Po dwóch dniach pokazów na festiwalu w Gdyni mamy już tytuły, które z pewnością odegrają znacząca rolę w walce o Nagrodę Publiczności. Pierwszy to długo oczekiwany film biograficzny "Johnny" poświęcony zmarłemu w 2016 r. księdzu Janowi Kaczkowskiemu, z brawurową kreacją Dawida Ogrodnika. Drugi to przejmujące, lecz nie natrętne kino społeczne "Śubuk", opowiadające o matce walczącej o swoje autystyczne dziecko.
Otwierając 47. edycję gdyńskiej imprezy filmowej, dyrektor artystyczny festiwalu Tomasz Kolankiewicz oświadczył, że w tym roku mamy do czynienia z klęską urodzaju, tak wiele dobrych filmów nakręcili polscy reżyserzy. Stąd decyzja o powiększeniu listy tytułów Konkursu Głównego z corocznych 16 do 20.
Po dwóch dniach projekcji mogliśmy się już przekonać, że faktycznie, prezentowane filmy w większości budzą spore emocje. O nudzie (co zdarzało się na poprzednich festiwalach) nie może być mowy. I choć te najbardziej oczekiwane tytuły jak "Io", "Silent Twins", "Broad Peak" czy "Chleb i sól" jeszcze przed nami, z całą pewnością dwa z zaprezentowanych już tytułów znajdą się w czołówce rywalizacji o Nagrodę Publiczności.
Mowa o szykującym się na zaanektowanie box office'ów "Johnnym" debiutanta Daniela Jaroszka, z niezawodnym Dawidem Ogrodnikiem w roli księdza Jana Kaczkowskiego oraz o mądrym, dojrzałym obrazie Jacka Lusińskiego "Śubuk".
Zwłaszcza ten drugi tytuł porwał publiczność w Gdyni.
Klasyczny feel-good movie i lekcja życia
Na ten film widzowie czekali bardzo długo. Zmienili się po drodze scenarzysta i reżyser (a nawet tytuł), od początku niezmienny był tylko Dawid Ogrodnik - niemalże etatowy odtwórca głównych ról męskich w polskich filmach biograficznych, nie bez racji nazywany kameleonem. Ten swój niezwykły dar Ogrodnik wykorzystał i tym razem, zmieniając się w księdza Jana Kaczkowskiego. Aktor mówi, porusza się i wygląda również (oczywiście z pomocą charakteryzacji) jak on.
Nie jest to biografia, do jakich przyzwyczaiło nas kino i chwała reżyserowi, że nie pokazał historii ks. Kaczkowskiego od urodzenia aż do śmierci. Zamiast tego skupił się na okresie jego walki o stworzenie puckiego hospicjum, pracy w nim. "Chorowanie to także życie, które można wypełnić sensem" - zwykł mawiać kapłan i udowadniał to swoim działaniem. Pomysł, by opowiedzieć o nim z perspektywy jego podopiecznego, "zesłanego" do hospicjum w ramach powięziennej resocjalizacji, sprawdził się. Świetny i tym razem Piotr Trojan na naszych oczach przechodzi ewolucję - ze złodziejaszka i obiboka we wrażliwego, skłonnego do poświęceń dla innych pomocnika ks. Kaczkowskiego, a potem także przyjaciela. Zwłaszcza gdy sam ksiądz zachoruje na raka i nie będzie w stanie wspierać mieszkańców hospicjum.
Nie wszystko udało się w filmie Jaroszka, ale obraz wciąż działa i porusza. Drażni co prawda natarczywe wymuszanie na widzu wzruszeń i nieznośnie łzawe kawałki towarzyszące bolesnym scenom. Zbyt wiele w nim też teledyskowych ujęć, widać, że reżyser właśnie nimi parał się przez lata, jednak mimo wszystkich "ale" twórcy wychodzą cało z tych potyczek. Prócz znakomitego aktorstwa zwracają uwagę humorystycznym podejściem do tematu "funeralnego" i soczystymi, błyskotliwymi dialogami.
Nie sposób ukryć, że ksiądz Kaczkowski, sam nazywający siebie "onko-celebrytą", to bohater samograj - charyzmatyczny, wyrazisty, do tego wojujący z kościelnym betonem, otwarty na ludzi, którzy pobłądzili. "Każdy zasługuje na to, by dać mu drugą szansę" - tłumaczy ksiądz swój życzliwy stosunek do recydywisty, a historia oparta została na faktach. Dziś Patryk Galewski robi karierę jako jeden z bardziej znanych kucharzy w kraju.
"Johnny" to klasyczny feel-good movie, taki, które sprawia, ze chcemy wierzyć, iż świat jest piękny, a ludzie wokół dobrzy, wystarczy tylko otworzyć dla nich serce. Warto jeszcze wspomnieć o perełce na drugim planie - Marii Pakulnis w roli niegdysiejszej, schorowanej i zgorzkniałej, ale wciąż fascynującej gwiazdy. To rola na nagrodę aktorską i jury powinno ją docenić.
Sama przeciw wszystkim
Drugi ze wspomnianych filmów, "Śubuk" w reżyserii Jacka Lusińskiego (twórcy "Carte blanche"), to obraz znacznie dojrzalszy, pozbawiony dosłowności i mimo publicystycznych wątków - przejmujący. Podobnie jak poprzedni, również oparty na prawdziwych wydarzeniach. Tym razem fabuła jest jednak zainspirowana losami kilku kobiet, a scenariusz jest efektem długiej i żmudnej dokumentacji. Producentami filmu są twórcy sukcesu "Bożego ciała" i "Ostatniej rodziny", co mówi samo za siebie.
Akcja filmu rozpoczyna się w 1989 roku. Bohaterką jest młodziutka dziewczyna (Małgorzata Gorol, znana z "Twarzy" Szumowskiej), która będąc w związku ze starszym od siebie milicjantem, zachodzi w niechcianą ciążę. Mimo jego nacisków nie decyduje się na aborcję, choć zdolna i błyskotliwa marzy o studiach. Jej sugestie, że dziecko nie rozwija się poprawnie, zbywane są przez lekarzy.
Kobieta postanawia, że sama pokieruje jego rozwojem, zwłaszcza że odkrywa, że pięciolatek, choć nie mówi, nauczył się samodzielnie liter i bez trudu składa je w słowa. Okazuje się być wybitnie inteligentny, mimo to żadna "normalna" szkoła nie chce go przyjąć. Matka rozpoczyna wieloletnią walkę z kalekim systemem, który eliminuje wszelkie odstępstwa od normy.
W tej opowieści o kobiecej waleczności i uporze, gdzie łatwo było popaść w dydaktyczny ton, reżyserowi udało się bez cienia nachalności pokazać matkę, która nie cofni się przed niczym w walce o akceptację dla swojego dziecka.
Długo trwała owacja po projekcji filmu w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Z kim obrazowi przyjdzie konkurować o miano ulubieńca publiczności (i czy doceni go także jury), dowiemy się w ciągu kolejnych festiwalowych dni.
Laureatów Złotych Lwów poznamy 17 września.
Źródło: tvn24.pl