Chropowata, brudna, ironiczna. Pachnąca papierosowym dymem i kremem do golenia. Czasami nostalgiczna. Przede wszystkim męska. Taka jest muzyka klanu Waglewskich.
W warszawskiej Fabryce Trzciny Wojciech Waglewski wraz z synami, Fiszem i Emadem oraz zespołem, promowali materiał ze swojej najnowszej płyty „Męska muzyka”.
Swój występ też zaczęli po męsku – z lekkim spóźnieniem. Bez pośpiechu, nonszalancko na scenę jako pierwszy wytoczył się pianista Marcin Masecki. Swoim groteskowym solo, przywołującym na myśl melodie rodem z PRL-owskich wieczorynek zaczął przygotowywać grunt pod dalsze granie. Dopiero po chwili dołączył do niego jeden z bohaterów wieczoru - najstarszy z panów Waglewskich - Wojciech. Ich z początku niedbałe improwizacje powoli przerodziły się w pierwszy utwór tego wieczoru. „W niedzielę się nie golę - chromolę” – wychrypiał Waglewski senior i już po chwili wraz z Maseckim zebrali burzę braw.
Szybciej... Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na scenie pojawiali się Fisz i Emade i zaczęło się granie na najwyższych obrotach. Jazz, blues, rock, country, a nawet ska zmieszane w dowolnych proporcjach to przepis, którego trzymali się wykonawcy. Ich energetyczny, muzyczny koktajl już po chwili zasmakował publiczności. Klaskanie, krzyki i wszechobecny groove wypełniły salę po sam strop. Porywały przede wszystkim bigbeatowe „Sport” i „Badminton”. Wyrazista gra na perkusji Emade, charakterystyczny wokal Fisza (nie rapował lecz śpiewał!) i szalone popisy Maseckiego zbudowały niesamowitą atmosferę.
...i wolniej Ale była też chwila na refleksję. „Wakacje” i „Chwilę będzie ciszej” pozwoliły złapać publiczności oddech i lepiej wsłuchać się w tekst. Tutaj prym wiódł najstarszy na scenie Waglewski senior. W nostalgicznych, pełnych autoironii piosenkach opowiadał o zakamarkach męskiej duszy: niespełnionych ambicjach, zawiedzionych miłościach i tęsknotach. Wszystko jednak z dużą dawką optymizmu – opisywane z perspektywy człowieka, który niejedno już przeżył.
Mistrzowie gatunku Mimo, że zarówno w warstwie stylistycznej, jak i tekstowej, utwory z „Męskiej muzyki” tworzą swoisty miszmasz, całość nie brzmi pokracznie czy kiczowato. To głównie zasługa doskonałych instrumentalistów biorących udział w projekcie. Oprócz klanu Waglewskich na scenie pojawiło się jeszcze trzech innych muzyków. Gitarzysta Piotr Chołody i rewelacyjny Bartek Łęczycki na harmonijce świetnie rozumieli się z pozostałymi członkami zespołu.
Klasą samą dla siebie okazał się jednak Marcin Masecki. Co chwilę przesiadający się z klasycznego pianina za elektroniczny keyboard, z ogromnym poczuciem humoru nadawał muzyce Waglewskich jazzowy szlif. Warszawska publiczność oszalała na punkcie jego ekspresyjnych solówek, przy których niemal tańczył za klawiaturą.
Koncert zakończył się podwójnym bisem. Publiczność była zachwycona - nie tylko ta męska.
Błażej Górski
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl