Wielka Brytania emocjonuje się przygotowaniami do realizacji filmowej biografii zespołu The Beatles, której podjął się Sam Mendes. To projekt rozpisany na cztery osobne filmy, z których każdy poświęcony będzie jednemu członkowi zespołu. Wiemy już, że Paula McCartneya zagra Paul Mescal, Harris Dickinson wcieli się w Johna Lennona, Joseph Quinn w George'a Harrisona a Barry Keoghan w Ringo Starra. Wszystkie cztery filmy trafią do kin w kwietniu 2028 roku.
Samowi Mendesowi udało się to, czego próbowało wcześniej po cichu wielu brytyjskich reżyserów - pierwszy raz w historii Beatlesi – Paul McCartney, Ringo Starr oraz rodziny Johna Lennona i George'a Harrisona - udostępnili prawa do biografii i muzyki słynnej Czwórki z Liverpoolu.
Jak twierdzą dobrze poinformowani, przed laty zabiegał o nie m.in. Ridley Scott, jednak zgody nie uzyskał. Może dlatego, że Brytyjczyk dał się porwać hollywoodzkiej machinie komercji, a snobistyczni rodacy znad Tamizy kręcą na to nosem? Tymczasem Mendes, choć nagrodzony Oscarem za "American Beauty", pozostaje twórcą osobnym, tworzącym filmy na własnych warunkach.
Tak przynajmniej tłumaczą to brytyjscy dziennikarze stacji BBC, ostrząc zęby na tetralogię Mendesa. Zdradzają też, że o możliwość jej realizacji zabiegały wszystkie duże wytwórnie. Reżyser zdecydował się na Sony Pictures, bo jak mówi: - Zaproponowali mi przełomowy sposób prezentacji wszystkich czterech filmów w kinie.
Jaki? Tego dowiemy się dopiero dokładnie za trzy lata - w kwietniu 2028 roku. Bo już wiadomo, że wszystkie cztery produkcje właśnie wtedy trafią do kin.
Narodziny projektu
Projekt zrodził się na bazie pomysłu, jaki Sam Mendes ogłosił wtajemniczonym już w 2023 roku. Nim zaczął gromadzić wokół siebie zespół scenarzystów i aktorską obsadę, najpierw udał się z pomysłem do samych zainteresowanych, czyli do bohaterów filmu.
- Projekt Sama okazał się tak błyskotliwy i niezwykły, a siła perswazji tak wielka, że Paul McCartney, Ringo Starr, Sean Lennon i Olivia Harrison zareagowali z entuzjazmem - wspominała jedna z brytyjskich producentek projektu Pippa Harris, od lat pracująca wspólnie z Mendesem. (Sean Lennon to syn Johna Lennona i Yoko Ono, a Olivia Harrison to wdowa po George'u Harrisonie - red.).
Minął kolejny rok, nim Mendes wraz z wytwórnią w lutym 2024 roku oficjalnie ogłosili rozpoczęcie pracy nad czterema filmami o Beatlesach. Czyli powstanie tetralogii. - Każdy film będzie skupiał się na innym członku legendarnej grupy, a historia opowiedziana zostanie z jego perspektywy - wyznał Mendes.
Dodał też, że: - Historie będą przecinały się między sobą na różne sposoby – czasami zachodząc na siebie, czasami nie.
Na pytanie skąd właśnie taki pomysł opowiedzenia historii legendarnej Czwórki z Liverpoolu, reżyser odpowiedział: - To cztery bardzo różne istoty ludzkie i wielkie osobowości. Być może to jedyna szansa, aby zrozumieć je nieco głębiej? Dopiero wszystkie cztery filmy razem są w stanie opowiedzieć historię największego zespołu muzycznego w historii.
Producenci są zdania, że ich premiera "otworzy nową epokę w kinie".
Odtwórcy głównych ról, czyli brytyjski desant
Sam Mendens od początku nie miał wątpliwości, że - także z uwagi na akcent - odtwórcy ról Beatlesów muszą być Brytyjczykami. Z góry wykluczył więc obsadzanie w rolach któregoś z czwórki muzyków amerykańskich gwiazd, na co dostał zgodę Sony Pictures. Taki też ponoć był warunek samych członków zespołu i ich rodzin.
Prace nad poszukiwaniem czterech odtwórców głównych ról trwały kolejny rok. Szczęśliwym zbiegiem losu ostatnie dwa lata okazały się nad wyraz owocne, gdy mowa o pojawieniu się nowych, męskich gwiazd w brytyjskim kinie. (Dla ścisłości: Barry Keoghan jest z pochodzenia Irlandczykiem, nie licząc "Duchów Inisherin", które są produkcją irlandzko-brytyjską, gra jednak od początku głównie w filmach brytyjskich"). I właśnie na nich skupił się Mendes wraz z reżyserem obsady. To każe nam domyślać się - biorąc pod uwagę wiek aktorów - że reżyser prawdopodobnie skupi się na okresie narodzin zespołu The Beatles. Tak przynajmniej prorokują dziennikarze z Wysp Brytyjskich.
Oficjalne ogłoszenie wyborów obsadowych twórców nastąpiło na początku kwietnia br., podczas targów operatorów kinowych CinemaCon w Las Vegas. Tak naprawdę znaliśmy już ich nazwiska od kilku miesięcy, wciąż jednak trwała zgadywanka. Bo fizycznego podobieństwa między aktorami a członkami zespołu, w jakich się wcielą - bądźmy szczerzy - wielkiego nie ma.
I tak najgorętsze nazwisko brytyjskiego kina ostatnich lat - 29-letni Paul Mescal, znany nie tylko z "Gladiatora II" Ridleya Scotta, ale nade wszystko z wybitnej roli w dramacie Charlotte Wells "Aftersun", za którą dostał nominację do Oscara, wcieli się w Paula McCartneya. Wcześniej znakomicie zagrał też w serialu "Normalni ludzie", od którego zaczęła się jego kariera. Ponoć sir McCartney jest bardzo zadowolony z tego wyboru.
W Johna Lennona przeobrazi się fizycznie zupełnie niepodobny do niego, również 29-letni Harris Dickinson. Ostatnio wielki rozgłos przyniosła mu rola obiektu pożądania Nicole Kidman w na poły erotycznym dramacie "Babygirl" Haliny Reijn. Wcześniej ogromną popularność zdobył za sprawą roli, w nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes filmie Ruben Östlunda "W trójkącie", a także w serialu "Trust", gdzie zagrał u boku Hillary Swank.
Wspomniany już, najstarszy z tej czwórki, dobiegający wieku Chrystusowego (33 lata) Barry Keoghan, zasłynął rolą w wybitnych "Duchach Inisherin" Martina McDonagha, za którą otrzymał nominację do Oscara. Wcześniej zabłysnął także w "Zabiciu świętego jelenia" Yorgosa Lanthimosa, zdobywając serię prestiżowych nagród. Jego ostatnią, znakomitą kreacją była ta w kontrowersyjnym filmie Emeraldy Fennell "Saltburn". Rola dużo lepsza niż sama produkcja.
Jeszcze do niedawna najmniej znany był 31-letni Joseph Quinn, który zagra George'a Harrisona. Aktorowi rozpoznawalność przyniósł udział w kultowym już serialu "Stranger Things", gdzie wcielił się w postać Eddiego Munsona, ale ostatni rok to był prawdziwy wysyp ról z jego udziałem w głośnych produkcjach. Przede wszystkim w "Gladiatorze II" gdzie spotkał się z Mescalem, grając jednego z cesarskich bliźniaków-potworów, a potem w filmie "Ciche miejsce: Dzień pierwszy" Michaela Sarnoskiego, gdzie przyćmił piękną Lupitę Nyong'o. On jedyny wydaje się nieco podobny do młodego Harrisona, w którego się wcieli.
Jak widać Sam Mendes wybrał naprawdę "najlepszych z najlepszych" w swoim pokoleniu.
Beatlesi w kinie
Do tej pory nie tylko powstało już kilka (przyznajmy: w większości średnich) filmów o zespole The Beatles, ale i oni sami pojawiali się na ekranie. Pierwszą pełnometrażową fabułę, komedię muzyczną z ich udziałem "Noc po ciężkim dniu" nakręcił już w 1954 roku Richard Lester. Opowiada o 36 godzinach z życia najpopularniejszej wówczas grupy na świecie, w komiczny sposób ukazując wydarzenia zwykłego dnia członków zespołu. Produkcję doceniono dwoma nominacjami do Oscara — za scenariusz oryginalny i za muzykę.
Dekadę później Lester nakręcił "Help", kolejną przedziwną komedię muzyczną z udziałem zespołu. Ale to w 1968 roku powstał najgłośniejszy film z udziałem The Beatles "Żółta łódź podwodna" George'a Dunninga, uwielbiany szczególnie przez Johna Lennona. Całość utrzymana została w klimacie psychodelicznego pop-artu i łączyła oryginalna fabułę z animacją artystyczną. Pod koniec filmu Beatlesi występowali wraz z animowanymi postaciami. Film zebrał świetne recenzje i m.in. nominację do nagród Hugo oraz Grammy. Doczekał się potem mnóstwa odniesień w popkulturze.
Ale Czwórka z Liverpoolu była też bohaterami licznych filmów kinowych i telewizyjnych, opowiadających mniej czy bardziej prawdziwe historie na ich temat. Bodaj najbardziej udany tytuł, "Backbeat", powstał w 1994 roku i pokazywał historię narodzin zespołu, w którą wpleciony został wątek dziewczyny, stojącej przed trudnymi, życiowymi wyborami. Wcieliła się w nią gwiazda "Miasteczka Twin Peaks", Sheryl Lee.
Na osobny artykuł zasługują dokumenty poświęcone grupie The Beatles, z których bodaj najlepszy, jest wybitny, trzyczęściowy serial "The Beatles: Get Back" - dzieło zdobywcy Oscara, Petera Jacksona.
"Zakwestionuje wyprawę do kina?"
Choć o fabule czteroczęściowego projektu Sama Mendesa wiemy na razie niewiele, dotychczasowy dorobek reżysera "Drogi do szczęścia" i "1917" oraz entuzjazm członków The Beatles, każą spodziewać się niezwykłego przedsięwzięcia.
- Jestem zaszczycony, że mogę opowiedzieć historię największego zespołu rockowego wszech czasów i podekscytowany, że mogę zakwestionować pojęcie tego, co to znaczy wyprawa do kina - podsyca atmosferę tajemniczości reżyser.
Chyba wszyscy trzymamy kciuki, by obie te rzeczy zakończyły się sukcesem.
Autorka/Autor: Justyna Kobus
Źródło: BBC Culture, Deadline.com, "Variety", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Ethan Miller/Getty Images