Obok Grety Garbo była najsłynniejszą szwedzką aktorką w historii kina. Kochał się w niej Alfred Hitchcock, zaś Federico Fellini nazywał najpiękniejszą istotą na Ziemi. Dla świata pozostała delikatną, zakochaną w dawnym kochanku Ilzą ze słynnej "Casablanki" Michaela Curtiza, choć zagrała mnóstwo ról i zdobyła trzy Oscary. Uważana za wcielenie cnót, nazywana kobietą-aniołem, porzucając męża dla Roberta Rosselliniego, stała się bohaterką jednego z największych skandali Hollywoodu. Ingrid Bergman odeszła 29 sierpnia 1982 roku w dniu swoich 67 urodzin.
Ujęcie pierwsze. Sztokholm 1930 rok. Niespełna 15-letnia, przepiękna dziewczyna, idąc ulicą rodzinnego miasta, w ręku ściska zarobione 10 koron. Zapracowała na nie jako statystka, grając (po latach powie z uśmiechem "raczej udając") umierającą dziewczynę. To był ten moment - poczuła, że to jej powołanie. Musi grać, choć wcześniej sądziła, że zostanie śpiewaczką operową, o czym marzył jej zmarły ojciec, duchowy przewodnik.
Ujęcie drugie. Los Angeles 1941 rok. Po sukcesach w rodzimym kinie, młoda aktorka na zaproszenie Davida O. Selznicka przyjeżdża do Ameryki, gdzie gra w remake'u szwedzkiego filmu "Intermezzo". Odnosi sukces, a wkrótce dostaje propozycję roli w wojennym melodramacie u boku Humphreya Bogarta. Krzywi się czytając scenariusz, podobnie jak jej partner i przyjmuje ją wyłącznie z powodu kontraktu. Film nosi tytuł "Casablanca" i do dziś ma status najsłynniejszego melodramatu w historii kina.
Ujęcie trzecie. Nowy Jork, 1949 rok. Ingrid jest już nie tylko wielką gwiazdą, ale także matką i żoną. Pewnego dnia ogląda film mało znanego w Ameryce Roberto Rosselliniego "Rzym, miasto otwarte". Zapamięta nazwisko reżysera i napisze do niego, że bardzo chce zagrać w jego filmie. On jedzie do Los Angeles, by odebrać Nagrodę Stowarzyszenia Amerykańskich Krytyków, ale też, by ją poznać. Wkrótce Ingrid pojedzie do Włoch, by zagrać w jego filmie "Stromboli, ziemia Boga". Nim na planie padnie pierwszy klaps, oboje będą już w sobie śmiertelnie zakochani. Ona jeszcze nie wie, że za to uczucie przyjdzie jej zapłacić ogromną cenę.
Tak wyglądałyby najważniejsze, kluczowe sceny filmu biograficznego o Ingrid Bergman, gdyby ktoś zdecydował się go nakręcić. Trzy zdarzenia, które zdecydowały o jej całym życiu, pełnym zaskakujących punktów zwrotnych, wielkich uniesień, wzlotów i upadków. Pomysł fabuły poświęconej szwedzkiej gwieździe miał nawet jej rodak Lasse Hallstrom, ale na planach się skończyło. Po długich poszukiwaniach aktorki do głównej roli, uznano, że nie ma takiej, która mogłaby zagrać Ingrid Bergman.
Była zbyt wyjątkowa.
Bez znieczulenia
Przyszła gwiazda urodziła się 29 sierpnia 1915 r. w Sztokholmie w rodzinie Szweda Justusa Bergmana i jego niemieckiej żony Friedy. Była owocem wielkiej miłości i zarazem mezaliansu, bowiem biednego malarza i fotografika zamożni rodzice matki Ingrid uważali za niegodnego ich córki (po latach, gdy Ingrid trafiła do Hollywood, jej niemieckie korzenie ukrywano starannie). Już jako dorosła odnalazła płomienne listy, jakie słali do siebie rodzice i wyznania Friedy, że nie chce żadnego innego mężczyzny na świecie. Traktowała je jak relikwie.
Imię dostała na cześć księżniczki szwedzkiej Ingrid, ale jej dzieciństwo dalekie było od radosnej beztroski. Kiedy miała dwa lata, matka nagle zmarła na zapalenie wątroby. Ingrid nie miała żadnych wspomnień z nią związanych. Została fotografia zrobiona przez ojca - maleńka Ingrid siedząca na kolanach matki. Zdruzgotany ojciec robił wszystko, aby córka czuła się szczęśliwa. Marzył, by została śpiewaczką operowa i przez trzy lata chodziła na lekcje śpiewu. Ale ona najbardziej lubiła schowane w szafie ubrania matki. Przebierała się i odgrywała postaci z bajek, a ojciec dokumentował te występy pożyczonym aparatem.
Na wakacje jeździła do Niemiec, do dziadków, których nie znosiła. Babka potrafiła budzić 10-latkę w środku nocy tylko po to, by powiesiła w szafie rzuconą na krzesło sukienkę. Po latach przyznała jednak, że to babci zawdzięcza potrzebę ładu, jaka towarzyszyła jej przez całe życie. Miała zaledwie 13 lat, gdy odszedł także ojciec. Umierał długo na raka żołądka i zdążył ją do tej śmierci przygotować. Mimo to zawsze wspominała ją jako najtragiczniejsze przeżycie. Zamknęła się w sobie.
Po śmierci ojca Ingrid trafiła do jedynej z 13 rodzeństwa siostry ojca, która pozostała samotna. Pół roku później siostra również zmarła na nowotwór. Rodzina Ingrid z przerażeniem patrzyła, jak dziewczynka cierpi i odcina się od rówieśników. Dopadła ja alergia, puchły oczy, ręce. Zrobiła się potwornie nieśmiała.
Jedno tylko zupełnie się nie zmieniło - cały czas chciała być aktorką.
Spełnione marzenia
Wujostwo, do którego trafiła po śmierci ciotki, nie traktowało zawodów artystycznych jako godnych uwagi. Uważało aktorstwo za niepoważne i grzeszne zajęcie. Mimo to, doceniając potrzebę kształcenia, zgodziło się, by Ingrid rozpoczęła naukę w Szkole Dramatycznej przy Królewskim Teatrze Dramatycznym – tej samej szkole, w której kształciła się wcześniej Greta Garbo.
Ingrid była bardzo piękna, ale znacznie wyższa od swoich koleżanek (175 cm wzrostu), a także od wielu chłopców, dlatego nie miała u nich powodzenia. U szczytu kariery jej wzrost będzie problemem również dla wielu jej filmowych partnerów. Odnosiła aktorskie sukcesy już w szkole, co z kolei w połączeniu z niezwykłą urodą budziło zazdrość koleżanek. Chwalili ją profesorowie, widząc w Ingrid przyszłą gwiazdę szwedzkiego teatru. Tymczasem błyskawicznie dostrzegło ją także rodzime kino.
Od czasu statystowania na planie o pracy w filmie marzyła najbardziej, tymczasem w szkole panowała zasada, że studenci zaczynają grać w filmie dopiero po jej ukończeniu, nauka zaś trwała trzy lata. Pierwszą prawdziwą rolę na dużym ekranie stworzyła w filmie "Munkbrogreven" jako 19-latka, a gdy posypały się kolejne propozycje, udała się na rozmowę z dyrektorem uczelni, który kazał jej wybierać: nauka albo film. Ostrzegał, że gra w filmach zniszczy jej talent, nie nauczy się panować nad emocjami, postawą, głosem. Ale Ingrid nie usłuchała. Wybrała film, porzucając naukę na słynnej uczelni.
W ciągu pięciu lat zagrała w kilkunastu szwedzkich filmach, z których najważniejszym dla jej dalszej kariery miał okazać się melodramat "Intermezzo" w reżyserii Gustafa Molandera, który ponoć stworzył go specjalnie dla niej. Film był wielkim sukcesem, a kiedy w 1939 r. z angielskimi napisami trafił do Hollywood, okrzyknięto go najlepszym szwedzkim filmem, jaki dotąd pokazano w Ameryce. Producent David Selznick (zdobywca Oscara za "Przeminęło z wiatrem", które stało się wtedy największym hitem Hollywood), gdy go obejrzał, wykupił prawa i postanowił zrobić amerykańską wersję.
W nowym filmie "Intermezzo: A Love Story" główną rolę kobiecą, podobnie jak w oryginale, zagrać miała Ingrid Bergman, partnerował jej Leslie Howard (znany głównie z roli Ashleya Wilkesa, obiektu westchnień Scarlett w "Przeminęło z wiatrem") jako wirtuoz skrzypiec zakochany w uczennicy.
Wyjeżdżając do Stanów Zjednoczonych, Ingrid była już żoną i matką, co, jak się okazało, bossom z fabryki snów uwielbiającym tworzyć legendy o pozaekranowych romansach aktorskich par było wyjątkowo nie na rękę.
Witajcie w Hollywood
W 1935 r. 20-letnia Ingrid dała się bowiem namówić kuzynce na randkę w ciemno z przystojnym i szanowanym, starszym o dziewięć lat dentystą sztokholmskim Peterem Lindstroemem. Para zakochała się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia, choć po latach Ingrid przyznała, że zobaczyła w Peterze bardziej opiekuna, niż obiekt namiętności, jaki miała poznać wiele lat później. Peter wspierał ją we wszystkim, doradzał w karierze. Był pierwszym mężczyzną, po ukochanym ojcu, u boku którego czuła się bezpieczna i szczęśliwa.
W 1936 r. para wzięła ślub, a dwa lata później na świat przyszła ich córka Pia. Ingrid godziła bycie matka z karierą zawodową. Stawała się coraz bardziej popularna w Europie, grała z sukcesami w filmach niemieckich, co ułatwiała świetną znajomość języka, którą zawdzięczała niemieckim dziadkom. Obsadzana głównie w rolach amantek, marzyła, by grać bohaterki, które dają szansę nie tylko na eksponowanie urody, ale i umiejętności. Taką była postać szantażystki w filmie "Twarz kobiety", a Ingrid wręcz zmuszała makijażystki, by oszpeciły ją możliwie najdotkliwiej, zgodnie ze scenariuszem. W końcu uznając, że obchodzą się z nią zbyt łagodnie, poprosiła męża o zrobienie stelaża, który wkładała do ust, by twarz robiła wrażenie spuchniętej. Była zachwycona.
Marzyła o wielkim kinie i o sławie. Wiedziała, że tę może zdobyć jedynie w Hollywood. Gdy więc pojawiła się propozycja od Selznicka, nie wahała się ani przez moment. Wraz z półroczną Pią zjawiła się w Los Angeles, wywołując sensację (aktorki wówczas nie tylko nie przyznawały się do bycia matkami, ale ukrywały nawet mężów). Selznick przyznał, jak wszyscy którzy ją znali, że jej uroda zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Podobnie jak Hitchcock, Fellini czy partner z planu i przyjaciel Cary Grant, dodawał, że choć kamera ją kochała, nie była w stanie oddać jej w pełni. "Uśmiech, który sprawiał, że jej twarz promieniała, subtelność rysów, blask jaki od niej bił, to wszystko zwalało cię z nóg w kontakcie z Ingrid, kamera nie była w stanie tego zarejestrować" - opowiadał Victor Fleming (reżyser "Przeminęło wiatrem"), z którym nakręciła "Joannę d'Arc" i zdobyła jednego z trzech Oscarów. Mimo to Selznick (na polecenie którego poprawiono choćby szczękę Rity Hayworth), oświadcza: "Jesteś za wysoka, ale tego nie zmienimy. Za to zmień nazwisko, popraw zęby i wyreguluj zbyt grube brwi". Reakcją aktorki na te słowa była groźba powrotu do Szwecji, w obliczu czego Selznick, już wkrótce bliski przyjaciel Ingrid, skapitulował.
I tak już zostaje. Do końca kariery Ingrid wyróżniać się będzie naturalnością i subtelnością, w przeciwieństwie do upiększanych za pomocą grubej warstwy makijażu koleżanek. Począwszy od sukcesu "Intermezzo" przez całą następną dekadę będzie też najjaśniej świecącą gwiazdą Hollywood.
Niechciane role i film wszech czasów
Podczas gdy w Europie trwała najokrutniejsza wojna w dziejach świata, w Ameryce przemysł filmowy święcił złote lata. W ręce recenzentów Warner Bros trafiła nieznana sztuka autorstwa Murraya Burnetta i Joan Alison pt. "Everybody Comes to Rick". Kupują do niej prawa za 20 tys. dolarów (największą kwotę, jaką ktokolwiek zapłacił Hollywood za niewystawianą sztukę). Jej akcja dzieje się właśnie w czasie II wojny światowej, w kontrolowanym przez Vichy marokańskim mieście i opowiada historię miłosną z intrygą kryminalna w tle. Fabuła skupia się na konflikcie między wielkim uczuciem i moralną powinnością, którą bohaterom - Amerykaninowi prowadzącemu w miasteczku knajpę i jego dawnej ukochanej (dziś żonie działacza czeskiego podziemia) - dyktuje sumienie i postawienie "wielkiej sprawy" ponad porywy serca.
Miasto w marokańskim raju nazywa się Casablanca i taki tytuł nosił będzie film. Jest tylko jeden problem: scenariusz nie ma zakończenia, w związku z czym aktorzy mający grać główne role - Ingrid Bergman i Humphrey Bogart, mimo iż związani kontraktami, nie chcą ich przyjąć. Ingrid żali się, że to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek jej proponowano. W dodatku nie przepadają za sobą prywatnie z Humphreyem, a gdy niemal zmuszeni siłą rozpoczynają pracę, nie odzywają się do siebie, nie licząc filmowych kwestii.
Ingrid jest wściekła, bo w połowie zdjęć wciąż nie zna zakończenia. "Z którym z nich zostanę i którego naprawdę kocham?" - pyta w końcu reżysera Michaela Curtiza, którego bardzo lubi prywatnie. "Jak mam grać?" - wykrzyczy mu któregoś dnia na planie. W odpowiedzi słyszy: "Graj pomiędzy, potem zdecydujemy". W dodatku, choć na ekranie widzimy "klimatyczne Maroko", nie jest to Afryka Północna. Wszystkie zdjęcia kręcono w dusznym studiu w Los Angeles, w specjalnie wybudowanych pomieszczeniach.
Praca nad filmem jest męczarnią, bo Bogart-Rick, śmiertelnie zakochany w Ilzie-Ingrid, grać nie chce wcale. Nazywa film kiczem. Ingrid pierwszy raz ma partnera nie tylko odpornego na jej czar, ale nawet na umiejętności. Praca na planie jest dla niej drogą przez mękę. Kolejnym problem to wzrost Ingrid, która jest 5 cm wyższa niż Bogart. Curtiz każe mu więc stać na podwyższeniu albo... siedzieć na poduszkach we wspólnych scenach. Bogart dostaje histerii z tego powodu w jednej ze scen.
Jedno jest od początku jasne - bez względu na to, którego kocha, Ilza nie może odejść z Rickiem, bo kodeks Haysa (obowiązujący od lat 30. do 60. kodeks zajmujący się dopuszczalnością scen w filmach produkowanych i dystrybuowanych w Stanach Zjednoczonych), nie pozwala na to, by żona porzucała na ekranie męża dla innego. Problem w tym, jak to zrobić, by przekonać widzów, że postąpiła słusznie, skoro kocha innego?
W końcu powstają dwa zakończenia i słynna scena, w której Bogart wypowiada pamiętne zdanie do policjanta: "Louis, myślę, że to początek pięknej przyjaźni", a Ilza wraz z mężem odchodzi w stronę samolotu, choć widz wie przecież, że miała inne plany. Ten przewrotny finał okaże się jednym z najwyżej ocenionych w historii hollywoodzkich produkcji. Ale aktorzy nie maja jeszcze o tym pojęcia. Na premierę czekają niczym na ścięcie. Tymczasem recenzje są w większości bardzo przychylne. Krytycy piszą o niepowtarzalnym klimacie obrazu i finezyjnym aktorstwie, "The Los Angeles Times" o "wielkiej sile czystości złotej ery Hollywood", jedynie "The New Yorker" nazywa film przeciętnym. Po latach ton zachwytu będzie jedynym, a Umberto Eco napisze słynny esej o micie poświęcenia i ofiary.
Dziś trudno uwierzyć, że ten mający status filmu-legendy obraz powstawał w takich okolicznościach, zaś jego aktorzy tak bardzo nie chcieli w nim grać. Jeszcze zabawniej czyta się recenzje o "niebywałej chemii między Bogartem i Bergman", wiedząc iż para z trudem się tolerowała. "Casablanca" zgarnęła trzy główne Oscary - dla najlepszego filmu, reżysera oraz za scenariusz. Na liście filmów wszech czasów sporządzonej przez Amerykański Instytut Filmowy zajmuje 3 miejsce. Jako pierwszy film trafiła też do Biblioteki Kongresu, gdzie znajdują się dzieła "kulturowo, historycznie albo estetycznie znaczące" dla amerykańskiej kultury.
Trzeba zabić tę miłość
Nieoczekiwany, gigantyczny sukces "Casablanki" przebił wszystko, co przed i po nim nakręciła Ingrid Bergman. Rok później zagrała w niesłusznie zapomnianym, suspensowym obrazie "Gasnący płomień" George'a Cukora, za który odebrała swojego pierwszego Oscara. "Casablanca" przypieczętowała wizerunek Ingrid jako kobiety-anioła, niemal unoszącej się nad ziemią, tak niewinnej. U Cukora w thrillerze osadzonym w wiktoriańskiej Anglii była naiwna i wykorzystywana przez bezwzględnego męża. Wreszcie w "Dzwonach Najświętszej Marii Panny", za które nominowano ją do Oscara, zagrała zakonnicę.
Ale już wkrótce wydarzyło się coś, co diametralnie zmieni jej wizerunek. Ingrid oglądała w kinie wraz z mężem film mało znanego w Hollywood Roberto Rosseliniego "Rzym miasto otwarte". Była tak zachwycona, że napisała list, w którym oświadczała, że chętnie zagra w jego kolejnym filmie. Gdy Rosselini przyjechał do Ameryki odebrać nagrodę, umówili się na spotkanie. Kiedy Włoch zobaczył Ingrid, kompletnie stracił głowę i powtórzył to, co mówili wszyscy mężczyźni: "Jest o wiele piękniejsza niż na ekranie, żadna kamera nie odda tej jasności". Reszta dopełniła się na planie jego filmu "Stromboli, ziemia Boga", w którym Ingrid zagrała główna rolę. Ingrid i Roberto bez pamięci się w sobie zakochali.
Ulubienica Ameryki, kobieta-anioł, niemal z dnia na dzień została okrzyknięta dziwką i zrzucona z piedestału. Media obrzucały ją błotem, dostała pełne obelg listy. Zamilkły telefony od producentów. Jeden z senatorów wniósł nawet projekt ustawy, który chronić ma Amerykę "przed zgnilizną moralną, którą zapoczątkowała pani Bergman". Duchowni w Ameryce potępiali ją z ambon, luterańscy w rodzinnej Szwecji także. W Hollywood nie było jeszcze takiego skandalu, zwłaszcza, że Ingrid, wciąż mężatka, była w ciąży z Rossellinim, wówczas także żonatym. Nienarodzonemu dziecku Amerykanie życzyli śmierci.
W końcu nawet wytwórnia prosiła Ingrid, by zaprzeczyła plotkom o rozwodzie. Kiedy odmówiła, już wiedziała: jej kariera w Hollywood jest skończona. Peter zapowiedział, że nie zobaczy już córki, i dopiął swego, mimo walki Ingrid o dziecko. Ingrid zdecydowali z Rossellinim o wyjeździe do Włoch. Ale tam także nie mieli lekko, choć za moment Stary Kontynent przejdzie rewolucję obyczajową, która do Ameryki zawita później. Gdy na świat przyszedł ich pierwszy syn, w rubryce "matka" widniał wpis: nieznana. Było wyłącznie nazwisko ojca, bo zgodnie z włoskim prawem, zamężna kobieta nie mogła (w 1950 r.) urodzić dziecka innego mężczyzny. Kiedy oboje dostali rozwód i wzięli cichy ślub, Ingrid znowu była w ciąży, a tym razem na świat przyszły bliźniaki - dziewczynki Isabella i Isotta Ingrid.
Ale życie zweryfikowało miłosne szaleństwo. Rossellini był hedonistą. Kochał luksus i choć jego ostatnie filmy z udziałem Ingrid nie odnosiły sukcesów, wydawał więcej, niż zarabiał, wpędzając rodzinę w długi. I w przeciwieństwie do Ingrid, zupełnie się tym nie przejmował. Ingrid odkryła z czasem, że nie rozumie też jego filmów. Twórca włoskiego neorealizmu zwykle zatrudniał naturszczyków, ale choć ona pragnęła być jego muzą, współpraca szła im opornie.
Świat filmowy jest zgodny: pojawienie się Ingrid w filmach Rosseliniego było błędem. "To większy absurd niż spotkanie Flipa i Flapa z gorylem na moście linowym w Alpach" - ironizował Michelangello Antonioni, a prasa nagłaśniała jego wypowiedź. Brakowało im pieniędzy i sukcesów. Po trzech wspólnych, nieudanych filmach Ingrid potrzebowała odmiany. I gotówki. Grała z wielkim powodzeniem na deskach paryskiej sceny, choć mąż wieszczył jej klęskę. Po kilku latach rozłąki spotkała się tam z dzieckiem, które odebrał jej Peter - z córką Pią. Znów stały się sobie bliskie. Zazdrosny Roberto też chciał sukcesu. Pojechał do Indii, by nakręcić dokument i wrócił po ośmiu miesiącach. Ale nie sam. Była z nim młoda, hinduska scenarzystka, która spodziewała się jego dziecka.
Ingrid była zdruzgotana, choć od dawna nie była z nim szczęśliwa. Nie myślała jednak o tym, by odejść od męża. On chciał rozwodu. Z nową, nieznaną żoną, nie czuł presji sukcesu. No i znowu będzie ojcem. Potem zostawi i hinduską scenarzystkę, choć oficjalnie nigdy się nie rozwiodą. Tymczasem rozwód z Ingrid odbył się po cichu, bez rozgłosu. Roberto jednak w przeciwieństwie do Petera, pozostał na zawsze przyjacielem Ingrid. Żadne z nich nie powie złego słowa o drugim do końca życia.
Powrót na szczyt
Rozwód z Rossellinim miał swoją dobra stronę: Ingrid rozstała się z mężczyzną, który stał się przyczyną jej wyjazdu z Hollywood. Wkrótce związała się ze szwedzkim producentem i człowiekiem teatru Larsem Schmidtem, którego poznała podczas pobytu Rosselliniego w Indiach. Po ślubie postanowiła wrócić do Ameryki, gdzie przez siedem lat sporo się zmieniło.
Za oceanem była witana jak królowa, jej "występek" ma dziś na sumieniu niemal każda z wielkich gwiazd. Propozycje sypały się ze wszystkich stron. Wybrała rolę w "Anastazji" w filmie Rosjanina Anatole’a Litvaka, opartym na prawdziwej historii Anny Anderson, która podawała się za Wielką Księżną Anastazję, choć badania wykazały, w istocie nią nie była. Stworzyła wielką kreację i odebrała za nią drugiego w karierze Oscara oraz Złotego Globa. Trzeci przyszedł później za rolę w głośnej adaptacji powieści Agaty Christie w filmie Sidneya Lumeta "Morderstwo w Orient Expressie".
Powrót do Ameryki okazał się więc powrotem na aktorskie szczyty. Jedyną aktorką w historii Hollywood mającą na koncie więcej, bo cztery Oscary, była Katherine Hepburn. Ingrid - podobnie jak Meryl Streep dzisiaj - plasuje się tuż za nią. Hollywood znowu widziało w niej anioła, jaki uwiódł je w końcu lat 30. W latach 60. grała bardo dużo, choć nie były to już role tak głośne. Prowadziła ustabilizowane życie u boku Larsa, była oddaną matką i babcią. W połowie lat 70. zadebiutowała w filmie u jej boku piękna córka, modelka i aktorka Isabella Rossellini. Nie chciała jednak być aktorką, pracowała jako tłumaczka i dziennikarka. Zmieniła zdanie dopiero, gdy trafiła na plan filmu Davida Lyncha "Blue Velvet". Ale Ingrid już tego nie doczekała.
Pewnego, dnia przeglądając jakieś pismo, przeczytała artykuł o samokontroli piersi i profilaktyce antynowotworowej. Znalazła u siebie guzek, ale zlekceważyła go, zajęta kolejnymi rolami. Jej trzecie małżeństwo rozpadło się bowiem po prawie 20 latach, gdy Lars zafundował jej tę samą niespodziankę, co Rossellini - dziecko z inną kobietą. "Jestem starą babą, a czuję się wystawiona do wiatru jak małe dziecko" - napisała na wieść o tym. Miała 61 lat. Dopiero wtedy rozpoczęła walkę z rakiem, choć wciąż nie schodziła z planu.
W 1977 r. umarł niespodziewanie na serce Roberto Rossellini. Po jego pogrzebie Ingrid powiedziała, że wraz z nim umarła jakaś część jej samej. Parę dni przed jego śmiercią spotkali się przypadkiem i spędzili wspólnie długi wieczór. Jak gdyby los zadbał o to, by zdążyli się pożegnać. Ona sama mimo ciągłych chemii i kolejnych operacji, wciąż grała. W 1978 r. wystąpiła w swojej ostatniej wielkiej kreacji w "Jesiennej sonacie" Ingmara Bergmana, za którą po raz kolejny zostanie nominowana do Oscara. Zagrała matkę, która kiedyś umieściła w zakładzie intelektualnie niesprawną córkę i spotyka ją po latach. Na planie kłóciła się z wielkim Ingmarem (zbieżność nazwisk całkowicie przypadkowa), on kazał jej przytulać córkę, ona widziała tę rolę inaczej. Wkrótce choroba zaatakowała tak silnie, że musiała zrezygnować z grania. Isabella Rossellini wspominała, że było to dla matki równoznaczne ze śmiercią.
Ingrid zdążyła jeszcze odwiedzić rodzinny Sztokholm i wróciła do Londynu, w którym mieszkała na stałe. 29 sierpnia 1982 roku przypadał dzień jej 67. urodzin. Rano opiekunce powiedziała, że widziała siedząca przed toaletką swoją matkę. "Mamo, przyszłaś po mnie?" - miała zapytać. Odpowiedzi nie było, ale matka, którą pamiętała wyłącznie ze zdjęć, była piękna i młoda, wyglądała jak na zdjęciach, które robił jej ojciec. Ingrid wiedziała, po co przyszła. Powiedziała: "Moja matka przyszła po mnie, bym do niej podążyła". Umarła tej samej nocy, w dniu w którym przed 67 latami przyszła na świat.
Na jej pogrzebie zagrano piosenkę "As Time Goes By" z filmu "Casablanca". Prochy, zgodnie z jej wolą, rozsypano nad wodami Danholmen.
"Przeszłam drogę od świętej do dziwki, by na powrót zostać obwołaną świętą. I to wszystko w jednym życiu" - zdążyła napisać w swojej autobiografii "My story". Nie ma drugiej aktorki w historii kina, której udałaby się ta sztuka.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl