stał on na granicy światów. Patrzy zresztą w przeciwną stronę niż wspomniane wcześniej bydło, być może kręci łbem, zaglądając raz do jednego, raz do drugiego świata. Warto podkreślić, że w tych czasach samodzielne wyobrażenia konia funkcjonują też jako małe figurki ze stopów miedzi. Znajdujemy ich coraz więcej na terenie Polski zachodniej i północno-wschodnich Niemiec, gdzie żyli Słowianie połabscy, ale również na duńskich wyspach, gdzie rejestrowana jest silna obecność Słowian.
Sporo tych figurek ma nogi różnej wysokości i nie można ich postawić. Wyglądają, jakby wierzgały. Na cmentarzyskach w Dziekanowicach, Jordanowie i Pniu archeolodzy znaleźli odrębne pochówki koni. Konie z tych dwóch pierwszych miejscowości miały obcięte kopyta i człony palcowe u przednich nóg. Dodatkowo koń z Pnia miał głowę zwróconą do tyłu, podobnie jak te wyobrażone na ostrogach i niektórych figurkach. Tajemnicą pozostaje dla nas sens tych zabiegów, ale jakoś dziwnie rymuje się on z wyglądem figurek.
Poza nielicznymi egzemplarzami nie mają one otworu, przez który można by przewlec rzemyk i zawiesić je na szyi. Jak więc ich używano?
Nie mamy na to wystarczających dowodów, ale sądzę, że z tymi metalowymi i drewnianymi konikami wykonywano jakieś czynności. Ze Skandynawii znamy metalowe figurki przedstawiające najprawdopodobniej Odyna, które po odlaniu miały przecinakiem uszkadzane jedno oko. Może nasze słowiańskie koniki też odgrywały rolę w jakimś kameralnym misterium?
Sądzi pan, że w momencie presji chrześcijaństwa kult zaczął się "prywatyzować"? Zamiast publicznie manipulować przy wielkim końskim cielsku robiono to w chacie z małą figurką?
To jest jakiś pomysł. Ciekawe, że ich nie znajdujemy w grobach w postaci darów, ale jako zabytki luźne z grodzisk czy osad. Nie wykluczam, że noszono je przy ciele, ale należy ciągle mieć na uwadze ich performatywny charakter. Dobrym dowodem jest drewniany konik z Opola, który na nogach miał wyrytą swastykę. Choć dziś ten symbol jest widoczny, pierwotnie był zasłonięty srebrną blachą. Być może figurki to były jakieś ofiary zastępcze. Bo prawdziwe konie w ofierze składano często jako ofiary zakładzinowe związane z budową grodu albo mostu. Koń był bardzo cennym zwierzęciem, bardzo charyzmatycznym i złożenie go w ofierze na długo zapadało w pamięci uczestników takiego rytuału.
Moja narzeczona, oglądając zdjęcia pewnego konika kultowego, powiedziała, że to… lama kultowa.
Faktycznie te czworonogi bywają nietypowe. Na ich głowach pojawiają się "rogi" lub "aureole", a na zadzie dziwnie wywinięte ogony. Niektórzy badacze, tacy jak doktor Paweł Szczepanik, dyski interpretują jako symboliczne wieńce z kwiatów, którymi przystrajano w celach rytualnych zwierzęce głowy. Ja sądzę, że mamy raczej do czynienia z wyobrażeniami mitycznych bestii, hybryd. Mam pewien pomysł interpretacyjny, którego na razie nie zdradzę, bo przygotowuję o tym artykuł (śmiech).
Interpretuje pan tysiącletnie zabytki w oparciu o źródła z XIX i XX wieku. Nawet jeśli uznamy długie trwanie przekazu ludowego i jesteśmy zagorzałymi strukturalistami, to nadal poruszamy się w sferze domysłów.
Ale też nie mamy lepszego klucza, jeśli chcemy cokolwiek powiedzieć o wrażliwości ówczesnych ludzi. Dla polskiej etnografii mit kosmogoniczny został zrekonstruowany przez profesora Ryszarda Tomickiego na podstawie ponad 40 niezależnych przekazów z terenu Słowiańszczyzny wschodniej, południowej i zachodniej. Owszem, to źródła z trzeciej ręki, zapośredniczone przez etnografów i literatów, przekształcone przez stulecia chrześcijaństwa. Ale ilość tych przekazów i powtarzalność motywów stanowią już argument. Tak się składa, że na zabytkach archeologicznych z X i XI wieku mamy ptaki, mamy węże oraz ich hybrydy, mamy konie i bydło. To są fakty i one korespondują z przekazami ludowymi. Oczywiście zawsze musimy mieć z tyłu głowy poznawczą ostrożność. Być może za jakiś czas pojawią się odmienne, lepsze interpretacje ostróg zoomorficznych. Póki co nie ma przekonujących alternatyw.
A dlaczego właściwie wyobrażono model świata na ostrogach mocowanych do stóp? Nie było lepszych przedmiotów? Bardziej godnych?
Ależ ostroga jest bardzo godna! To nią sprawuje się kontrolę nad zwierzęciem, a dzięki niemu nad terytorium. Możliwość szybkiego przemieszczania się na końskim grzbiecie, nawiązywania dalekosiężnych kontaktów, jest nie do przecenienia. W późnym średniowieczu ostroga urośnie do rangi symbolu stanu rycerskiego. Poza tym proszę wyobrazić sobie taką scenę. Jest pan biednym chłopem, który siedzi przed chałupą na jakimś podgrodziu. Je pan tę swoją bryję albo ostrzy kijek i nagle słychać tętent końskich kopyt. Zaraz potem dobiega dźwięk brązowych dzwoneczków i szczęk oręża. I wreszcie przed półziemianką zatrzymuje się zbrojny jeździec w pełnym rynsztunku. Boi się pan podnieść wzrok do góry i popatrzeć na wąsatą gębę w hełmie. Ale w sumie nie ma takiej potrzeby, bo od razu wiadomo, z kim ma się do czynienia. Przed oczyma lśni ostroga z cudownymi wyobrażeniami. Ostroga to jest pierwsza rzecz, którą widzi pieszy siedzący czy stojący naprzeciw jeźdźca. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że konie były wówczas dużo niższe. Poza tym ostroga jest przestrzenna. Jej ramiona, sprzączki i przewleczki świetnie nadają się do stworzenia trójwymiarowej opowieści, rodzaju wczesnośredniowiecznego "komiksu".
To samo można chyba powiedzieć o strzemionach?
I strzemiona były dekorowane wężowymi motywami, chociaż ich program ikonograficzny nie był tak rozbudowany. Tutaj warto wymienić strzemiona z Ostrowa Lednickiego, które do niedawna także błędnie identyfikowano jako importy ze Skandynawii, a węże uznawano za ornamenty roślinne. W rozszerzonej, komiksowej formule, model wszechświata pojawia się też na słowiańskich okuciach pochewek noży. Mamy na nich stojące bydło, postaci ludzkie oraz konie. Wędrówka odbywa się między światem górnym a dolnym. Tym pierwszym włada domniemany Perun, przedstawiony w antropomorficznej postaci, a tym drugim Weles.
Mamy noże, a co z mieczami, czyli ikoniczną dla średniowiecza bronią? Ona również była tak zdobiona?
Miecz stanowił symbol pozycji społecznej, władzy, prestiżu; jego znaczenia w kulturze są bardzo bogate. Jednymi z najlepszych mieczy w okresie wczesnego średniowiecza były te znakowane napisem ULFBERHT, importowane z Zachodniej Europy. Były takimi Ferrari wśród militariów. Zresztą z tego powodu często je podrabiano. Same głownie pochodziły z odległych nadreńskich warsztatów, ale zdobienia opraw nierzadko wykonywane były lokalnie. Zarówno w Skandynawii, krajach bałtyjskich czy fino-ugryjskich, jak i na ziemiach słowiańskich. Jelce i nakładki na głowice wykonywane były podłóg lokalnego gustu. Po prostu personalizowano je, tak jak dzisiaj robi się z drogimi autami z salonu. Moim zdaniem nie można wykluczyć, że niektóre z mieczy z Ciepłego miały oprawy wykonane lokalnie, na przykład zaginiony miecz z grobu 5 odkrytego w 1900 roku oraz znaleziony kilkanaście lat temu miecz z grobu numer 35.
Tak jak dzisiaj żołnierze mają swe odznaki pułkowe i okolicznościowe naszywki, tak wówczas wojowie mogli nosić podobne ostrogi oraz inne militaria o zbliżonej ornamentyce?
Ibrahim ibn Jakub opisując pancernych Mieszka zauważa, że władca oddziałom swoim daje "konie, siodła, uzdy, broń i wszystko, czego potrzebują". Standaryzacja tych wyrobów wydaje się sensowna nie tylko ze względów praktycznych, ale też symbolicznych. Wojowie funkcjonowali w ramach tego, co badacze nazywają kulturą drużynniczą. Odczuwali potrzebę manifestowania, że należą do jednej "kompanii braci", tym bardziej do takiej elity elit jak ówczesna kawaleria. Dyspersja ostróg tego typu dużo nam mówi, bo do tej pory znaleziono je lub ich fragmenty w Ciepłem, Lubniewicach, Lutomiersku, Wrocławiu, Cerkiewniku oraz Schwerinie w Niemczech, w Skegrie na południu Szwecji i w Kumaczowie w obwodzie kaliningradzkim. To odległe miejsca, ale jakoś okalające ten umowny piastowski rdzeń, czyli środkowy zachód dzisiejszej Polski. Może właściciele ostróg byli zaufanymi wysłannikami Mieszka i Bolesława załatwiającymi jakieś interesy? Pancerni jeźdźcy to były siły specjalne tamtych czasów. Może w imieniu władcy dobijali targów i zawierali sojusze?
Ze względu na bogactwo dekoracji mówi się o tych ostrogach, że były ceremonialne. To prawda?
Eksperymenty rekonstruktorów, którzy dosiadają w nich koni, dowodzą, że niekoniecznie. Na niektórych egzemplarzach są ślady użytkowania oraz napraw, co dowodzi, że te przedmioty były wykorzystywane długo i intensywnie. Być może nawet dziedziczone jako symbol prestiżu i przynależności rodowej.
Skoro mowa o rekonstruktorach, to jeszcze dziesięć lat temu biegał pan na zlotach w kolczudze i wymachiwał mieczem.
Ten okres jest już za mną, ale to były cenne doświadczenia. Umiejętność władania mieczem i włócznią, używanie przedmiotów z tamtych czasów, to pozwala dosłownie wejść w skórę ludzi z przeszłości, a także zrozumieć funkcję konkretnych zabytków. Pamiętam moją wizytę na festiwalu w litewskim Apuolė. Tam znajduje się grodzisko wśród lasów, które w połowie IX wieku najechali wikingowie. Rekonstruowaliśmy bitwę, a po niej pogrzeb wodza. Jest noc, płonie stos, jakaś śpiewaczka operowa wykonuje tradycyjne litewskie pieśni pogrzebowe. Miałem ciarki na plecach! To pozwala mieć empatię do tych ludzi sprzed tysiąca lat. Już nie patrzy się na zabytki przez pryzmat typologii czy chronologii. Że to jest miecz typu S według Petersena czy pierścionek typu Orszymowice. Myśli się o tym, jak to błyszczało w blasku ognia, zastanawia się, kto tego używał, jakie wrażenie robił. Powraca zmysłowość i subtelność minionej epoki. Dzięki doświadczeniom w ruchu rekonstrukcyjnym mogłem zbliżyć się do tego, co innymi metodami jest nieuchwytne.
Cały czas mówimy o przedmiotach, które kojarzą się z męską sferą związaną z profesją wojownika. A czy kobiety też posługiwały się podobną symboliką?
Oczywiście! Weźmy na przykład wspomniane pierścionki typu Orszymowice, które wykonane były z dętego srebra i składane do grobów kobiecych. Albo kabłączki skroniowe. To popularne we wczesnym średniowieczu ozdoby głowy, typowe dla Słowianek. Zazwyczaj gładkie i zakończone esowatym "uszkiem", ale znamy też takie, których końce zdobiły figurki zwierząt. Na przykład kabłączki z poznańskiej Śródki odkryte przez Ewę i Pawła Pawlaków w elitarnym grobie. Mają one końcówki uformowane w schematyczne kształty konia i ptaka. Jeden z domniemanych koników odwraca nawet głowę w taki sam sposób jak na ostrogach. Podobne "bydlątka" zdobią formę do odlewania kabłączków znalezioną w Kaliszu-Zawodziu.
Niezwykle efektowne i eleganckie w swoim minimalizmie są wykonane z metali kolorowych bransolety z zakończeniami w kształcie główek węży. Są rzadkie, bo znamy je tylko ze stanowisk w Sandomierzu, Kałdusie, Grębocinie, Gieczu i skarbu z Lisówka. Przez badaczy opisywane były jako importy skandynawskie lub bałtyjskie. A ja znów powtórzę, że tych analogii po prostu tam nie ma i są to wyroby lokalne. W tym kontekście należy wymienić również kaptorgi. To niewielkie, najczęściej srebrne pojemniki zawieszane na szyi. Co do ich funkcji naukowcy się spierają, ale nie ma wątpliwości, że to zabytki typowo słowiańskie. Bardzo interesująca jest kaptorga z Biskupina, oczywiście tego wczesnośredniowiecznego. Wytłoczono na niej dwie antytetycznie ustawione smokokształtne bestie z zaplecionymi szyjami.
Te przedmioty wydają się być skomplikowane w produkcji. Czy zatem powstawały na ziemiach słowiańskich? A może raczej wedle słowiańskiego gustu, ale wykonane rękoma rzemieślników z Zachodu?
Sądzę, że mogły być produkcją w pełni lokalną. Okucia pochewek noży z wyobrażeniami węży, ostrogi zoomorficzne, pobocznice, bransolety, kabłączki – to wszystko są wyroby odlewane na wosk tracony. Ta technologia była tu dobrze znana i, co istotne, stosunkowo łatwiejsza niż filigran oraz granulacja, które słowiańscy jubilerzy mieli świetnie opanowane. Misterne dekoracje w formie inkrustacji miedzią czy srebrem niewątpliwie wymagały talentu i przede wszystkim czasu. Ale od strony technologicznej można je było wykonać za pomocą stosunkowo prostych narzędzi, dostępnych słowiańskim jubilerom. Wracając do ostróg, to ich podobieństwo jest tak silne, że to musiał być jeden krąg rzemieślników i mniej więcej jeden okres powstania. Formy odlewnicze były może różne, ale idea wspólna.
Te błyskotki nosili ludzie, którzy siadali z Piastami przy jednym stole, a nie ci, co pasali ich krowy i budowali im grody. Czy plastyczna manifestacja świata mityczno-religijnego była zrozumiała dla wszystkich grup społecznych?
To jest pytanie, na które być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Na pospolitej ceramice takich symboli archeolodzy nie znajdują. Na naczyniach, rzadko bo rzadko, pojawiają się za to symbole solarne i schematyczne wyobrażenia ludzkich postaci. Znajdujemy trochę drewnianych koników. Kto wie, czy nie było ich więcej, ale wykonane z "tańszego" materiału organicznego nie dotrwały do naszych czasów? Nawet jeśli osoby stojące niżej w hierarchii społecznej nie wytwarzały tego rodzaju sztuki, to sądzę, że musiała ona być w jakimś zakresie dla nich czytelna.
Mamy węże, skrzydlate węże, ptaki, konie i krowy. A gdzie tu miejsce dla niedźwiedzia, króla puszczy? Nestor slawistyki Aleksander Brückner właśnie od niedźwiedzia-miśka wywodzi imię naszego pierwszego historycznego władcy.
Muszę pana rozczarować, bo to zwierzę nie rozpalało zachodniosłowiańskiej wyobraźni. Mamy tylko dwa ważne zabytki z takim wyobrażeniem. Jednym jest drewniany czerpak wyłowiony z Jeziora Lednica z uchwytem w kształcie niedźwiedziej głowy. Oczy misia połyskują, bo zostały wykonane z dwóch brązowych nitów. Innym zabytkiem, na którym być może wyobrażono niedźwiedzie, są rozdzielacze uzdy końskiej odkryte w Lutomiersku. Ale przedstawienie jest na tyle schematyczne, że mogą to być równie dobrze trzy łby wilków. Uprzedzając pytanie, wilki także nie są w sztuce Słowian częstym motywem. Osobiście skłaniałbym się jednak do interpretacji, że mamy tu do czynienia z łbami byków. Motyw bydła korespondowałby z programem ikonograficznym innych zabytków, o których już mówiliśmy.
"Czy widzisz tę chmurę z kształtu podobną do wielbłąda? W rzeczy samej, istny wielbłąd. Zdaje się podobniejsza do łasicy". Zna pan ten cytat z Hamleta? Każdy widzi to, co chce.
Nie zgodzę się, że każdy widzi to, co chce. Archeolog czy historyk sztuki posługuje się jednak metodą. Najpierw konieczne jest wnikliwe poznanie całego aktualnego korpusu zabytków z motywami zwierzęcymi. Wydzielamy te najbardziej szczegółowe wyobrażenia danego zwierzęcia czy istoty mitycznej. Potem porównujemy je z cechami wyobrażeń bardziej schematycznych. Uzupełniamy to wszystko o informacje, które mamy ze średniowiecznych źródeł pisanych oraz ewentualnie folkloru. Dla mnie pomocna jest znajomość sztuki skandynawskiej, gdzie również te same motywy są różnie wyrażane, czasem bardziej realistycznie, czasem schematycznie. Chodzi o poznanie pewnej "obrazkowej gramatyki", która pozwala dekodować te przedstawienia. Na przykład, żeby zrozumieć motyw z biskupińskiej kaptorgi, trzeba znać pobocznicę z Giecza czy okucia puślisk ze słowiańskiego grobu w Velds na Jutlandii.
A kontrowersje nadal pozostaną, jak w przypadku pierścionka z Grzybowa, na którym jedni widzą Baranka Bożego, a pan widzi węże. Albo pierścionka z Dziekanowic, gdzie centralnie umieszczony krzyż równoramienny jest interpretowany w duchu chrześcijańskim.
Wśród archeologów jest obsesja odczytywania krzyża jako znaku wyłącznie chrześcijańskiego, ale on pojawia się też na zabytkach zachodniosłowiańskich jeszcze przed powszechnym przyjęciem chrześcijaństwa. To samo możemy powiedzieć o popularnym motywie dwóch węży flankujących z dwóch stron tak zwane drzewo życia. On pojawia się na strzemionach, końskich uzdach, kaptorgach i pierścionkach pochodzących z terenu dzisiejszej Polski i w tej formie jest rdzennie słowiański. Ale był znany już w sztuce Mezopotamii czy innych kultur. Symbole mają to do siebie, że są niejednoznaczne i mogą ulegać reinterpretacji w różnych kontekstach kulturowych.
Zabawne, że nagły wysyp tych przedmiotów pokrywa się ze stopniową chrystianizacją elit. Zabytki pochodzą w dużej mierze z grobów szkieletowych, czyli domyślnie chrześcijańskich. Akolici Piastów żyli w myśl zasady "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek"?
Może tak było i tym diabłem byłaby emanacja Peruna albo Welesa wyrażona pod postacią zwierząt i hybrydowych stworów? Sądzę, że przez pierwsze sto lat chrześcijaństwo na ziemiach polskich nie wynikało z pragnienia "porzucenia błędów pogaństwa". Było raczej paszportem do ówczesnej Unii Europejskiej, czyli świata Ottonów i innych władców Zachodniej i Północnej Europy. Miało ułatwić kontakty handlowe i zabezpieczać przed krwawą chrystianizacją. Zresztą takie ostrogi czy okucia pochewek noży mogły być nie tylko manifestem religijnym. Może chodziło bardziej o demonstrację koneksji społecznych i przynależności rodowej? Tak czy inaczej wszystko wskazuje na to, że piastowskie elity nie czuły dysonansu w łączeniu różnych porządków symbolicznych. Można też spekulować, że te przedmioty nosili ostatni samuraje świata pogańskiego. Przeciwnicy dynastii Piastów, którzy nie przyjęli chrześcijaństwa i walczyli z nawróconym Mieszkiem.
Wierzy pan w to?
Ale gdzie tam! (śmiech). Jest jednak coś zastanawiającego, że ta sztuka zoomorficzna manifestuje się na ziemiach polskich późno, że to jest łabędzi śpiew pogaństwa. Twórczość Słowian zachodnich nie jest tutaj wyjątkiem, lecz koresponduje z tym, co dzieje się w Skandynawii. Rozmaite amulety, młotki Thora, zawieszki w formie zwierząt itd., to wszystko też pojawia się w X wieku, kiedy Dania jest schrystianizowana. Teoretycznie (śmiech). Widać, że potrzebny był impuls z zewnątrz, żeby ta sztuka się rozwinęła.
Turbosłowianom humor popsuje chyba też fakt, że sama budowa ostróg zoomorficznych także mogła zostać gdzieś podpatrzona?
Przy ich powstawaniu bodźcem, nomen omen, mógł być kontakt ze światem zachodnim. Podkreślam: zachodnim, a nie północno-skandynawskim. W wymiarze technologicznym odpowiadają one ostrogom ze świata karolińskiego. Chodzi o formę kabłąka, bodźca, zaczepów, a także system mocowania paska. W X i XI wieku niektóre wyroby jubilerskie znajdowane na ziemiach polskich mają też pewne cechy romańskie, na przykład motywy roślinne. Może to być wynikiem coraz bliższego kontaktu pogańskiej ludności ze sztuką chrześcijańską lub po prostu przypadkiem. Na tym polu wciąż pozostaje sporo niewiadomych. Warto też zauważyć, że ostrogi zoomorficzne mają bliskie nawiązania do ostróg z Wielkich Moraw, których system mocowania opierał się na wykorzystaniu bezkolcowej sprzączki, zapinanej przy pomocy ptasiokształtnych okuć.
No to profesor Przemysław Urbańczyk się ucieszy.
Ten badacz uważa, że Mieszko I był niedobitkiem z dynastii Mojmirowiców, który uciekając przed Madziarami w X wieku, dotarł do Wielkopolski i "zrobił" nam państwo. Faktycznie ostrogi zoomorficzne mają analogie z Wielkich Moraw i znajdujemy w Wielkopolsce przedmioty pochodzące od naszych południowych sąsiadów. Ale to niekoniecznie oznacza, że Mieszko był "Czechem". Chociaż to ciekawy kierunek poszukiwań i niewykorzystywany szerzej wątek w tej debacie.
No to czas na pańskie ulubione pytanie (śmiech). Może w takim razie był wikingiem?
Jeśli słowo "wiking" uznamy za odpowiednik bardziej ogólnego określenia "łupieżca", to jestem skłonny uznać, że Mieszko był swego rodzaju "wikingiem". Bo wiódł życie na wojennej ścieżce, uczestniczył w dalekich i niebezpiecznych wyprawach.
Mediewista Łukasz Kozak porównał go nawet żartem do Ramzana Kadyrowa, a cesarza Ottona do Putina…
No bo rzecz jasna układał się z silniejszymi od siebie partnerami, czasami zachodząc im za skórę. Przynajmniej do przyjęcia chrztu pozostawał wierny dawnym tradycjom. I to w zasadzie jedyne podobieństwa z "wikingami". Odpowiadając zaś wprost, trzeba stanowczo stwierdzić, że nie mamy w tej chwili żadnych mocnych przesłanek pozwalających na uznanie go za osobę wywodzącą się ze Skandynawii.
Jednak ostatnie badania szkieletów pochowanych na cmentarzysku w Ciepłem wskazują, że z dużym prawdopodobieństwem pochodzili oni ze Skandynawii. W tym domniemany właściciel pary ostróg!
Chodzi panu o wyniki izotopów strontu próbek pobranych z kości? To metoda pozwalająca na określenie, czy dana osoba w ciągu życia zmieniała znacząco miejsce pobytu, a jeśli tak, to skąd w przybliżeniu przybyła. Badania izotopowe z Ciepłego są moim zdaniem dość niejednoznaczne. Autorzy piszą, że terytoriami, z których mogli się wywodzić zmarli to zachodnia Skandynawia, Rugia oraz południowo-wschodnia Polska. Rzekome skandynawskie pochodzenie zmarłych z grobów komorowych z Ciepłego nie jest faktem, a jedynie interpretacją uzyskanych wyników. Dodatkowo jest to interpretacja pokierowana "kontekstem archeologicznym", czyli występowaniem w Ciepłem grobów komorowych oraz bogactwem i charakterem wyposażenia. Ale ani groby komorowe, ani wyposażenie z Ciepłego absolutnie nie są diagnostycznie skandynawskie. Nie ma też wątpliwości, że ostrogi zoomorficzne z Lutomierska, Ciepłego oraz innych stanowisk są wyrobami zachodniosłowiańskimi. Ich wątki zdobnicze korespondują ściśle ze wspomnianymi pochewkami noży, które - co istotne - znajdowane są w grobach ze zmarłymi o "lokalnych" sygnaturach izotopowych.
Pamiętajmy też, że na terenie Danii oraz południowej Szwecji w X-XI wieku mieliśmy do czynienia z gęstym osadnictwem słowiańskim. Potwierdzają to liczne artefakty, jak i istniejące do dziś nazwy miejscowości o przedrostkach Vind- albo przyrostkach -itze. Nie można twierdzić, że skoro ktoś urodził się na tych obszarach lub spędził tam jakąś część życia, był od razu Skandynawem z całym bagażem ideologicznym i kulturowym. Równie dobrze mógł wywodzić się ze środowiska słowiańskich emigrantów kultywujących rodzime tradycje i w takim czy innym celu przybyć na tereny polskie czy pomorskie. Z podobną sytuacją mamy do czynienia na elitarnym cmentarzysku w Bodzi. Tam również tak zwany grób inicjalny zawierał szczątki mężczyzny, który w młodym wieku wyjechał do Skandynawii, a potem powrócił w rodzinne strony, być może jako człowiek majętny i wpływowy, a przynajmniej jako takiego go w Bodzi pochowano.
Wspomniał pan o grobach komorowych, czyli czymś w rodzaju olbrzymich trumien, wręcz domów dla umarłych. Ten rodzaj chowania zmarłych też jest kojarzony właśnie z wikingami.
Fenomen grobu komorowego jest znacznie starszy niż epoka wikingów. Poza tym nie ma czegoś takiego jak "typowy" pochówek wikinga czy Skandynawa. Łączenie grobów komorowych z wikingami wynikało z naukowej obsesji porównywania materiałów z Polski niemal wyłącznie ze znaleziskami z cmentarzysk na terenie Birki, ważnej osady handlowej w środkowej Szwecji, gdzie groby komorowe są liczne. Problem polega na tym, że Birka była istnym tyglem kulturowym. Wśród pochowanych tam ludzi byli Słowianie, Madziarowie oraz przedstawiciele innych ludów koczowniczych. W 2015 roku profesor Andrzej Janowski omówił wszystkie groby komorowe z Europy Środkowo-Wschodniej pod kątem ich konstrukcji, wyposażenia, układu zwłok. Parę lat później doktor Dariusz Błaszczyk zbadał groby komorowe z Polski, stosując cały wachlarz metod, w tym badania izotopowe. Wnioski płynące z obu tych studiów są zgodne. W zdecydowanej większości grobów komorowych z ziem polskich grzebana była ludność lokalna, nie tylko stąd się wywodząca, ale również wyposażona w przedmioty charakterystyczne dla tych terenów.
Takimi przedmiotami są chociażby wiaderka wkładane do grobów. Cóż takiego Słowianie w nich widzieli?
Drewniane wiaderka znajdowane w zachodniosłowiańskich grobach miały konstrukcję klepkową i czasem okucia wykonane z żelaznej blachy lub stopów miedzi. W niektórych przypadkach na tych blachach widnieją misterne zdobienia, które - podobnie jak inne elitarne przedmioty - mogły nieść w sobie treści mitologiczne, w pewnych aspektach formalnych i semantycznych podobne do tych na sprzęcie jeździeckim czy okuciach pochewek noży. Kiedyś sądzono, że te wiadra służyły do pojenia koni, ale są do tego celu zdecydowanie za małe i za wąskie. Zapewne miały więc jakąś rolę obrzędową. Może była w nich woda, którą przed pochówkiem obmywano zmarłych? Także inne, pozornie pospolite przedmioty, używane przez różne warstwy społeczne, bywały pięknie dekorowane. Należą do nich chociażby łyżki, takie jak te znalezione podczas badań w Żółtem na Pomorzu. Wśród ich ornamentów są nie tylko plecionki, ale również motyw swastyki. Niektórzy badacze dopatrują się w ich stylistyce wątków lub nawiązań skandynawskich, ja jestem w tej kwestii dość sceptyczny.
Dlaczego pokolenia badaczy nie dostrzegały odrębności sztuki Słowian? Zarówno w II RP, jak i w PRL archeolodzy poddawani byli presji politycznej, by dowartościowywać Słowiańszczyznę w imię odwiecznej walki z żywiołem germańskim. Mieli na talerzu wspaniałe argumenty i z nich nie korzystali.
Tak już jest w polskiej archeologii, że jak znajdziemy ładny przedmiot, to automatycznie zakładamy, że na pewno zgubił go wiking (śmiech). A mówiąc poważnie, to nie wszyscy badacze byli ślepi, chociaż ich głos gdzieś ginął. Już Konrad Jażdżewski odkrył podobieństwo ostróg zoomorficznych z Lutomierska do pochewki noża z Brześcia Kujawskiego, co nie przeszkodziło mu szukać dalszych analogii wśród wyrobów z …Uralu. Również poznański badacz Jan Żak w połowie lat 50. rozpoznał odrębność tej sztuki, co budzi mój niezmierny podziw, bo nie dysponował tak obfitym materiałem porównawczym, jakim dysponujemy dzisiaj. W latach 80. XX wieku archeolog Ingo Gabriel, o ironio Niemiec, zaczyna łączyć zabytki, o których mówimy ze Słowiańszczyzną. Tymczasem w Polsce mamy wówczas do czynienia z czymś, co ja nazywam "neonormanizmem" albo "normańskim zaczadzeniem". Od 1991 pojawiają się liczne teksty profesora Michała Kara, który wszędzie dopatruje się skandynawskich albo wareskich najemników na służbie Mieszka i Bolesława Chrobrego. Tak interpretuje groby i przedmioty znalezione w Luboniu, Łubowie, Sowinkach, Ciepłem. Na poziomie popularnonaukowym do dziś spotykam się z taką wykładnią.
Czyli trochę w tym polskiego kompleksu? Lepiej podczepmy się już pod tych wikingów, to będziemy na Zachodzie traktowani poważnie?
Pewnie na poziomie podświadomości to mogła być motywacja. Fascynacja wikingami wynikała z potrzeby włączenia Polski do zachodnioeuropejskiego kręgu kulturowego. To można wiązać z akcesją do NATO i później Unii Europejskiej oraz silną potrzebą odreagowania czasów PRL, gdy zorientowani byliśmy, nomen omen, na Wschód. Dzisiaj swoje robi bardzo popularny serial. Któż nie zna Ragnara i Lagerthy? Co tu dużo mówić, wikingowie są po prostu sexy.
Czas na nasz serial?
Chciałbym tego bardzo! I nie trzeba wcale sięgać do fantasmagorii, którymi karmią się tak zwani Turbosłowianie. Mamy materiał poświadczony naukowo. F a k t y są ekscytujące! Jednym z powodów, dla których zainteresowałem się wikingami, było to, że oni do mnie mówili. Poprzez zabytki można było wejść do wikińskiego umysłu. A wczesnośredniowieczni Słowianie milczeli. Teraz to się zmienia i jestem przekonany, że mają nam do powiedzenia wiele bardzo ciekawych rzeczy.
* Leszek Gardeła – doktor archeologii i pracownik naukowy Duńskiego Muzeum Narodowego w Kopenhadze. Autor artykułów oraz monografii dotyczących wczesnośredniowiecznej Skandynawii i Słowiańszczyzny Zachodniej. Jego zainteresowania badawcze skupiają się na wierzeniach pogańskich w epoce wczesnego średniowiecza - od studiów nad praktykami pogrzebowymi do badań nad przedmiotami używanymi w praktykach magicznych - a także na międzykulturowych interakcjach pomiędzy ludnością skandynawską i słowiańską w okresie od VIII do XI wieku.
Autorka/Autor: Aleksander Przybylski
Źródło: Tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Animacja: Konrad Ożgo