"Billionaire Boys Club" - ostatni film, w którym zagrał Kevin Spacey przed falą oskarżeń o molestowanie seksualne oraz gwałt, zarobił niewiarygodnie śmieszną kwotę w dniu premiery w amerykańskich kinach. 126 dolarów to absolutny antyrekord. Film wyświetlany jest zaledwie w ośmiu kinach w całych Stanach Zjednoczonych.
Jak donosi "The Hollywood Reporter", sobota, czyli drugi dzień projekcji, był dla produkcji "nieco lepszy", bowiem zarobiła ona 162 dolary. Sumując, cały weekendowy dochód filmu - po dodaniu trzeciego dnia projekcji - wyniósł 618 dolarów. Co, jak na produkcję kosztującą 15 milionów dolarów, jest absolutną katastrofą.
Jak oblicza THR, daje to średnio... 6 widzów na jedno kino.
W przeciwieństwie do innych producentów - HBO skasowało film "Gore", Netflix usunął aktora z serialu "The House of Cards", a Ridley Scott wyciął z gotowego filmu "Wszystkie pieniądze świata" - twórcy "Billionaire Boys Club" nie zrezygnowali z udziału Spaceya. Aktor pojawił się w roli drugoplanowej. Nie bali się też pokazać go w zwiastunie.
Jak się jednak okazuje, powinni się bać, bowiem obecność nawet w niedużej roli skompromitowanego artysty zniechęciła skutecznie Amerykanów do pójścia do kin.
Być może lepiej powiedzie się obrazowi w Europie, choć na razie nie wiadomo, do ilu krajów kupiono film. Do Polski, wedle obecnego stanu wiedzy, obraz raczej nie trafi.
True story z niezłą obsadą
Fabuła "Billionaire Boys Club" rozgrywa się w latach 80. XX wieku w Los Angeles i jest oparta na prawdziwej historii. Oto grupa bezczelnych i bogatych młodych ludzi chce zarobić kolejne miliony, wykorzystując do tego piramidę finansową. Cały plan kończy się tragicznie, kiedy główni bohaterowie -Joe Hunt i jego przyjaciel Jim Pittman mordują inwestora i oszusta Rona Levina (Kevin Spacey).
W role miliarderów oszustów wcielili się m.in. Taron Egerton (seria "Kingsman") oraz Alsen Elgort ("Baby Driver"). Kevin Spacey pojawił się w roli bogacza - homoseksualisty i zarazem mentora chłopaków. Jak złośliwie piszą recenzenci, nareszcie mógł czuć się sobą, a paradoksem jest to, że zagrał mężczyznę napastującego młodych chłopaków w momencie, gdy na jaw wyszło, że robił to w rzeczywistości.
W filmie wystąpili także m.in.: Emma Roberts, Jeremy Irvine i Cary Elwes. Premiera kinowa odbyła się 17 sierpnia br. Obraz zebrał fatalne recenzje, (nawet na Rotten Tomatoes, gdzie filmy oceniają widzowie, nie krytycy, zdobył zaledwie 1 gwiazdkę.) Czy rzeczywiście jest tak zły i na ile miała wpływ na ocenę obecność skompromitowanego Spacey'ego, pewnie się nie dowiemy.
Skończony Spacey
Kariera Kevina Spacey runęła z hukiem pod koniec roku 2017, kiedy aktor Anthony Rapp, znany z serii "Star Trek" wyznał publicznie, że był molestowany seksualnie przez aktora w 1986 roku, w wieku 14 lat. Spacey - w połowie lat 80. 26-letni - odpowiedział, że nie pamięta takiego zdarzenia, ale postanowił z góry przeprosić wszystkie osoby, które skrzywdził.
Aktor natychmiast stał się persona non grata. Stracił główną rolę w thrillerze politycznym Netflixa "The House of Cards", a ponadto wycięto go z filmu "Wszystkie pieniądze świata" i zastąpiono Christopherem Plummerem. Obecnie toczy się śledztwo w sprawie trzech przestępstw na tle seksualnym z jego udziałem, do których miało dojść w Londynie w latach 2005-2008. Ostatnio pojawiły się jeszcze cztery nowe oskarżenia pod jego adresem.
Kariera Spacey'ego wydaje się skończona w Hollywood. Co ciekawe, Amerykańska Akademia Filmowa nie pozbyła się go spośród swoich członków, (Spacey zdobył dwa Oscary - za rolę w filmie "American Beauty" oraz za "Podejrzanych"), mimo że usunęła m.in. Romana Polańskiego oskarżonego o gwałt ponad 40 lat temu, którego ofiara prosi o zaprzestanie ścigania go i dawno mu wybaczyła.
Autor: kob//now / Źródło: The Hollwood Reporter,tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA