Dostawałem najgorsze wiadomości, wyzwiska, a nawet życzenia śmierci i naprawdę zastanawiałem się nad tym, na co mi to było. Siedziałem ze spojrzeniem wbitym w jeden punkt i planowałem, jak się z tego wycofać. Jednak mam tak, że zawsze następnego dnia wstaję i znajduję w sobie siłę – opowiada Sebastian Fabijański w rozmowie z portalem tvn24.pl. - To potworne, w jaki sposób traktuje się ludzi, tylko dlatego, że nazywa się ich celebrytami – dodaje.
Jako dziecko chciał zostać piłkarzem, ale względy zdrowotne spowodowały, że musiał pożegnać się z profesjonalną karierą na boisku. Później postanowił, że zostanie aktorem, jednak dwa lata z rzędu nie udało mu się dostać na wymarzony kierunek, dlatego zaczął kształcić się w tym zakresie na uczelni prywatnej. Później zdał na prawo. Szybko okazało się, że to nie dla niego. No i - za trzecim podejściem - przyjęty został do krakowskiej Akademii Teatralnej, skąd.... wyrzucono go po zaledwie półtora roku. Sebastian Fabijański wrócił wtedy do Warszawy, z której pochodzi, i to tu w 2015 roku zdobył dyplom wydziału aktorskiego.
Gra w serialach i filmach, a wśród wielu ról najbardziej znane to między innymi te w "Kamerdynerze" Filipa Bajona czy w "Mowie ptaków" Xawerego Żuławskiego. W 2019 roku, przy okazji filmu "Psy3. W imię zasad", po raz pierwszy dał się poznać szerokiej publiczności jako raper, a zaledwie rok później premierę miała jego pierwsza solowa płyta pod tytułem "Prymityw". Aktualnie aktor i raper przygotowuje się do wydania swojego drugiego albumu, a podczas pandemii zdradził w swoich mediach społecznościowych, że ma jeszcze jedną pasję – malowanie.
Z mediów społecznościowych zniknął, gdyż to nie jego role, piosenki czy obrazy były najczęściej komentowane przez fanów i media, a życie prywatne i słowa.
Estera Prugar: Jesteś postacią kontrowersyjną?
Sebastian Fabijański: Smutne to czasy, kiedy osoby szczere uważane są za kontrowersyjne. Czasy, w których powinno się mówić wyłącznie rzeczy uważane za poprawne politycznie, a na pewno nie mówić o swoich prawdziwych poglądach i odczuciach. Wtedy ma się spokój. Natomiast kiedy ma się w sobie odwagę - choć to mało powiedziane, bo to jest jakiś rodzaj kamikadze - to człowiek staje się kontrowersyjny.
Ta kontrowersja wokół mojej osoby już mnie nawet trochę bawi. Rozumiem, gdybym chodził nago, publikował faktycznie szokujące treści czy performance’y, ale jeśli określa się mnie w ten sposób tylko dlatego, że mówię, co myślę, to jest to znak czasów.
Dlatego zrezygnowałeś z mediów społecznościowych?
To ma z tym ścisły związek. Używając ich, zawsze byłem szczery i niczego nie ukrywałem, ale niestety to się nie sprzedaje. Moja szczerość była często odbierana na opak i zarzucano mi hipokryzję. Nie bardzo mam ochotę w tym uczestniczyć i udowadniać ludziom, którzy mnie obserwują i całej tej społeczności, że to, co mówię jest prawdą – szczerą opinią i wynikiem procesu emocjonalno-intelektualnego, który we mnie zachodzi. Nie mam na to przestrzeni w życiu. Do tego mój charakter sprawia, że w momencie, gdy ktoś mi coś zarzuca lub próbuje mi coś wmówić, to ja - wiedząc najlepiej, kim jestem - nie umiem odpuścić i odpowiadam. Często robię to w sposób bardzo bezpośredni, a wręcz bezczelny.
Co to znaczy?
Niedawno odpisałem internautce, że życzę jej, aby znalazła sobie dobrego trenera personalnego. To był klasyczny przykład takiego bezczelnego tekstu, który miał taki być, ponieważ osoba, do której to adresowałem ewidentnie szukała zaczepki, oznaczając mnie na portalu społecznościowym w postach, w których pisała: "ale ku**a, Fabijański". Oznaczyła mnie, więc chciała, żebym to zobaczył. I kiedy ja ten post dla żartu udostępniłem, to pisała dalej, dlatego w pewnej chwili w taki sposób zareagowałem. Nie napisałbym czegoś takiego do osoby z nadwagą i nie to miałem na myśli, ale od razu rozpętała się afera. Internetowe aktywistki zaczęły bić na alarm, że uprawiam body-shaming, co dla mnie było absurdem.
Po tej sytuacji doszedłem do wniosku, że to dla mnie za dużo i nie mam zamiaru identyfikować się ze światem mediów społecznościowych, który rządzi się swoimi prawami, i w którym ironia czy sarkazm w ogóle nie istnieją. Dlatego postanowiłem, że muszę się od tego odciąć, bo i tak nigdy nie sprawiało mi to żadnej przyjemności, a raczej wywoływało niepokój. Dodatkowo opaczne rozumienie moich wypowiedzi tam zamieszczanych może mi jedynie zaszkodzić. Ludzie mnie nie znają – nie wiedzą, jakim językiem na co dzień się posługuję i dlaczego tak, a nie inaczej reaguję na konkretne sytuacje. Moje emocje nikogo w mediach społecznościowych nie interesują, a ja nie chcę dawać innym sposobności do oceniania mojej osoby w niewłaściwy sposób. Jeśli ktoś komentuje moje role, muzykę czy obrazy – żaden problem, nie widzę w tym nic złego, ale jeśli ktoś przez pryzmat mediów społecznościowych ocenia mnie, to ja się na to nie zgadzam.
Zawsze mówiłeś dokładnie to, co myślisz, kiedy to pomyślisz?
Wiesz co, miałem w życiu etap, kiedy próbowałem podlizywać się ludziom, z którymi przebywałem. Byłem takim trochę kolorowym bajkopisarzem, który opowiadał mocno naciągane historie. Również w domu musiałem dużo kłamać ze względu na różne prywatne okoliczności, o których dzisiaj już nie ma sensu mówić. Później przyszła do mnie depresja i nagle coś się zmieniło. To nawet nie było świadome, nie wymyśliłem sobie, że przestanę robić to i to, a zacznę coś innego. Wcześniej szedłem w stronę mocno imprezową, piłem dużo alkoholu, wdawałem się w bójki – żyłem w skrajnych emocjach. Aż nagle przestałem pić, przestało mi się chcieć chodzić na imprezy i poczułem rodzaj pogardy dla tej wersji siebie, którą byłem – tego bajkopisarza szukającego aprobaty w oczach innych do tego stopnia, że sam gubił się w tym, kim dla kogo jest i co ma komu mówić. Totalnie mnie to zmęczyło. Na pewno miało to związek z tymi stanami depresyjnymi, ale poskutkowało tym, że do dziś nie piję alkoholu. To już 14 lat.
Od tamtego momentu zacząłem walić prosto z mostu, chociaż oczywiści to również był proces. Spotkałem na swojej drodze ludzi, którzy utwierdzali mnie w przekonaniu, że to jest właściwy wybór. Wśród nich był Krzysztof Majchrzak (aktor – red.), który na pewnym etapie pełnił w moim życiu bardzo ważną rolę mentorską. Z czasem zacząłem dość bezkompromisowo podchodzić do bycia szczerym i dzisiaj jedyne, co muszę robić, to dawkować tę szczerość na potrzeby wywiadów – to, co mówię, jest prawdą, ale muszę ograniczać się tak, by chronić strefy mojego życia, do których nie mogę dopuścić szerszej publiczności, bo nikomu nie jest to do niczego potrzebne, a może zostać wykorzystane przeciwko mnie.
Kiedy zorientowałeś się, że miałeś depresję?
Pamiętam, że nie dostałem się wtedy do szkoły teatralnej i studiowałem aktorstwo na prywatnej uczelni. Po roku spróbowałem jeszcze raz i znowu doszedłem do ostatnich etapów egzaminów, ale również wtedy finalnie się nie dostałem. W wyników stanów emocjonalnych, których wcześniej nie znałem, i które mnie przeraziły, zrezygnowałem z aktorstwa i poszedłem na prawo. Mając 19 czy 20 lat, po prostu nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Czułem lęk i właśnie takie stany depresyjne… Dzisiaj mówię o depresji, bo już wiem, że tak to się nazywa.
To wszystko wynikało prawdopodobnie z tego, że byłem na takim etapie w życiu, kiedy nie wiedziałem, co robić dalej. Nie dostawałem się do tych szkół, za co obwiniałem siebie, myśląc, że jest ze mną coś nie tak. To mi bardzo "wjechało" na głowę i sprawiło, że podświadomie zacząłem podważać całą swoją egzystencję. Straciłem wiarę w siebie, byłem apatyczny, smutny, więc na pewno było to jakieś oblicze depresji.
Ale spróbowałeś raz jeszcze i w końcu się udało. Dostałeś się do Akademii Teatralnej w Krakowie, z której po półtora roku Cię wyrzucono, ale kontynuowałeś naukę w Warszawie, gdzie otrzymałeś dyplom. Przy takich stanach, jakie opisujesz, ta determinacja do tego, aby zostać aktorem jest ciekawa - mówisz, że zacząłeś bezkompromisowo podchodzić do szczerości, chcąc jednocześnie pracować w zawodzie, którego podstawą jest wcielanie się w kogoś, kim nie jesteś.
Moje życie jest pełne sprzeczności. Z jednej strony mam głęboką pogardę dla zakłamania, fałszu i hipokryzji, a z drugiej – faktycznie, jeden z zawodów, które uprawiam, opiera się na kłamaniu. Chociaż może to, że tak dużo kłamię na planach filmowych, w swoich rolach, w jakiś sposób pozwala mi na to, aby w życiu codziennym nie zakładać masek, które przecież każdy z nas niestety nosi, pielęgnując je często z wielkim pietyzmem.
Jest to na pewno dziwne, bo dziś nie lubię, a wręcz nie umiem kłamać w życiu prywatnym. Wolę powiedzieć prawdę, nawet jeśli w ten sposób stawiam na szali relację, znajomość czy pracę. Udawanie czegoś, strasznie mnie to męczy. Tak po prostu mam i paradoksalnie mój zawód bardzo mi w tym pomógł, ponieważ moja droga przez aktorstwo prowadziła przez autorefleksję, której wielu ludziom obecnie brakuje.
Co dla Ciebie oznaczała ta autorefleksja w aktorstwie?
Bardzo dużo energii wkładałem w to, aby podjąć próbę dotknięcia schowanej głęboko we mnie prawdy, której się bałem i nie chciałem odkrywać. Taki proces terapeutyczny, podczas którego dowiedziałem się, kim na pewno nie chcę być, co zawężyło pole wyboru tego, jaki chcę być. Dzięki temu dzisiaj idę swoją drogą, nawet jeśli dla kogoś jest ona kontrowersyjna – średnio mnie to interesuje. W wieku, daj Boże, osiemdziesięciu paru, a może nawet stu lat, kiedy przyjdzie się żegnać z życiem, nie będę miał poczucia, że robiłem coś wbrew sobie tylko dlatego, że okoliczności mnie do tego zmuszały.
Myślę, że w tym procesie istotne było również wyrzucenie z Akademii Teatralnej w Krakowie. Byłem raczej z tych, którzy dyskutowali i próbowali traktować pedagogów jak partnerów, a niestety to również nie jest popularne, bo raczej powinno się do nich podchodzić z podziwem i - bardzo modne słowo - pokorą.
Nie ma w Tobie pokory?
Mam na płycie kawałek "Pokora". Dla mnie punktem wyjścia do rozważań na jej temat jest to, że bardzo często jest mylona z podległością. Wiele osób chciałoby mnie takiej pokory nauczyć, a ja mam ochotę wtedy zapytać właśnie o to, czym ona według nich jest – tym, że powinienem przepraszać za to, że robię muzykę czy za to, że zacząłem malować lub że pokazałem to światu? A może chodzi o to, że jeśli coś mi się nie podoba, to nie powinienem o tym mówić, ponieważ z pokorą muszę wejść do jakiegoś środowiska? Żyć tak, aby nikomu nie zagrażać i traktować wszystkich jako lepszych, bardziej zasługujących na uznanie, akceptację i miłość niż ja? Jeśli ktoś w ten sposób rozumie pokorę, to faktycznie możne nazywać mnie niepokornym.
Ja mogę bezczelnie powiedzieć, że uważam siebie za człowieka pokornego. Mam pokorę wobec natury i Boga, bez względu na to, jak kto go sobie definiuje. Natomiast nie jestem podległy. Nikt za mnie nie decyduje. Tak się szczęśliwie ułożyło, że nie jestem uzależniony od przełożonych i staram się być orędownikiem metody współpracy – bycia współtwórcą filmu, do którego zostałem zaproszony. Jeśli chodzi o kwestie muzyczne czy malarskie, to sam sobie jestem sterem.
Takie podejście już niejednokrotnie ściągnęło na Ciebie krytykę i ataki, nie tylko w internecie, ale również w mediach.
Na pewno były to doświadczenia, które bardzo dużo mi dały i paradoksalnie jestem za nie wdzięczny, bo dzięki nim mogłem się na przykład uwolnić od mediów społecznościowych. Od dawna miałem do nich bardzo określony stosunek, nie chciałem w to w ogóle wchodzić i szkoda, że nie posłuchałem własnej intuicji.
Dlaczego jej nie posłuchałeś?
Na to, aby prowadzić swoje media społecznościowe dałem się namówić wydawcy mojej pierwszej płyty, który uważał, że dzięki temu będę mógł zbliżyć się do obiorców. To był błąd, ale naprawdę jestem wdzięczny, że go popełniłem, bo przekonałem się, czym to jest i utwierdziłem w przekonaniu, że nie jest dla mnie. Moja dziewczyna (Julia Kuczyńska, znana jako Maffashion – red.) funkcjonuje w tym świecie od trzynastu lat i jestem dla niej pełen podziwu, że potrafi to robić, ponieważ dla mnie to jest po prostu destrukcyjne.
Dzisiejszy świat opiera się na koniunkturalizmie, co sprawia, że każdy z nas próbuje żyć w taki sposób, aby było wygodnie, a do tego, żeby móc zarabiać. W związku z tym nie chcemy się narażać, co powoduje, że zaczynamy żyć w określony sposób, totalnie pozbawieni wolności, o której tyle się ostatnio krzyczy, a to z kolei wywołuje frustracje. Moja refleksja jest taka, że mamy jedno życie i jeśli ktoś czuje, że chce iść w takim kierunku, to absolutnie powinien to robić, natomiast ja wybrałem inną ścieżkę, nawet jeśli jest ona tą rzadziej uczęszczaną. I tutaj pojawia się moja pokora: dzięki Bogu i dzięki szczęściu, które w życiu mam, mogę robić to, co robię i być tym, kim chcę być.
Nawet jeśli czasami jest to ryzykowne?
Moja osobowość, światopogląd i w ogóle ja w całości – moje podejście do życia, współpracy i sztuki na pewno już niejednokrotnie w jakiś sposób mi przeszkodziły. Może gdybym był inny, to zagrałbym w większej ilości filmów. Możliwe, że ktoś kiedyś powiedział: "weźmy Fabijańskiego, bo fajnie zagra" i wtedy usłyszał: "tak, ale wiesz, z nim jest ciężko".
Rzeczywiście, ciężko będzie ze mną pracować tym, którzy uważają, że mogą mi wydawać wyłącznie komendy. Oczywiście wykonuję polecania reżysera na planie, ale pokochałem pracę na przykład z Xawerym Żuławskim, u którego nie funkcjonuje się na zasadzie rozkazów. Z nim się rozmawia i wspólnie zastanawia nad tym, w jaki sposób, gdzie i kiedy coś zrobić.
Przejmujesz się tym, co inni mają do powiedzenia na Twój temat?
Niestety bardzo. Mimo wszystko uprawiam zawody, które są oparte na kontakcie - choć nie zawsze bezpośrednim – z odbiorcą. Nawet malowanie, które pokazałem światu w trakcie kwarantanny i może to był błąd, bo tak malowałbym sam dla siebie w pracowni. Chociaż z drugiej strony, wiele osób odniosło się do tego z aprobatą, co poskutkowało tym, że sprzedałem już chyba kilkanaście obrazów. Natomiast czasami mam wrażenie, że powinienem za to przepraszać.
Za co?
Za to, że nie dość, że jestem aktorem, który zagrał w kasowych filmach, jestem popularny i są ludzie, którzy mnie podziwiają, to jeszcze zacząłem malować, a do tego rapuję. Według niektórych chyba powinienem przeprosić za to, że w ogóle mam ochotę to wszystko robić, bo kiedy ludzie zaszufladkują kogoś jako aktora, to jako aktor powinien umrzeć.
Dlaczego tak jest?
Ciężko przychodzi nam przyjęcie cudzej wolności. Może o to chodzi i niektórzy nienawidzą mnie za to, że jestem wolny. Chociaż oczywiście również nie jestem w pełni wolny, bo w dzisiejszych czasach nikt nie jest. Natomiast wydaje mi się, że to jest to, co niektórych we mnie irytuję, bo mogę robić to, co chcę.
Kiedyś wszedłem w jeszcze inną dyskusję z użytkownikiem mediów społecznościowych, który w dość bezczelny sposób, okropnym językiem i z nienawiścią, zaczął do mnie wypisywać. Dlaczego? Bo coś mi się nie podobało i powiedziałem o tym głośno. Absurd. Chwilę to trwało, aż w końcu, by zakończyć tę wymianę zdań, odpisałem w sposób, który mógł być dla niego bolesny, ale sam wcześniej bardzo brzydko odzywał się do mnie. Napisałem: słuchaj, sorry, że jestem aktorem, maluję i do tego rapuję, a ty czym się zajmujesz? I na tym się skończyło. Ludzie doprowadzają czasami do sytuacji, kiedy naprawdę tylko w ten sposób można z nimi rozmawiać.
Przyjęło się też, że jako osoba znana nie powinienem oceniać i mówić o tym, co mi się nie podoba, ale wyobraź sobie sytuację, że siedzimy na kawie i pytasz mnie o jakiegoś artystę – chciałabyś, żebym odpowiedział, że jest świetny, chociaż tak naprawdę jego twórczość mi się nie podoba? Przecież to byłoby ewidentne kłamstwo, więc dlaczego, kiedy ktoś pyta mnie o to samo podczas wywiadu, to miałbym zacząć kłamać? Nie rozumiem tego.
Masz poczucie, że inni mogą komentować Twoją pracę i Ciebie, a ty - jako osoba publiczna - nie możesz lub nie powinieneś na to reagować?
Tak. Powinienem to przyjmować z tą właśnie "pokorą" i kiedy ktoś na mnie pluje, udawać, że deszcz pada. Ale jeśli odpowiem tak samo bezczelnie i nie daj Boże kobiecie, która to później gdzieś udostępni, to się momentalnie rozchodzi, co Fabijański powiedział i "jak on mógł, świnia!". Nikt nie widzi tego, że zostałem wcześniej sprowokowany, o tym nikt nie mówi. Ważny jest efekt: Fabijański jest zły. To jest niesamowicie frustrujące.
Mam przyjmować na klatę chłosty i biczowania, i mówić "jest okej, nic mnie nie boli"? To potworne, w jaki sposób traktuje się ludzi, tylko dlatego, że nazywa się ich celebrytami. Przecież oni są tak samo ułomni. Ja się nie czuję przez cała dobę "spełnionym artystą", który jest ponad wszystkie komentarze, bo wiem, że wynikają z zazdrości. Nie mam tak. Każdy komentarz przyjmuję, biorę do siebie, zastanawiam się, czy może ktoś ma rację i faktycznie jestem hipokrytą. Nie mam problemu z tym, aby podważać siebie, dyskutować z samym sobą i codziennie zadawać sobie pytanie, czy aby na pewno moje życie idzie we właściwą stronę. Natomiast jeśli zdarzy się, że nie wytrzymam i odpłacę komuś tym samym, to od razu ląduje na portalach plotkarskich.
Był moment, kiedy zastanawiałeś się, czy zostanie raperem było słuszną decyzją?
Oczywiście. Zwłaszcza kiedy wyniknęła afera z jednym z polskich raperów (Quebonafide – red.). Pomyślałem sobie wtedy, że może faktycznie mogłem nie mówić, że coś mi się nie podoba, ale powiedziałem i czy z takiego powodu zasłużyłem na to, by zebrać od ludzi totalny łomot? W tym czasie dostawałem najgorsze wiadomości, wyzwiska, a nawet życzenia śmierci. Pisali do mnie, że jestem zerem. Wtedy faktycznie miałem poczucie, że po cholerę mi to było. I kiedy to wszystko się działo, siedziałem ze spojrzeniem wbitym w jeden punkt i planowałem, jak się z tego wycofać. Jednak mam tak, ze zawsze następnego dnia wstaję i znajduję w sobie siłę, aby przeciwstawiać się temu, co się dzieje, żeby inni nie decydowali o tym, co robię. Jakaś fala hejtu mnie nie złamie.
Dlatego nie zamierzam przestawać, chociaż jeszcze na pewno nieraz będę kwestionował, czy moje działania są słuszne. Natomiast, skoro to wyszło ze mnie naturalnie, nie było żadnym skokiem na kasę, a wynikało jedynie z mojej postawy i ja cały czas odczuwam radość, gdy robię kawałki, piszę teksty i nagrywam kawałki, to czemu mam rezygnować? Mogę oczywiście zawsze tworzyć do szuflady, ale z drugiej strony – dlaczego? Bo komuś się nie podoba to, jak rapuję albo kim jestem? Przecież są też tacy, dla których to, co robię, ma wartość, reagują na to aprobatą, słuchają i ta moja muzyka coś im daje emocjonalnie, a to znaczy, że moja twórczość spełnia swoją funkcję.
Może jest tak, że przez Twoją pozycję i sytuację życiową część odbiorców nie potrafi utożsamić się z Twoją muzyką?
Być może. Ostatnio dość mocno zasmuciło mnie, kiedy - przy okazji premiery kawałka "Supernova" ("Jesteś tak słodkim debilem, że polecę z tobą w ślinę. Mów moje imię", fragment tekstu piosenki – red.) - dowiedziałem się, że nie istnieje coś takiego jak ironia w odbiorze. Jeśli coś jest śmieszne, to musi zostać opublikowane na kanale ze stand-upem, z podpisem "tu znajdują się śmieszne treści". Tylko wtedy ludzie się śmieją, bo kiedy ja napisałem tekst z dużym przymrużeniem oka, próbując wejść w pewne stereotypy, to dla większości ta ironia nie była wyczuwalna. Musieliby najpierw umieć prawidłowo odczytać pewną konwencję, która nie jest podana łopatologicznie.
Możliwe też, że łatwiej jest się części publiczności utożsamić z tekstami młodego chłopaka z tak zwanej ulicy. Może przez to nigdy nie będę wiarygodny w swoim rapie, ale mimo wszystko będę tworzyć i żyć w taki sposób, aby ludzie wiedzieli, że mogą mi zaufać, bo bez tego faktycznie nie będą mogli się z moimi kawałkami utożsamiać. Niedługo wypuszczamy nowy singiel, który napisałem do siebie – jadę w nim po bandzie, krytykując i atakując siebie. Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy jestem wiarygodny, to mam nadzieję, że zobaczy klip i posłucha tego kawałka, i zrozumie, że jestem godny zaufania. Jeżeli to nie wystarczy, to chyba więcej już nie umiem dać.
Z depresją już sobie poradziłeś, czy ciągle zdarzają się trudniejsze momenty?
Zdarzają. Są nieodłączną częścią mojej egzystencji. Poza tym, wiesz, lubię cytować Bukowskiego, który napisał: "to prawda: ból i cierpienie sprzyja tak zwanej twórczości artystycznej". Gdybym miał wybór, tobym tego cholernego bólu i cierpienia nigdy sobie nie wybrał, ale to jakoś samo mnie znajduje. A honoraria wciąż wpływają.
Autorka/Autor: Estera Prugar
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Maciej Kacprzak