Wielokrotnie pytano mnie, czy film oddaje niemiecki humor. Myślę, że to poczucie humoru jest moje, mojej rodziny. Z drugiej strony, każdy naród myśli, że jego własny humor jest najzabawniejszy - stwierdziła Maren Ade, reżyserka i scenarzystka "Toni Erdmann" w rozmowie z tvn24.pl. Film jest jednym z tegorocznych faworytów do najważniejszych nagród filmowych świata w najbliższych tygodniach. Zdobył już pięć statuetek podczas sobotniego wręczenia Europejskich Nagród Filmowych.
O Maren Ade jeszcze w kwietniu słyszeli jedynie festiwalowi selekcjonerzy, ewentualnie najwierniejsi fani niemieckiego kina. W Cannes "Toni Erdmann" był jednym z największych objawień, a zarazem jednym z najbardziej niedocenionych filmów tegorocznej edycji najbardziej prestiżowego festiwalu filmowego świata. Honor uratowali krytycy zrzeszeni w FIPRESCI, którzy przyznali młodej Niemce swoją nagrodę.
"Toni Erdmann" robi furorę wszędzie tam, gdzie się pojawi. Prawie trzygodzinną tragikomedią o relacjach pomiędzy ojcem i córką zachwycili się amerykańscy krytycy i publiczność na festiwalu w Toronto. Ade, która ma na swoim koncie Srebrnego Niedźwiedzia Berlinale 2009 za najlepszą reżyserię (dzięki filmowi "Wszyscy inni"), zbudowała gorzką historię o upośledzonych relacjach rodzinnych. Już w Cannes, gdzie film miał światową premierę, mówiono, że niemiecka tragikomedia jest murowanym faworytem do oscarowej nominacji dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego.
Aż pięć statuetek Europejskich Nagród Filmowych trafiło do niemieckiej artystki i odtwórców głównych ról w "Toni Erdmannie". Sama Ade nagrodzona została za najlepszą reżyserię oraz najlepszy scenariusz Europy w 2016 r.
Z Maren Ade jeszcze przed rozdaniem najważniejszych europejskich nagród filmowych rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Pani film nie jest zwykłą "rodzinną komedią" jak mogłoby się to wydawać. Jest zarazem śmieszna, inteligentna, ale i smutna. Skąd się wziął pomysł na taką formę?
Maren Ade: To zawsze zaczyna się od dwóch postaci albo relacji pomiędzy nimi. Interesowała mnie komedia jako gatunek, ale chciałam zrobić coś pomiędzy, odejść od sztywnych ram gatunkowych. Postrzegałam też ten film jako opowieść o humorze, o poczuciu humoru. Temat rodziny zaś chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Są różne rodziny, niektóre są bardzo statyczne, niektóre zwariowane. Stwierdziłam, że rodzina jako temat może być dla mnie niezłą przygodą. Zaczęłam pracować nad postaciami dwóch członków rodziny zupełnie od zera, przyglądając się, dokąd to zmierza.
Skoro to poniekąd film o poczuciu humoru, czy jest ono typowo niemieckie? Czy da się powiedzieć, że jakieś elementy są typowo niemieckie?
Ciężko stwierdzić. Winfried przypomina typowego przedstawiciela pierwszego powojennego pokolenia, które stało mocno w opozycji do wcześniejszej generacji. Było to pokolenie ludzi o bardzo jasnym, pokojowym światopoglądzie. Taki trochę hipis z lat sześćdziesiątych, który próbował wpoić swoim dzieciom ludzkie wartości, żeby mieć pewność, że koszmar nacjonalizmu czy nazizmu nie powróci. Teraz musi się skonfrontować ze swoją córką, która należy do generacji karierowiczów w międzynarodowych korporacjach. Ines jest zaprzeczeniem wartości, w które wierzył jej ojciec. Moim zdaniem Winfried jest chyba najbardziej niemiecką postacią filmu.
A co z poczuciem humoru?
Wielokrotnie pytano mnie, czy film oddaje niemiecki humor. Myślę, że to poczucie humoru jest moje, mojej rodziny. Z drugiej strony, każdy naród myśli, że jego własny humor jest najzabawniejszy, może więc jest coś w filmie, co śmieszy przede wszystkim Niemców. Wiem, że czasem niemieckie komedie nie są aż tak śmieszne, ale mamy bardzo wielu świetnych komików. A może czasem za bardzo ukrywany nasze poczucie humoru (śmiech).
Postać ojca przypomina mi bardzo osobę Andy'ego Kaufmana [amerykański aktor i komik - red.]. Jest to właściwa interpretacja?
Tak, jak najbardziej. Inspirowałam się Andym. Jednak przy pisaniu tej postaci spotkały się dwa światy. Przyglądałam się też własnemu ojcu, który sam w sobie jest świetnym źródłem inspiracji. Andy inspirował całą rzeszę komików przez ostatnie dekady. Bardzo często w wywiadach z komikami z całego świata można trafić na wzmiankę, że wielką inspiracją dla nich był właśnie Kaufman. Może dla niektórych Andy był radykalny w tym, co robił, jednak byłam bardzo zafascynowana tym, że on naprawdę żył swoim humorem. Niejednokrotnie też próbował ożywić swoich bohaterów, przenieść ich do rzeczywistości - zwłaszcza Tony'ego Cliftona. Przez całe życie przecież twierdził, że nie miał nic z Cliftonem wspólnego, zaprzeczał, że to on jest Tonym, który miał własnego agenta. Inspiracja Kaufmanem sprawiła, że praca przy tym filmie stała się jeszcze ciekawsza.
To dlatego alter ego Winfrieda nazywa się Tony Erdmann?
Tak, to ślad po Cliftonie.
A czy jest coś z relacji pani i pani ojca?
Nie, w zasadzie nie. Mój tato robił czasem jakieś żarty, wkładał sztuczne zęby - co też pojawia się w filmie - ale nie ma w tej historii nic z naszej prywatnej relacji. Sama też nie jestem podobna do Ines. Naturalnie, pisząc scenariusz umieściłam w nim część siebie, pokazuję w nim swoje spojrzenie na rzeczywistość. Jest to osobiste, ale nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego.
Nawet nagiej imprezy urodzinowej?
Niestety nie (śmiech).
Skoro to nie jest pani własna historia, nie chciała pani sięgnąć po relację, nie wiem, matka - córka?
O nie. To raczej matka-syn, żeby było przeciwieństwo. W sumie to jest dobre pytanie. Zastanowię się, może wykorzystam to, gdy będę robić remake "Toniego Erdmanna" (śmiech). W tej historii musiała być relacja ojciec - córka, po prostu. Szukałam filmów o takiej relacji i znalazłam naprawdę niewiele. Poza tym, jako córka sięgnęłam po ten schemat dość naturalnie.
Właściwa część akcji filmu rozgrywa się w Bukareszcie. Skąd taki pomysł? Od dłuższego czasu interesowała mnie rumuńska stolica. Lubię też tamtejszą kinematografię i sposób kręcenia filmów. Mam tam też wiele kontaktów. Powiedziałam sobie, że Bukareszt będzie pierwszym miastem, które wezmę pod uwagę. W trakcie researchu, który zrobiłam w świecie biznesu, okazało się, że jest wiele powodów, dla których warto tam kręcić. Okazało się, że wiele osób mówi tam po niemiecku, co jest również pozostałością po czasach, gdy Siedmiogród był częścią Austrii. Po upadku komunizmu Rumunia przeżyła bolesną transformację, jednak pojawiło się wiele międzynarodowych korporacji, dzięki którym gospodarka mogła się rozwijać. Wiele niemieckich firm otworzyło swoje rumuńskie oddziały.
Znalazłam także coś bardzo ciekawego w społeczeństwie rumuńskim, co próbowałam uchwycić w filmie. Chociaż w Niemczech jest znaczenie więcej bogatych ludzi, to rumuńska klasa wyższa bardziej obnosi się ze swoim bogactwem. Ta wąska grupa rumuńskich bogaczy lubi modne, drogie restauracje, życie na pokaz, co było dla mnie czymś zupełnie nowym. Stwierdziłam, że będzie to świetne środowisko dla "Toniego Erdmanna". Poza tym bardzo lubię tam być.
Skoro o biznesie mowa, "Toni Erdmann" pokazuje także zmagania kobiety, która walczy o należną pozycję w międzynarodowej korporacji.
Interesował mnie również ten temat, ale nie chciałam pójść w niego za głęboko. Z drugiej strony, Ines jest wolną, niezależną kobietą. Nikt jej nie zmuszał do pójścia na zakupy z żoną prezesa firmy. Wydawało mi się bardziej interesujące, że jako kobieta coraz bardziej zaczyna troszczyć się o samą siebie. Ciągle ma przed sobą dużo pracy. Może jest to praca nad samą sobą, żeby nie angażować się aż tak bardzo w życie firmy.
Czy postać Ines była wzorowana na niemieckich bizneswoman? A może rumuńskich?
Sama nie wiem. Zainteresowało mnie to, że w Rumunii tak wiele kobiet pracuje w biznesie. Odsetek kobiet pracujących w rumuńskim biznesie jest wyższy niż w Niemczech. Może to związane jest z upadkiem komunizmu, nie wiem. Może praca kobiet w biznesie jest czymś normalnym. Tak czy inaczej, na samym szczycie - i dotyczy to całego świata - najczęściej stanowiska zajmują mężczyźni, chcący rządzić światem. Byłam bardzo zaskoczona, że Rumunia tak bardzo się pod tym względem różni od Niemiec.
Pani fani musieli czekać aż siedem lat na nowy film. Dlaczego tak długo?
To niewiarygodne, ale nad "Tonim Erdmannem" spędziłam pięć lat. Pracowałam nad tym filmem codziennie. Bardzo długo pisałam scenariusz, później dużo czasu poświęciliśmy na znalezienie odpowiednich miejsc do kręcenia zdjęć. Pojawiało się wiele lokalizacji do sprawdzenia, wiele pobocznych postaci do obsadzenia. Miałam 100 godzin materiału do zmontowania, które później musiałam przejrzeć. Sam montaż trwał rok. Czas szybko uciekał.
100 godzin? Jak pani udało się wybrać ten właściwy materiał?
Po prostu, oglądałam wszystko bardzo uważnie. Zwłaszcza na początku. Bałam się, że gdy dojdę do końca, będę musiała jeszcze raz wszystko przejrzeć, a tego nie chciałam. Każdą scenę montowaliśmy tak długo, aż mi się spodobała.
Film cieszy się entuzjastycznym przyjęciem przez krytykę w różnych zakątkach świata. Spodziewała się pani, że dotrze do tak wielu widzów?
Nie. To wielka niespodzianka. Jednak zawsze staram się, żeby każdy z moich filmów był jak najbardziej uniwersalny. Zostawiam otwartą przestrzeń, tak, żeby widz sam mógł wejść w interakcję z opowiadaną historią. Mam nadzieję, że ludzie zrozumieją mój przekaz.
Przygotowuje pani już kolejny projekt?
Nie. Mam kaca od robienia filmów. Muszę trochę odpocząć. A w zasadzie nawet nie mam czasu na myślenie nad kolejnym filmem.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl