Jane Campion była jedyną kobietą w historii dwukrotnie nominowaną do Oscara za reżyserię i zgodnie z przewidywaniami to w jej ręce trafiła statuetka w tej kategorii za film "Psie pazury".
Najpierw był triumf na festiwalu filmowym w Wenecji, gdzie Jane Campion za reżyserię "Psich pazurów" zdobyła Srebrnego Lwa. Pochód artystki po kolejne nagrody, wśród których są m.in. trzy Złote Globy, w tym dla najlepszego dramatu i za reżyserię, BAFTA - również w obu kategoriach, doprowadził artystkę w sposób oczywisty do rywalizacji o najwyższe laury - Oscary.
Nowozelandka zdobyła złotą statuetkę za reżyserię "Psich pazurów", pokonując czterech nominowanych mężczyzn, w tym Stevena Spielberga i Paula Thomasa Andersona.
Do tej pory ta sztuka udała się tylko dwóm kobietom reżyserkom - w ubiegłym roku Chloé Zhao za film "Nomadland" i 11 lat wcześniej Kathryn Bigelow za "Hurt Locker. W pułapce wojny".
Antywestern o toksycznej męskości
"Psie pazury" to pierwszy od 12 lat film twórczyni niezapomnianego "Fortepianu", i pierwszy w jej karierze, w którym protagonistami są mężczyźni. To adaptacja zapomnianej powieści amerykańskiego pisarza Thomasa Savage'a, która na Campion zrobiła piorunujące wrażenie. Reżyserka rozlicza się w swym dziele z mitem założycielskim Ameryki, u którego podstaw leży patriarchat. On też stanowi główny fundament ekranowego świata, Campion zaś eksponuje jego toksyczność i wszystko to, co on z sobą niesie.
Opowieść skupia się na dwóch braciach prowadzących ranczo w Montanie. Pierwszy to uosobienie łagodności, drugiego, byłego studenta Yale, cechują błyskotliwość i złośliwość. Kiedy na ranczo wprowadza się poślubiona w tajemnicy wybranka George'a wraz z synem, Peterem, Phil zrobi wszystko, by uprzykrzyć im życie. Choć pozuje na twardego kowboja, sam żyje wspomnieniami skrywanej, homoseksualnej miłości do zmarłego mentora Bronco Henry'ego. Niepogodzony z utratą wielkiego uczucia, nie chce, by inni mogli go doświadczać.
Szczególną przyjemność sprawia mu dręczenie nastoletniego syna bratowej, w którym widzi zaprzeczenie "prawdziwej męskości", jakiej hołduje. Z upływem czasu jednak zaprzyjaźnia się z chłopcem, który przypomina mu jego samego sprzed lat. I gdy już wydaje nam się, że ich relacje są naprawdę bliskie, Campion serwuje nam tak szokującą ich puentę, że mamy wrażenie, iż oglądamy kino grozy. Filmowa rzeczywistość zostaje wywrócona do góry nogami.
Całą opowieść reżyserka i zarazem autorka scenariusza (w tej kategorii także film miał nominację), ubrała w konwencję antywesternu, kwestionując czarno-białe podziały na dobro i zło. Campion kapitalnie buduje atmosferę narastającego niepokoju - niemal od początku widz ma poczucie nadciągającej tragedii, którą przeczuwa nawet dzika przyroda.
Wielkim atutem filmu jest również znakomite aktorstwo. W skłóconego ze światem Phila wciela się Brytyjczyk Benedict Cumberbatch. Jego młodszego brata George'a gra Jesse Plemons, a żonę Kirsten Dunst. Każde z nich tworzy wygraną na subtelnościach kreację. Objawieniem okazuje się jednak młodziutki Kodi Smit-McPhee w roli nastoletniego pasierba George'a, zdobywca Złotego Globu za rolę drugoplanową rolą, magnetyczny i przykuwający uwagę. Cała czwórka doczekała się nominacji do Oscara, co nieczęsto zdarza się jednemu filmowi.
"Psie pazury" to przejmujące, dopracowane w każdym szczególe kino, warte najważniejszych Oscarów. To bez wątpienia także najważniejszy od czasu "Fortepianu" - również nominowanego w głównych kategoriach - film Jane Campion.
Antropolożka, malarka, reżyserka
Twórczość urodzonej w Nowej Zelandii w 1954 roku Jane Campion od początku ma swój własny, wyraźnie określony charakter. Widać w niej fascynację malarstwem, które artystka studiowała wcześniej, a także słabość do skupiania się na tym, "co między ludźmi niewypowiedziane i niewidzialne", cytując wybitnego krytyka Davida Thomsona.
Wychowana w artystycznej rodzinie pisarki i reżysera teatralnego, dorastała w świecie nowozelandzkiego teatru. Skończyła antropologię, a potem także malarstwo w Sydney. Z czasem uznała, że ta ostatnia forma sztuki nie daje jej pełnej szansy wypowiedzi i zainteresowała się reżyserią.
Już jej debiut z 1989 roku "Sweetie", dokumentujący trudne relacje między dwudziestoletnią kobietą, jej rodzicami i niestabilną emocjonalnie siostrą, pokazywał, co najbardziej interesuje ją w kinie. Zdradzał fascynację postaciami kobiet nietuzinkowych, uważanych za "inne", bo nieprzystające do rzeczywistości. Nakręcony rok później "Anioł przy moim stole" opowiadał historię nowozelandzkiej pisarki Janet Frame, uznanej za chorą psychicznie i zamkniętej na wiele lat w szpitalu psychiatrycznym. Kobieta dzięki sukcesowi literackiemu zdołała opuścić szpital i zaczęła żyć własnym życiem.
Ta obsypana nagrodami, w tym Srebrnym Lwem na festiwalu w Wenecji, opowieść o ocaleniu poprzez sztukę, przyniosła jej rozpoznawalność na świecie. Prawdziwą sensacją okazał się jednak najsłynniejszy z jej obrazów "Fortepian", za który jako pierwsza kobieta w historii otrzymała w 1993 roku Złotą Palmę w Cannes.
I to był dopiero początek triumfalnej drogi filmu przez ekrany świata.
"Fortepian" czyli miłość w milczeniu
"Fortepian" uważany był do tej pory za opus magnum reżyserki, która zwykła powtarzać, że ponieważ nie znosi dosłowności, lubi lepić filmowe światy w świecie konwenansów i kostiumów. Obraz stał się jakościowym stemplem jej niezwykłej twórczości.
Główną bohaterką jest Ada McGrath (życiowa rola Holly Hunter), którą ojciec korespondencyjnie wydaje za mąż za człowieka mieszkającego w Nowej Zelandii. Choć nawet go nie zna, wraz z córką (Anna Paquin) przybywa morską drogą do nowego życia. Wraz z nią tytułowy fortepian, który jest dla niej czymś więcej, niż tylko instrumentem muzycznym. Kobieta jest bowiem niema, a ze światem porozumiewa się właśnie z pomocą muzyki.
Na miejscu okazuje się, że świeżo upieczony małżonek jest kiepskim materiałem na partnera Ady. Nie zgadza się też na transport fortepianu do ich domu. Sprzedaje go wbrew jej woli mężczyźnie, który zafascynowany Adą, namawia ją na udzielanie mu lekcji gry. Wpada na pomysł, że w zamian za nie odzyska instrument. Między parą rodzi się uczucie.
Siłą "Fortepianu" jest buchający wręcz z ekranu sensualizm. To film o nowym języku miłości, o sposobie porozumiewania się ludzi nie z pomocą słów, lecz dźwięku i dotyku. Zmysłowość dzieła Campion ma niebywałą moc, podsycaną przez sposób fotografowania aktorów i przez tworzącą, gęsty, duszny klimat wspaniałą muzykę Michaela Nymana.
Film otrzymał sześć nominacji do Oscara z czego trzy - za scenariusz dla Campion, za rolę pierwszoplanową i drugoplanową zamieniły się w statuetki. Oscara za reżyserię zgarnął wtedy Steven Spielberg za "Listę Schiendlera", zdobywając go także za film.
Osiem filmów przez 33 lata
Paradoksalnie z pozoru kompletnie inne od "Fortepianu" kino, jakim są "Psie pazury", wiele łączy z obrazem sprzed niemal 30 lat. Oba przecież, choć w całkiem innych kontekstach, opowiadają się przeciw opresyjnemu patriarchatowi, którego ofiara padła bohaterka grana przez Holly Hunter. To zresztą leitmotiv większości filmów Campion.
Trzy lata później reżyserka obsadziła w "Portrecie damy", adaptacji prozy Henry'ego Jamesa, Nicole Kidman i Johna Malkovicha. Ta opowieść o młodej i niezależnej Isabel, która w XIX-wiecznej Anglii odrzuca małżeńskie oferty i wielbicieli, bo chce żyć pełnią życia, a potem poślubia drania, nie miała jednak siły rażenia poprzedniego dzieła, choć była stylowym filmem. To znowu opowieść o kobiecie uwięzionej. Nie tylko przez społeczne konwenanse, ale poprzez złe decyzje i zobowiązania, od których uwolnić się, w przeciwieństwie do bohaterki "Fortepianu", nie potrafi.
Campion nie należy do artystek, które kręcą filmy rok po roku. W ciągu 33-letniej kariery zrealizowała tylko osiem filmów fabularnych, wliczając w to "Psie pazury". Dwa spośród nich - "Tatuaż" z Meg Ryan i "Święty dym" z Kate Winslet - sama nazywa "średnio udanymi", a o tym pierwszym wręcz mówi, że się go dziś wstydzi. Choć to spora przesada. Może znaczenie ma fakt, że to filmy współczesne, a sama przyznaje, że najlepiej czuje się w kostiumie z przeszłości.
Najciekawszą pozycją z tej listy wydaje się zrealizowana w 2009 roku "Jaśniejsza od gwiazd", gdzie Campion wraca do ulubionej kwestii: gorsetu konwenansów i walczącej z nim bohaterki. Nikt nie opowiada tak jak ona o miłości, której świat nie pozwala się spełnić.
Fabuła skupia się na prawdziwej historii: związku młodziutkiej Fanny i Johna Keatsa - wybitnego angielskiego poety bez grosza przy duszy. Jest początek XIX wieku i choć opowieść wydaje się banalna, to film nie ma w sobie nic z banału. Nie ma prawa mieć, skoro o poecie opowiada poetka ekranu. Fanny przypomina nieco Adę z "Fortepianu", tym, jak potrafi walczyć o swoją miłość wbrew okolicznościom. Jak wiadomo Keats żył bardzo krótko, zmarł w wieku zaledwie 26 lat. Dlatego w filmie Eros i Tanatos, bóg miłości i bóg śmierci, towarzyszom bohaterom niemal od początku.
Campion pokazuje celebrację miłości, która choć nie ma szans trwać długie lata, może uszczęśliwić. Chyba w żadnym z filmów reżyserki nie widać tak wyraźnie jej związków z malarstwem, niektóre ujęcia wręcz przywodzą na myśl namalowane obrazy, za sprawą kadrowania, oświetlenia i zestawu barw. Film zdobył sporo nagród i wyróżnień, a także nominację do Oscara za wspaniałe kostiumy.
Po jego nakręceniu Jane Campion zamilkła na całe 12 lat, by powrócić dopiero "Psimi pazurami" w minionym roku.
Ale na taki powrót warto było czekać.
Justyna Kobus
Źródło: tvn24.pl