Hollywoodzki gwiazdor James Franco po czteroletniej przerwie spowodowanej oskarżeniami o molestowanie seksualne uczennic swojej szkoły aktorskiej chce wrócić do gry. W ciągu ostatniego roku zagrał m.in. w kilku włoskich filmach, z których jeden: "Hey Joe" prezentowany był na zakończonym właśnie Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Rzymie. W rozmowie z "Variety" aktor zapewnia, że przeszedł wielką przemianę.
Między 2019 a 2023 rokiem James Franco nie pojawił się w żadnym filmie. Po czteroletniej przerwie dopiero wiosną tego roku na ekrany wszedł pierwszy obraz z jego udziałem, francusko-belgijski "Largo Winch", będący trzecią częścią popularnej, komiksowej opowieści. Włoski film "Hey Joe" jest kolejnym, w którym zagrał Amerykanin, a na premierę czeka kilka innych tytułów wyprodukowanych w tym kraju, ponadto produkcje nakręcone m.in. w Hiszpanii i Turcji.
Dla anglojęzycznego aktora z hollywoodzkiej pierwszej ligi, nominowanego do Oscara i nagrodzonego dwoma Złotymi Globami, wszystko poza fabryką snów to banicja. Dlatego trudno się dziwić, że gwiazdor bardzo chce do Hollywood wrócić. W wywiadzie z "Variety" zapewnia: "Słuchanie, że jest się złym jest bolesne. Ale właśnie tego potrzebowałem, żeby zejść ze złej drogi".
I zapewnia, że dziś jest zupełnie innym człowiekiem.
Poważne oskarżenia
Przypomnijmy, że w październiku 2019 roku Sarah Tither-Kaplan i Toni Gaal - dwie studentki nieistniejącej już szkoły aktorskiej Jamesa Franco Studio 4 - złożyły pozew przeciwko aktorowi. Zarzucały mu, że zmuszał je do występowania w scenach przedstawiających zachowania seksualne, daleko wykraczających poza te dopuszczalne na planach filmowych w Hollywood. Do oskarżeń kobiet przyłączyło się wówczas więcej osób, które miały okazję poznać "metody" nauczania Franco. Wniosły one pozew zbiorowy. Aktor miał też sugerować, że studenci szkoły otrzymają role w jego filmach, jeśli spełnią jego "wymagania". W pozwie zarzucono mu, że nadużywał swojej pozycji.
Ostatecznie 30 czerwca 2021 roku doszło do zawarcia ugody. Zgodnie z jej postanowieniami aktor zapłacił w sumie 2 miliony 235 tysięcy dolarów. Sarah Tither-Kaplan i Toni Gaal otrzymały łącznie 894 tysiące dolarów (670 tysięcy 500 dolarów dla tej pierwszej oraz 223 tysiące 500 dolarów dla tej drugiej). Pozostała kwota, po odliczeniu kosztów prawników ponad milion dolarów, trafiła do uczniów, którzy oskarżali Franco w pozwie zbiorowym.
Na efekty problemów Franco nie trzeba było długo czekać. W 2018 roku był typowany na jednego z kandydatów do Oscarów za rolę w "The Disaster Artist", ale ostatecznie nie otrzymał żadnej nominacji, bo niewiele wcześniej w mediach pojawiły się doniesienia o poważnych oskarżeniach wobec niego. Hollywood szybko pozbyło się go także z zaplanowanych produkcji. Głośno było o tym, jak "Vanity Fair" cyfrowo usunęło Franco z okładki magazynu, gdzie pojawiał się w otoczeniu m.in. Toma Hanksa, Roberta De Niro, Harrisona Forda i towarzyszących im kobiecych gwiazd. Zdjęcie zrobiła słynna Annie Leibovitz. Wytwórnie dopisały go do długiej listy seksualnych drapieżników, których należy omijać. Wówczas, w przeciwieństwie do większości oskarżanych o podobne czyny i idących "w zaparte", przyznał się do wszystkiego i wyraził skruchę. Mówił, że kiedy sypiał ze studentkami, uważał, że było to "w porządku", bo do seksu jego zdaniem zawsze dochodziło za "obopólną zgodą". Oświadczył, że jest seksoholikiem, "ciężko pracuje nad sobą" i leczy się. Zapewnił, że ponieważ udało mu się przed laty pokonać nałóg alkoholowy, jest pewien, że poradzi sobie z kolejnym, w jaki popadł.
Ale to nadal było za mało, musiał odpokutować winy.
Powrót skruszonego grzesznika?
Przez ponad cztery lata przebywał głównie w Europie, z dala od Hollywood. Dużo rysował i malował, stworzył też własną markę odzieży, wraz z wieloletnim przyjacielem Kyle’em Lindgrenem.
Przez ostatni rok grał w wymienionych wcześniej europejskich produkcjach, z których najciekawiej zapowiada się rola Fidela Castro w filmie opartym na książce jego porzuconej córki. Film wciąż nie jest gotowy. Niedawno nakręcił też thriller o seryjnym mordercy w Portland z Vincentem Gallo zatytułowany "The Policeman", który czeka w postprodukcji. Gallo został bowiem skrytykowany za lubieżne komentarze pod adresem aktorek w trakcie przesłuchań i prace przerwano.
Teraz Franco zapewnia, że bardzo się zmienił i twierdzi, że ostatecznie jest wdzięczny za odrzucenie, jakiego doświadczył, bo dzięki temu "musiał zbudować siebie na nowo". Po raz pierwszy w życiu jest, jak mówi, "w długoletnim, stałym związku" (sześć lat -red.) z amerykańską aktorką i reżyserką Izabel Pakzad. Wcześniej jego związki rozpadały się. "Po prostu bałam się prawdziwej intymności z kimkolwiek" - wyznaje.
Najważniejsze dla jego kariery zawodowej zdarzyło się w maju, kiedy zagrał w thrillerze Demiana Lichtensteina "Razor’s Edge" u boku Tommy’ego Lee Jonesa. To niskobudżetowa produkcja twórcy komedii "3000 mil do Graceland", ale obecność Lee Jonesa czyni przedsięwzięcie wyjątkowym. Czy oznacza już na dobre powrót syna marnotrawnego do amerykańskiego kina? Czy wkrótce przypomną sobie o nim wielkie wytwórnie? Przekonamy się zapewne niebawem.
Źródło: "Variety", "The Hollywood Reporter", tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FABIO FRUSTACI/ANSA/PAP/EPA