W wieku 59 lat, z powodu powikłań po COVID-19 zmarł Kim Ki-duk, najbardziej znany południowokoreański reżyser. O śmierci twórcy "Piety" nagrodzonej Złotym Lwem w Wenecji poinformował Witalij Manski, dyrektor festiwalu ArtDocFest w Rydze.
Nie ma drugiego filmowca w Korei Południowej, którego świat nagradzałby równie często jak Kim Ki-duka. Przebywający na Łotwie artysta zmarł w piątek nad ranem z powodu powikłań po przejściu COVID-19.
Twórca takich filmów jak "Pusty dom", "Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna" oraz tego najgłośniejszego, uhonorowanego Złotym Lwem w Wenecji "Pieta", przebywał w ostatnim czasie w Rydze. Przyjechał tam 20 listopada, ale od kilku dni nie pojawiał się na zaplanowanych spotkaniach. Potem okazało się, że zakaził się koronawirusem.
Genialny samouk
Kim Ki-duk urodził się 20 grudnia 1960 r. w Bongwha. Kształcił się w szkole rolniczej, był robotnikiem w fabrykach, a potem pięć lat spędził w piechocie morskiej. Chciał być pastorem i jakiś czas spędził w zakonie. Tam malował.
W wieku 30 lat wyjechał do Paryża i zaczął studia malarskie. Utrzymywał się ze sprzedaży własnych obrazów. Jako reżyser (bez profesjonalnego wykształcenia w tym kierunku) debiutował filmem "Krokodyl" w 1996 roku. Niskobudżetowa produkcja została dobrze przyjęta przez krytyków. Sukcesu kasowego nie odniosła.
Rozgłos Ki-duk zdobył już jednak rok później filmem "Wild Animals", z wyraźnymi odniesieniami autobiograficznymi. Sporadycznie występował także w swoich filmach jako aktor. Pierwszy międzynarodowy sukces przyniósł mu film "Wyspa" z 2000 r., który pokazał na festiwalu w Wenecji. Obraz przyjęto entuzjastycznie. I to właśnie na tym festiwalu miał odnosić swoje największe sukcesy. Wenecja słynie zresztą ze swojej miłości do azjatyckich twórców.
Jednym z jego najsłynniejszych dzieł jest "Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna" z 2003 roku, pełna melancholii i elementów somnambulicznych opowieść o buddyjskich mnichach, którzy podporządkowują swoje życie naturze. Ten niezwykły, podzielony na 5 części film, był nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej w kategorii: najlepszy obraz zagraniczny.
Koreańczyk wypracował w swoich filmach własny, charakterystyczny styl. Łączył przemoc, erotykę i duchowość. W jego kinie nie brak też wątków filozoficznych, a pod koniec życia nawet politycznych, jak w nakręconym w 2017 roku "W sieci", gdzie piętnuje dwa różne systemy polityczne, jakie jego zdaniem niszczą życia mieszkańców obu Korei.
Bohater, biedny rybak mieszka w Korei Południowej, ale dryfująca łódź sprawi, że trafia na teren Korei Północnej. Tam przechodzi przez gehennę oskarżeń o szpiegostwo.
Wielka sława
Kim Ki-duk pokazywał swoje niezwykłe filmy na wszystkich, najważniejszych międzynarodowych festiwalach świata. W 2004 r. na festiwalu w Wenecji zdobył Srebrne Lwy dla najlepszego reżysera za "Pusty dom", opowieść o parze kochanków, włamujących się do pustych mieszkań.
Potem miał trudny okres, po latach przyznał, że przeżył głęboką depresję i czas zwątpienia w sens swoich artystycznych dokonań. W 2012 roku powrócił do Wenecji odmieniony, ale znów w wielkiej formie. Zdumiewał swoim wyglądem - był boso, w powłóczystych szatach, zaniedbany, postarzały. Zdobył wówczas Złotego Lwa za znakomitą "Pietę". To obraz który czerpie zarówno z kina kontemplacyjnego, charakterystycznego dla wschodnich kinematografii, jak też z klasycznej, europejskiej psychodramy. Mimo to Koreańczyk pozostawał twórcą osobnym, którego nie sposób powiązać z jakimkolwiek nurtem współczesnego kina.
Kim Ki-duk gościł w Polsce na zaproszenie festiwalu Nowe Horyzonty. Mówił wtedy w wywiadzie: - Nie wiem, skąd biorą się moje pomysły. Pojawiają się w mojej głowie jako nagły błysk. Mam wrażenie, że to jakaś siła wyższa wysyła mi sygnały. Wielu młodych filmowców prosi mnie, żebym przyjął ich na praktykę. A ja nie jestem w stanie, bo dla mnie twórczość to coś na zasadzie transu, w jaki nagle wpadam.
Kim Ki-duk miał też na koncie Srebrnego Niedźwiedzia festiwalu w Berlinie, którego otrzymał za głośną "Samarytankę". Jest też autorem wielu dokumentów, z których najwybitniejszych wydaje się "Arirang", opowiadający o osobistym kryzysie reżysera.
Wielki skandal
W 2017 wybuchł skandal, który miał przystopować jego błyskotliwą karierę. Aktorka (jej nazwiska nie ujawniono) oskarżyła reżysera o przemoc fizyczną i zmuszanie do seksu na planie filmowym, w jednej ze scen. Wkrótce trzy kolejne aktorki oskarżyły go o gwałt, przemoc fizyczną oraz zmuszanie do seksu w zamian za pomoc w rozwoju kariery.
W 2019 roku Kim Ki-duk został ukarany za napaść fizyczną, ale zarzuty przemocy seksualnej zostały oddalone. Reżyser złożył pozew, w którym zarzucał kobietom kłamstwa i żądał zadośćuczynienia. Twierdził, że jest niewinny, przegrał jednak sądową batalię.
Od tej pory unikał publicznych wystąpień w Korei Południowej. Ostatnio kręcił film w Kazachstanie. Podobno zamierzał przenieść się na Łotwę, gdzie właśnie przebywał z zamiarem kupna domu. Według relacji Manskiego dwa dni temu trafił do szpitala na skutek powikłań związanych z COVID-19.
20 grudnia skończyłby 60 lat.
Źródło: Filmweb, "The Korea Herald”, "Variety", tvn24.pl