Skoro nie znalazłam głosu kobiety po trzydziestce, która mówiłaby o niepłodności i in vitro z perspektywy osoby, której wciąż nie udało się zajść w ciążę i może jej się to nie udać, to postawiłam użyć własnego - mówi Bovska. Artystka swoją pierwszą próbę in vitro podjęła siedem lat temu. - Gdyby temat niepłodności nie był tak przemilczany, to ludzie, którzy się z nim zmagają, mieliby o połowę mniej problemów - dodaje psycholożka Joanna Kot.
Mam w sobie ciszę Głośniejszą niż błyski miast Mam w sobie krzyk Cichszy niż szelest traw"
25 października 2022 roku ukazała się piosenka "Wielka Cisza", zapowiadająca piątą płytę Bovskiej pod tytułem 'Dzika", która swoją premierę miała na początku marca tego roku. Wokalistka, która naprawdę nazywa się Magda Grabowska-Wacławek, o swoim najnowszym albumie mówi, że jest on dla niej pretekstem do rozmów i rozmyślań. Jednym z tematów, o którym zdecydowała się opowiedzieć swojej publiczności, są jej zmagania z niepłodnością oraz in vitro.
W wywiadzie z Esterą Prugar artystka opisuje swoje siedmioletnie leczenie, dzieląc się doświadczeniami związanymi ze stroną medyczną, formalną, ale również emocjonalną. Do rozmowy zaprosiła także Joannę Kot i Joannę Caffo, psycholożki i psychoterapeutki, współtworzące przestrzeń terapeutyczno-edukacyjno-szkoleniową "Płodnik.pl", w której towarzyszą osobom doświadczającym problemów z płodnością, jak również pomagają specjalistom zainteresowanym tematem niepłodności w lepszym rozumieniu obszaru psychologicznego tej choroby.
"I czasem już nic nie rozumiem Bo za dużo czuję Czasem mi zejdzie ciśnienie Wtedy wiem, że nic nie wiem I ciągle zaczynam od nowa Niema rozmowa"
Estera Prugar: Niedawno ukazał się Twój piąty album studyjny pod tytułem "Dzika". Jednym z singli, który go zapowiadał, była piosenka "Wielka Cisza", w której po raz pierwszy opowiedziałaś o swoich zmaganiach z niepłodnością. Poruszenie tego tematu publicznie było dla ciebie trudne?
Magdalena "Bovska" Grabowska-Wacławek: Tak, choć bez przesady. Byłam na to przygotowana. Wiedziałam, że będę o tym mówić, dlatego mogłam wcześniej ustalić sama ze sobą pewne granice dotyczące tego, czym chcę się dzielić ze światem. Poza tym nie traktuję tego tematu, jako czegoś niezwykle intymnego - to trochę tak, jakbym "przyznawała się", że mam anginę. Wiem, że dla niektórych to może brzmieć dziwnie, ale skoro rozmawiamy o nowotworach i innych ciężkich chorobach, to dlaczego akurat ten problem zdrowotny mamy traktować jako tabu? Według mnie ważne jest, aby zacząć normalizować niepłodność.
Prawie od razu po stworzeniu tej piosenki poczułam, że chciałabym, aby powstał do niej teledysk. W związku z tym dość wcześnie zaczęłam myśleć o tym, jaki to miałby być obraz, bo wizja tego klipu nie pojawiła się automatycznie. Do koncepcji, która ostatecznie powstała, namówiła mnie reżyserka Magda Zielińska. Pracowałyśmy razem już wcześniej, przy piosence "Dzika" i udało nam się wtedy zaprzyjaźnić, więc w naturalny sposób zaczęłyśmy rozmowy o życiu. Ja ciągle powtarzałam, że chcę robić rzeczy ważne, które wnoszą do rzeczywistości coś więcej, niż samą estetykę, na co Magda zapytała mnie, czy mogłybyśmy poruszyć ten temat i tak też się stało. Krok po kroku dochodziłyśmy do tego, jak ma wyglądać scenariusz i jego realizacja, która w późniejszych etapach okazała się trudniejsza, niż zakładałyśmy, choć głównie przez kwestie techniczne, ale nie tylko. Był moment, gdy już prawie doszło do zdjęć, a ja mierzyłam sztuczny brzuch ciążowy, w który miałam wystąpić przed kamerą i ugięły się pode mną kolana…
Co poczułaś?
Bovska: Pomyślałam sobie: ja pie***lę, co ja robię?! Na szczęście okazało się, że to była tylko pierwsza myśl, ten automatyczny lęk, którego nie chcę akceptować. Co prawda po tej sytuacji przesunęliśmy premierę piosenki o kilka miesięcy w wyniku kolejnych problemów organizacyjnych, ale widocznie tak miało być, bo za drugim razem, gdy go zakładałam, to nawet uśmiechnęłam się do swojego odbicia w lustrze. Pamiętam taką myśl, że fajnie z nim wyglądam. Dziwne, ciekawe, ale też cenne doświadczenie. To taka głupia rzecz, bo przecież brzuch był sztuczny, ale pozwolił mi doświadczyć fizycznie tego, jakie to uczucie go mieć, a jestem typem osoby, która potrzebuję doświadczać różnych rzeczy właśnie w sposób fizyczny. Było to w jakiś sposób terapeutyczne.
Kiedy dowiedziałaś się o swojej niepłodności?
Bovska: Dziesięć lat temu, kiedy trafiłam do szpitala na odział ginekologiczny w związku z zupełnie innym problemem zdrowotnym. Lekarz zasugerował mi wtedy, że zajście w ciążę może być dla mnie problemem, a był to pierwszy raz, kiedy w ogóle zaczęłam się nad tym zastanawiać, choć tak naprawdę jeszcze nawet nie do końca na poważnie, bo miałam 27 lat i to nie był temat, który mnie w tamtym okresie szczególnie zajmował. Oczywiście są kobiety, które w tym wieku są już matkami, ale ja dopiero wtedy zaczęłam o tym myśleć. Od tamtego momentu do podjęcia przeze mnie pierwszej próby zapłodnienia in vitro minęły mniej więcej trzy lata, w czasie których wykonałam wiele badań i one potwierdziły przypuszczenia tego pierwszego doktora. Okazało się, że in vitro jest dla mnie jedyną szansą na zajście w ciążę, a z taką informacją też trzeba się na początku oswoić, poukładać sobie w głowie wiele spraw.
Co dzieje się z emocjami kobiety, która dowiaduje się o tym, że może nie móc mieć dzieci w sposób naturalny?
Joanna Kot, psycholożka: Ten pierwszy moment, kiedy kobieta dowiaduje się o tym, że jest niepłodna i nie może zajść w ciążę w sposób naturalny, jest wstrząsem. Z mojego doświadczenia wynika, że początkowo pojawia się silne załamanie, ale duża część kobiet bardzo szybko się wtedy mobilizuje, starając się jak najszybciej podnieść i zacząć planować co dalej. Często nie pozwalają sobie na to, aby w ogóle poczuć ten szok, który się pojawił i jest naturalny, bo większość z nas nie spodziewa się, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji. Oczywiście, wiemy o istnieniu niepłodności, ale najczęściej traktujemy ją jako coś, co spotkało inne kobiety, ale nas przecież nie dotknie i dlatego, gdy taka diagnoza się pojawi, jest wstrząsem emocjonalnym.
Joanna Caffo, psycholożka: A ten szok i pozwolenie sobie na to, aby go przeżyć, jest bardzo ważne, ponieważ kontaktuje nas z naszą delikatnością, wrażliwością i bezbronnością. Poczucie tego jest bardzo istotne, choć oczywiście zdecydowanie łatwiej jest pójść drogą zadaniową, szukając rozwiązania sytuacji, tym bardziej, że takie podejście zagłusza emocje, co wielu kobietom jest na rękę. Tym bardziej, że te uczucia często kojarzone są ze słabością, podczas gdy tak naprawdę zmierzenie się z nimi wymaga prawdziwej odwagi. Dobrze jest się sobie przyjrzeć: co się ze mną dzieje, jak przebudowuje się moja tożsamość, jak ta diagnoza wpływa na moje życie i poczucie własnej wartości.
Joanna Kot: Tak, zwłaszcza w sytuacji tych kobiet, które miały plany dotyczące ślubu, a zaraz po nim dzieci, wizję domu z ogródkiem, w którym biega pies. W takim przypadku informacja o niepłodności może spowodować, że legnie w gruzach cały obraz siebie, który ta kobieta miała. Mogą pojawić się pytania o to, kim tak naprawdę jest, skoro całe życie zakładała, że będzie mamą, a okazuje się, że nie wiadomo, czy nią zostanie. To jest niezwykle ważna chwila i trzeba się przy w niej zatrzymać, aby spróbować sobie na te powstające w głowie pytania odpowiedzieć. Problem niepłodności naprawdę warto potraktować jako szansę na to, aby odkryć i poznać siebie.
Magda, jakie Ty sprawy układałaś sobie wtedy w głowie?
Bovska: Jedną z nich był mój związek z Kościołem, który był dla mnie bardzo ważny, ale prawda jest taka, że nieważne jak bardzo fajni i otwarci są duchowni w Kościele katolickim, in vitro ciągle jest tematem, na który źle się patrzy i jest zwyczajnie nieakceptowane, jako sprzeczne z nauką Kościoła. Zabiegiem, którego się nie uznaje. I z tym musiałam się z rozprawić we własnej głowie, bo choć zawsze uważałam, że takie podejście do tematu leczenia niepłodności jest absurdalne, ale dopiero gdy dotknęło mnie to w sposób bezpośredni, dobitnie zdałam sobie sprawę z własnej hipokryzji, polegającej na trwaniu w czymś, z czym się nie zgadzałam. Dlatego przestałam zamiatać temat pod dywan i w związku z tym, musiałam się od Kościoła odsunąć. Nie spotkałam się z żadnym ostracyzmem czy innymi nieprzyjemnościami ze strony ludzi, których tam poznałam, ale tutaj chodzi o coś więcej. Kościół jest instytucją, która wpływa na światopogląd ludzi w naszym kraju i żyjąc w Warszawie pewnie nawet nie zdajemy sobie do końca sprawy z tego jak bardzo.
To wszystko było dla mnie bardzo trudne i przez te ostatnie lata wypłakałam wiele łez. Tym bardziej, że siedem lat to długi czas, podczas którego przeżyłam już nieudane próby, ale poddawanie się procedurze in vitro nie jest jedyną rzeczą, którą się zajmuję, z racji tego, że życie zawodowe jest dla mnie również bardzo ważne i zdaję sobie sprawę z tego, że momentami balansuję na krawędzi, skupiając się raz na jednym, a raz na drugim. Naprawdę przeżyłam wiele frustracji, aż powoli zaczęłam o tym mówić, najpierw w towarzystwie najbliższego otoczenia, a wtedy dowiedziałam się o najbardziej rozmaitych problemach dotyczących płodności, z jakimi zmagają się kobiety, które dobrze znam, ale nigdy wcześniej mi o tych sprawach nie mówiły. Okazało się, że w naszej kulturze przyjęło się, że na te tematy nie ma miejsca w rozmowie i zaczęło mnie to bardzo męczyć.
I postanowiłaś zacząć działać?
Bovska: Tak, postanowiłam przerwać to milczenie i skoro nie znalazłam głosu kobiety po trzydziestce, która mówiłaby o niepłodności i in vitro z perspektywy osoby, której wciąż jeszcze się nie udało zajść w ciążę i może jej się to nie udać, to postawiłam użyć własnego. Opowiadam własną historię, widzianą z mojej perspektywy. W tej chwili myślę, że to nie jest dla mnie koniec drogi i będę próbować dalej, jeśli tylko będę mogła, ale na tym etapie mam w sobie już pewną zgodę na to, że to może nie skończyć się sukcesem… Chociaż oczywiście, używanie w tej sytuacji słów sukces i porażka jest błędem, choć niestety kobiety w ten sposób o tym myślą: nie udało się, więc jest to porażka, ale to nie jest prawda - po prostu się nie udało.
Życie nie zawsze jest takie, jakie chcemy, aby było i nie pomoże tutaj "pozytywna psychologia" mediów społecznościowych, które wmawiają nam, że można osiągnąć wszystko, o czym się marzy. No, ku***a, nie, czasami nie można.
Z kim w takich sytuacjach jest najlepiej porozmawaić?
Joanna Kot: Bardzo ważne jest, aby kobiety umiały ze sobą rozmawiać na te tematy, choć tutaj istnieje problem społeczny i kulturowy, polegający na tym, że niepłodność i in vitro wciąż pozostają tematami tabu.. W polskim społeczeństwie nie ma dla tych kobiet wsparcia, dlatego one same powinny być dla siebie naturalnym wsparciem.
Joanna Caffo: Razem z Joasią organizujemy warsztaty dla kobiet zmagających się z niepłodnością. Każde mają konkretny obszar, na którym skupiamy się podczas danych zajęć, ale często tym najważniejszym elementem jest właśnie to, że te kobiety mogą się ze sobą spotkać i bywają sytuacje, kiedy naprawdę czuć ulgę wynikającą z tego, że w końcu mogą swobodnie o porozmawiać o swoich trudnościach w gronie osób, które przechodzą przez te same lub bardzo podobne doświadczenia, więc nie ma tam miejsca na zewnętrznego krytyka – nie muszą czuć się oceniane, gorsze, niedoskonałe czy mniej kobiece.
Magda, miałaś chwile, kiedy towarzyszyło ci poczucie porażki związane z nieudanymi próbami zajścia w ciążę?
Bovska: Miałam syndrom porażki. Pojawiała się we mnie również frustracja i myśli w stylu "jak ja wyglądam?". Często kobiety będąc w drugiej części cyklu menstruacyjnego mają wrażenie, że są brzydkie, co jest efektem działania hormonów, więc w sytuacji, gdy są one jeszcze dodatkowo sztucznie napędzane, potrafią wywołać niewiarygodny "mind f**k". Chociaż znam też kobiety, które twierdzą, że czegoś takiego nie przeżywają, więc mogę tutaj mówić wyłącznie o swoich doświadczeniach, a są one takie, że hormony wywołują we mnie niedogodności cielesne.
Kiedy takie uczucia się pojawiają, trzeba dojść do momentu, w którym powie się samej sobie: dobra, tak się teraz czuję i trudno, muszę to jakoś przetrwać, bo to nie będzie trwało wiecznie. Ja czasami powtarzałam sobie, że do końca procesu lub jakiejś jego części, zostało jeszcze tyle i tyle tygodni lub dni, i ta perspektywa mi pomagała. Kobieta w tej sytuacji musi być dla siebie wyrozumiała – to jest tylko etap, który trwa, ale on się skończy. Natomiast jest to trudne i trzeba się nauczyć odpuszczenia sobie, a jesteśmy uczeni raczej tego, aby właśnie nie odpuszczać, mieć absolutną kontrolę nad wszystkim i dociskać każdy temat. Ale w tej sytuacji to nie działa – jest jak jest i najwyżej będziesz teraz nosić o jeden rozmiar większe spodnie, ale co z tego? Oczywiście, fajnie, jeśli facet też jest tych rzeczy świadomy, ale żeby tak było, to kobieta musi mu to wytłumaczyć, on się sam nie domyśli, bo nie ma jak.
Skąd bierze się poczucie porażki?
Joanna Kot: Często w tym procesie słyszymy kobiety mówiące o tym, że straciły szansę na poczęcie dziecka, straciły kolejny cykl, a nawet wyobrażenia, które miałam o tym, że transfer się uda i będą w ciąży. Niektóre tracą wizję swojej przyszłości. Do tego dochodzi strata energii, czasu, pieniędzy i zaangażowania. Osoby, które wchodzą w ten proces, poświęcają bardzo dużo środków, zarówno materialnych, jak również mentalnych, a czasami procedura się kończy, transfer jest nieudany, a skoro nie ma ciąży, to pojawia się poczucie ogromnej straty i porażki.
Joanna Caffo: Za tym idzie cały proces żałoby – żegnania się z tym, na co kobieta lub para miała nadzieję. Czy to tymczasowo, czy trwale, jeśli kolejne próby nie są możliwe lub ktoś z nich po prostu zrezygnuje. Dla kobiety to jest proces żegnania się z obrazem siebie jako matki.
Joanna Kot: Jeśli nie ma przeciwskazań medycznych i są na to środki finansowe, to oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, aby podjąć kolejną próbę, ale zanim się to zrobi, warto najpierw pozwolić sobie na doświadczenie tej straty wynikającej z nieudanego transferu. Wiele kobiet często rzuca się na kolejne próby, żeby nie pozwolić sobie poczuć tego bólu, a to nie jest dobre, bo tłumimy uczucia, które będą się kumulować, a ostatecznie prędzej czy później, one i tak wypłyną, tylko wtedy mogą przerodzić się w depresję lub zaburzenia lękowe.
Magda, a czy zanim ukazała się "Wielka Cisza" i zaczęłaś używać swojego głosu w temacie zmagań z niepłodnością, rozmawiałaś o tej decyzji ze swoim mężem?
Bovska: Oczywiście. To dotyczy nas obojga. Miałam poczucie, że potrzebuję mieć jego zgodę na to, aby opowiedzieć światu naszą historię.
Co można robić, aby ta sytuacja nie zniszczyła związku, co może się przecież zdarzyć?
Bovska: To jest bardzo ważne pytanie, bo faktycznie są pary, które nie są w stanie przetrwać takich prób, bo cały ten proces łączy się z ogromnym napięciem i trzeba być w nim bardzo obecnym. Kobieta nie ma szans na to, aby taką nie być, natomiast inaczej jest z mężczyzną, co więcej – wydaje mi się, że jemu tak naprawdę trudno być w tej sytuacji w pełni obecnym, co wynika z tego, że sam niewiele doświadcza w sposób fizyczny. Większość tego, co się dzieje w trakcie procesu in vitro odbywa się w organizmie kobiety, to ona robi większość badań. Dlatego ważne jest, żeby jej partner był tego świadomy, umiał zadawać odpowiednie pytania i po prostu przy niej był. To nie jest łatwe i potrzebna jest do tego duża uważność, a wiadomo jakie jest życie – każdy ma swoje sprawy, pracę, ból głowy. Wszystko, co sprawia, że wieczorami człowiek chciałby usiąść wygodnie na kanapie i obejrzeć serial, a nie rozmawiać o problemach.
Do tego dochodzi jeszcze fakt, że kobieta podczas procesu in vitro poddawana jest stymulacji hormonalnej, co nie pozostaje bez wpływu na jej stan emocjonalny i psychiczny. Ostatecznie, przy wszystkich problemach zdrowotnych, nawet przy zwykłym przeziębieniu, choremu jest lżej, jeśli ktoś zaproponuje mu herbatę do łóżka, ale ciągle nie da się przejąć na siebie czyjegoś bólu. Podobnie jest w tej sytuacji, więc naturalnie pojawia się też zmaganie z samotnością, które może wywołać u kobiety frustrację. Ja też przez to przeszłam i dlatego uważam, że kluczowym jest, aby partnerzy znaleźli moment na to, by ze sobą usiąść, zastanowić się nad tym, co dalej i szczerze porozmawiać, nie ukrywając swoich uczuć. To nie jest niczym odkrywczym, ale komunikacja jest podstawą, a w tej sytuacji bywa bardzo trudna, więc najlepiej zacząć od siebie i pozwolić sobie na to, aby być szczeremu z samym sobą.
W jaki sposób?
Proces in vitro jest bardzo dynamiczny i łatwo się pogubić w emocjach. O tym mówi trochę też moja piosenka: "nic nie rozumiem, bo za dużo czuję". Oczywiście, taką treść można przełożyć również na inne aspekty życia, bo każdy z nas ma chwile, gdy tak bardzo się poplącze się we własnych uczuciach, że potrzebuje zamknąć się gdzieś z daleka od innych, by pobyć z samym sobą i zrozumieć, co się właściwie dzieje.
Jaka jest rola partnera w procesie leczenie niepłodności?
Joanna Caffo: Wiele kobiet zmagających się z niepłodnością doświadcza samotności na wielu poziomach. Jeśli decydują się na in vitro, to naprawdę robią to same, bo w taki sposób zbudowany jest system. Z jednej strony dlatego, że medycznie rola mężczyzny kończy się w tym procesie na oddaniu nasienia, ale również dlatego, że lekarze częściej zwracają się w tej sytuacji bezpośrednio do kobiety. W czasie pandemii koronawirusa obostrzenia spowodowały dodatkowo jeszcze to, że tylko kobieta mogła wejść do gabinetu. Dlatego ta samotność jest między innymi czysto fizyczna. Natomiast, nawet gdyby system był inny i lekarze byli otwarci na to, aby bardziej angażować w ten proces mężczyzn, to ta samotność i tak by istniała. Zwłaszcza, że stawanie się ojcem jest czymś zupełnie innym od stawanie się matką. Kobiety często czują więź z dzieckiem jeszcze za nim ono pojawi się na świecie, tymczasem mężczyźni najczęściej opowiadają o tym, że odczuli bycie tatą, gdy po raz pierwszy wzięli dziecko na ręce. I choćby z tego powodu jest im trudniej włożyć w ten proces tyle samo wysiłku, poświęcić tyle rzeczy, zrezygnować z czegoś, kiedy to dziecko jeszcze ciągle jest dla nich dość abstrakcyjną wizją.
Joanna Kot: Najczęściej jest tak, że kobieta wcześniej niż mężczyzna czuje pragnienie stania się rodzicem i stąd bierze się jej motywacja do tego, aby tak bardzo angażować się w proces in vitro czy w inne sposoby leczenia niepłodności. Wtedy często pojawia się w niej nieświadome oczekiwanie, że partner zaangażuje się w te działania dokładnie tak samo jak ona, ale to się nie stanie. Po pierwsze dlatego, że to nie dotyczy jego ciała, więc nie jest w stanie – choćby był najbardziej empatycznym człowiekiem na świecie – utożsamić się z tym doświadczeniem w taki sam sposób. To kobieta chodzi na badania ginekologiczne, na procedury, które bywają bolesne, robi sobie zastrzyki w brzuch i odczuwa skutki leczenia hormonalnego. To pochłania bardzo dużo energii i oczywistym jest to, że w tej sytuacji potrzebuje wsparcia i chce się czuć zrozumiana, ale nie jest możliwe, aby mężczyzna mógł w pełni te potrzeby zabezpieczyć, ponieważ dla niego ten proces jest czymś zupełnie innym. Tymczasem kobiety często mają względem swoich partnerów takie oczekiwania: on jest mi najbliższy, więc powinien mnie wspierać w taki sposób, w jaki tego potrzebuję, ale to się nie stanie. W tej sytuacji ona musi się zwrócić do innych kobiety, bo tylko one mogą jej dać to, czego potrzebuje w taki sposób, aby choć w pewnym stopniu mogła się poczuć zrozumiana i przyjęta..
Jak wygląda rozpoczęcie całego procesu, jakie warunki muszą zostać spełnione, aby kobieta mogła spróbować zapłodnienia in vitro?
Bovska: To, ile trwa sam proces, jest trudne do określenia, bo zależy od bardzo wielu czynników i jest kwestią indywidualną. Natomiast mam wrażenie, że niektórym ludziom wydaje się, że jest to jakiegoś rodzaju zachcianka i kompletnie nie zdają sobie sprawy z tego, że zanim jakikolwiek lekarz zaproponuje kobiecie rozpoczęcie procedury in vitro, to ona będzie już po roku czy nawet dwóch latach intensywnych prób innych dostępnych technik medycznych, które mają na celu wspomóc zachodzenie w ciążę. Będzie za nią wiele badań mających na celu sprawdzenie, dlaczego nie może zajść w ciąże, a są też sytuację, kiedy czyjaś niepłodność nie ma jednoznacznej przyczyny medycznej. Dlatego trzeba sprawdzić każdą możliwą opcję, a to potrafi zająć sporo czasu. Dopiero po tym wszystkim lekarz może powiedzieć, że doradza spróbować in vitro, ale ten proces zawsze traktowany jest jako pewnego rodzaju ostateczność.
Jeśli już do tej ostateczności dochodzi, wtedy umawiana jest dłuższa wizyta, podczas której lekarz opowiada o tym, co będzie się działo dalej, jeśli kobieta zdecyduje się poddać procesowi sztucznego zapłodnienia. Wszystkie kliniki, które zajmują się w Polsce in-vitro są prywatne i po dokonaniu przez kobietę czy parę wyboru, już w tym konkretnym miejscu odbywają się kolejne spotkania ze specjalistami, którzy tłumaczą dalsze szczegóły, zazwyczaj już mocno techniczne. W tym okresie trzeba również wykonać samodzielną pracę polegającą na dokształceniu się, aby móc zrozumieć to, co mówią i porządnie zgłębić temat. Później trzeba podjąć ostateczną decyzję i podpisać umowę z wybraną kliniką, bo wszystko, co dzieje się w związku z in vitro jest traktowane bardzo poważnie i kobieta musi pisemnie potwierdzić, że zgadza się na poddanie procedurze.
A co z kosztami?
Bovska: W Polsce jest w tej chwili siedem miast, które dofinansowują proces in vitro: Warszawa, Gdańsk, Poznań, Łódź, Sosnowiec, Bydgoszcz i Częstochowa. I jeśli chodzi o koszty, to przy spełnieniu odpowiednich warunków, w tych miejscach można starać się o dofinansowanie miejskie. Państwo polskie na dzień dzisiejszy takich funduszy nie przyznaje. Natomiast, przy staraniu się o wsparcie finansowe w urzędzie miasta trzeba wykonać kolejną serię badań, ponieważ również w tym aspekcie ten proces traktowany jest bardzo poważnie, jako że jest zobowiązaniem, które bardzo dużo kosztuje. Dlatego, biorąc pod uwagę wszystkie te aspekty, do in vitro nie ma sensu podchodzić na pół gwizdka. To musi być świadoma decyzja.
Umowy podpisywane są każdorazowo przy rozpoczęciu procedury, czy jedna może obowiązywać przez kilka prób lub do osiągnięcia zamierzonego celu, czyli zajścia w ciążę?
Bovska: Umowa jest zawierana na jeden proces, bo aby doszło do przeprowadzenia stymulacji hormonalnej in vitro, każdorazowo muszą być spełnione określone warunki. Biorą w tym udział kobieta i mężczyzna, od których pobiera się materiał genetyczny, co jest sytuacją bardzo newralgiczną i te umowy są najważniejszymi. Ale nawet później, już w trakcie trwania procedur, wielokrotnie sprawdza się i potwierdza wszelkie dane osób biorących w nich udział. Chodzi o to, że w tej sytuacji, gdy w grę wchodzi ludzki materiał genetyczny, wszystko musi się zgadzać i nic nie może zostać pomylone. Po zawarciu pierwszej umowy, zwłaszcza kobieta, ale również mężczyzna, muszą stosować się do absolutnie wszystkich jej założeń. Zawiera się w tym między innymi przyjmowanie odpowiednich leków czy pewne obostrzenia dotyczące diety, choć tutaj też każda kobieta również samodzielnie powinna podjąć pewne działania, aby ustalić, co jest dla w niej najlepsze, jaką powinna stosować suplementacje i tak dalej.
Dlatego, kiedy słyszę kogoś, kto nazywa proces in vitro "eksperymentowaniem na ludziach", to mam przekonanie, że nie ma wiedzy na temat, o którym mówi. Nie zdaje sobie sprawy z powagi traktowania tego procesu. Nie ma wiedzy, jakim restrykcjom podlegają kobiety, które w nim są. Z ilością zasad, jakimi obwarowane jest obchodzenie się z ludzkim materiałem genetycznym, a później z zarodkiem. Co więcej, za to wszystko się płaci, każda rzecz jest pod ścisłą kontrolą i wszyscy, którzy biorą udział w tym procesie, każdorazowo są bardzo świadomi tego, że nie może dojść do żadnego błędu.
Do tego dochodzi jeszcze co najmniej jedna bardzo ważna kwestia - polski system nie uwzględnia wsparcia psychologicznego w trakcie trwania tego procesu. Szczerze mówiąc, rzadko zdarza się, żeby ktokolwiek w ogóle porozmawiał z pacjentką dłużej niż to jest konieczne. Trzeba naprawdę chcieć znajdować wszystkie niezbędne narzędzia i informacje, ciągle się uczyć i budować swoją świadomość, bo w klinikach, które działają trochę jak dobrze naoliwione maszyny, personel często nie ma na to po prostu czasu, gdy musi zajmować się pacjentkami przyjeżdżającymi z całego kraju, a czasem również z zagranicy. Chociaż, oczywiście, z moich doświadczeń wynika, że jakiś psycholog w klinice jest, ale traktuje się to bardziej jako opcję, niż wymóg, a do tego są to raczej konsultacje wynikające z ewentualnej, bieżącej potrzeby, a nie opieka psychologiczna nad każda z pacjentek w procesie. A uważam, że taka holistyczna opieka psychologiczna jest bardzo istotna, bo czasami przyjaciółka i mąż to trochę za mało, więc warto przegadać niektóre sprawy z kimś, kto jest w stanie szybciej coś zauważyć i podpowiedzieć, jak sobie z nimi radzić.
Czy w Polsce istnieje system wsparcia dla osób zmagających się z niepłodnością?
Joanna Kot: Regularnie organizujemy warsztaty, grupy wsparcia i grupy rozwojowe dla kobiet zmagających się z niepłodnością.. Wiem, że są też takie grupy działające w internecie, ale jest ich niewiele i są to inicjatywy oddolne, tworzone często przez psycholożki i psychoterapeutki z ich własnej woli, a nie działania systemowe.
Joanna Caffo: Kobiety rozmawiają ze sobą również na forach internetowych, gdzie wspierają się i dopingują nawzajem, ale ja dostrzegam w tym również pewne zagrożenie, wynikające z tego, że ten rodzaj wsparcia jest nastawiony na osiągnięcie celu, którym jest zajście w ciążę i posiadanie dziecka. A jeśli to się nie uda, to oznacza, że "przegrałyśmy z niepłodnością", co powoduje, że same starania często zamieniają się w walkę. A nam zależy na tym, aby móc stworzyć dla tych kobiet miejsce, gdzie będą miały szansę zobaczyć, że to trudne doświadczenie, przez które przechodzą, może mieć dla nich znaczenie samo w sobie. Chodzi o to, aby miały szansę przekonać się, że ich wartość nie jest zależna wyłącznie od macierzyństwa, że dobrze najpierw poczuć się fajnie z samą sobą, bez dziecka, bo to z jednej strony przyniesie im ulgę, a z drugiej – będzie prezentem dla nich i dla ewentualnego potomstwa.
Nowa mama, która jest zadbana i zaopiekowana psychologiczne, ma też mniejsze szanse na depresję poporodową, której wystąpienie jest znacznie bardziej prawdopodobne, gdy kobieta jest skupiona wyłącznie na "osiągnięciu celu", jakim jest dziecko. Co może wynikać z wielu rzeczy: odczuwania braku sensu w życiu, chęci "naprawienia" czegoś w swojej relacji z partnerem, z presji społecznej, z potrzeby wypełnienia jakiejś luki emocjonalnej – jest bardzo wiele tego typu świadomych i nieświadomych motywacji, którymi kierują się kobiety, a przez które nie zauważają tego, że w którymś momencie zaczęły bardziej chcieć mieć dziecko, niż być mamą.
Joanna Kot: Wspólnie z Asią stworzyłyśmy "koncepcję wewnętrznej płodności", w której nie ma pojęcia wygranej i przegranej. Kiedy kobieta jest w kontakcie z samą sobą i z tym miejscem w niej, które jest twórcze, żywe i pozwala na spełnione życie, to te rzeczy przestają być już stricte związane z samym rodzicielstwem. Natomiast samo takie myślenie w kategoriach porażki i sukcesów wynika z kultury, w której żyjemy. W Polsce cały czas pokutuje przekonanie o tym, że kobieta może być pełnowartościowa i szczęśliwa dopiero wtedy, gdy urodzi dziecko, bo bez niego będzie "wybrakowana" i "gorsza". To poczucie przegranej najczęściej płynie właśnie z tego, że kobieta nie mieści się w schemacie kulturowym, że nie spełnia oczekiwań społeczeństwa.
Pierwsze dziecko, które urodziło się dzięki metodzie in vitro, przyszło na świat w 1978 roku, w Anglii. W Polsce pierwszy poród z zapłodnienia pozaustrojowego odbył się w 1987 roku, czyli zaledwie 36 lat temu. Magda, myślisz, że tak młody wiek tej dziedziny medycyny może być powodem, dla którego niepłodność i jej leczenie cały czas są tematami trudnymi społecznie?
Bovska: Tak i fajne jest móc obserwować, jak nasza kultura w tym temacie mimo wszystko się zmienia. Nasze babcie i mamy często powtarzały, aby pilnować wyłącznie własnych spraw i załatwiać wszystko za zamkniętymi drzwiami, co tworzyło lęk przed mówieniem o swoich problemach, żeby ludzie nie zaczęli nas oceniać. Rozumiem te obawy, bo wynikają także z potrzeby ochrony siebie lub swoich bliskich, natomiast mnie takie podejście w życiu bardziej przeszkadza, niż pomaga. Mam poczucie, że te lęki są tworzone sztucznie, bo nawet jeśli ktoś będzie próbował mnie krytykować za to, o czym mówię, to co z tego? Niech myśli o mnie, co chce. Chociaż, oczywiście, rozumiem też, że nie każdy jest na takie sytuacje gotowy, tym bardziej, że jeszcze pięć, a nawet trzy lata temu, ja sama nie byłam na to gotowa.
Inna sprawa jest taka, że kiedy spojrzymy na wiedzę na temat kobiecego ciała szerzej, to okaże się, że nawet rola łechtaczki w kobiecym organizmie została opisana dopiero na przełomie lat 70. i 80. XX wieku przez badaczki Sherę Hite i Betty Dodson oraz amerykańską organizację Federation of Feminist Women’s Health Clinics. To jest niebywałe, bo nam się często wydaje, że jesteśmy nie wiadomo jak rozwinięci, a prawda jest taka, że świadomość społeczna dotycząca medycyny, zwłaszcza w kontekście płci dopiero się buduje i to bardzo powoli. Do tego, aby ona mogła się rozwijać, potrzebny ogrom pracy, a niestety w Polsce ta edukacja pozostawia cały czas wiele do życzenia. Chociaż, na przykład w warszawskim liceum, do którego uczęszczałam już jakiś czas temu, mieliśmy świetne zajęcia z wiedzy o człowieku, na których uczono nas o różnych metod antykoncepcji, ale również o rozrodczości i procesach, które zachodzą w każdym z nas.
Opieka psychologiczna czy terapeutyczna może mieć realny wpływ na proces leczenia niepłodności?
Joanna Caffo: Opieka psychologiczna powinna być częścią leczenia niepłodności. Są badania, które jasno pokazują, że obniżenie poziomu stresu ma bezpośredni wpływ na rozrodczość. Podniesiony poziom kortyzolu (organiczny związek chemiczny, potocznie określany jako hormon stresu – red.) ma negatywny wpływ na proces zachodzenia w ciążę. Dlatego dobrze by było, aby lekarze – jeśli chcą móc się chwalić super wynikami i skutecznością – sami kierowali swoje pacjentki do psychoterapeutów, bo tylko w ten sposób one będą w stanie w pełni o siebie zadbać. Oczywiście, są lekarze i miejsca, w których to się dzieje, ale częściej jednak kwestię opieki psychologicznej zostawia się na sam koniec, zwłaszcza jeśli nie jest ona częścią systemu, tylko trzeba jej szukać dodatkowo, bo to też wiąże się z kosztami. In vitro wymaga dużych środków finansowych, nawet jeśli uda się zdobyć na nie dofinansowanie, dlatego często na terapię trafią osoby, które są już w bardzo poważnym kryzysie, ale ciągle zwlekały z podjęciem decyzji o sięgnięciu po pomoc.
Do naszych gabinetów często zgłaszają się kobiety lub pary (choć zasadniczo mężczyźni zgłaszają się statystycznie rzadziej), kiedy ich wspólne życie jest już w poważnym kryzysie – od wielu miesięcy, mimo starań o dziecko, nie uprawiają seksu, nie dotykają się, a atmosfera między nimi jest oschła i oziębła, bardzo odległa od tej, którą wyobrażamy sobie, gdy myślimy o poczęciu nowego życia. Część kobiet jest również w kryzysach zawodowych, bo hamują swoje życie, czekając na to, aż zajdą w ciążę. Pary przestają jeździć na wakacje, a życie wchodzi w stagnację. I jeśli to trwa kilka miesięcy, to jeszcze nie jest tak źle, ale często takie starania o dziecko zajmują wiele lat i kiedy w końcu te osoby zdecydują się sięgnąć po pomoc terapeutyczną, to okazuje się, że kryzys jest bardzo złożony i wielopłaszczyznowy, co powoduje, że wyjście z niego trwa zdecydowanie dłużej, niż gdyby te problemy zostały zauważone i zaadresowane na początku, gdy zaczęły się pojawiać.
Joanna Kot: Częścią pracy psychologicznej jest również praca społeczna, bo gdyby temat niepłodności nie był tak przemilczany, to ludzie, którzy się z nim zmagają, mieliby o połowę mniej problemów. Nie wiem, dlaczego wciąż tak jest, może dlatego, że jako społeczeństwo nie wiemy, jak reagować, gdy ktoś dzieli się z nami tego rodzaju problemami. Natomiast tu podstawą powinna być edukacja, a nie mamy opcji uczenia się na temat, o którym się po prostu nie rozmawia.
Pomijając sytuację nieplanowanych ciąży, wydaje mi się, że żyjemy w czasach, kiedy – zwłaszcza w ośrodkach miejskich – kobiety coraz rzadziej planują macierzyństwo przed 25 rokiem życia.
Bovska: Tak, na pewno rzadziej niż w poprzednich pokoleniach.
A wiek ma tutaj znaczenie, prawda?
Oczywiście, wiek ma ogromne znaczenie, choć to również jest kwestia indywidualna i nie da się odgórnie stwierdzić, kiedy leczenie niepłodności ma większe szanse, a kiedy ich nie ma. Każda kobieta ma inne geny, a to one są jednym z podstawowych kryteriów w takiej sytuacji. Drugim są kryteria środowiskowe, czyli nasz styl życia, a także rezerwa jajnikowa, bo każda z nas ma określoną liczbę cyklów, a w każdy z nich tylko jedną komórkę jajową. Po ich wyczerpaniu przychodzi menopauza. Ten problem oczywiście nie dotyczy mężczyzn.
W każdym razie znam przypadki osób młodszych ode mnie, które już mają końcówki tych rezerw i w rezultacie nie zostało im wiele czasu. A bywa i tak, że nie ma go już wcale. Wtedy przychodzi taka chwila, gdy trzeba się z tą rzeczywistością zmierzyć. A wiem również, że jest wiele kobiet, które kompletnie o tym nie myślą, bo żyją w swoich bańkach, skupiają się na pracy, nie mają stałego partnera, więc odkładają myślenie o dziecku na później. Tylko nie biorą pod uwagę tego, że im później, tym jest trudniej, bo według statystyk szanse leczenie niepłodności po trzydziestym roku życia spadają. Dlatego wydaje mi się, że w tym wieku po prostu warto zrobić sobie podstawowe badania, żeby przynajmniej wiedzieć na czym się stoi, bo może się okazać, że jest już źle i już nie ma czasu. A chyba warto to wiedzieć, bo już później w samym procesie, w którym ja cały czas jestem, wie się zdecydowanie mniej.
Jest taki moment, kiedy warto powiedzieć sobie "stop" i zastanowić się nad tym, czy nie przerwać starań o ciążę?
Joanna Kot: Pary zazwyczaj same przeczuwają, kiedy potrzebują zrobić przerwę lub w ogóle zaprzestać starań. Partnerzy są zmęczeni, wypaleni, a proces starań traci dla nich sens, a oni tracą wiarę w powodzenie. Choć głęboko w sobie czują, że zbliża się ten moment, to obawiają się do tego przyznać przed sobą, bo to z kolei konfrontuje z bardzo trudnym pytaniem o to, co dalej. Boją się, że jeśli zrobią tak potrzebną przerwę, to na koniec dojdą do wniosku, że minął bezcenny czas, a wraz z nim potencjalna szansa na ciążę. Boją się, że jeśli zakończą ostatecznie starania, czeka ich niełatwy proces poszukiwania nowego porządku, nowego sensu. Boją się swojej odpowiedzi na pytania: czy bez dziecka będziemy szczęśliwi i spełnieni, czy nasza relacja przetrwa?
Joanna Caffo: Czasami zdarza się tak, że czuje to tylko jedna strona, zazwyczaj mężczyzna. Ale w całym tym procesie bardzo ważne jest to, żeby obserwować i słuchać siebie i siebie nawzajem, bo często pojawiają się, tak zwane podwójne sygnały. Przykładem takiej sytuacji może być mężczyzna, który cały czas deklaruje chęć, ale jednocześnie w dniu transferu wyjeżdża w delegację, zostawiając kobietę samą. Albo nie chce pozwolić przebadać swojego nasienia, lub nie potrafi zrezygnować z alkoholu, papierosów i tłustego jedzenia. Takie zachowania mogą, choć oczywiście nie muszą, ale często pokazują nam, że taka osoba w głębi ma coś przeciwko dalszym staraniom. Wtedy na pewno warto się zatrzymać. Zwłaszcza, że kobiety najczęściej czują to już wcześniej, choć nie zawsze chcą usłyszeć, bo też trudno jest tego słuchać.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Olga Urbanek