Udowodniła, że "Mężczyźni wolą blondynki", a życie należy traktować "Pół żartem, pół serio". Do historii kina przeszły nie tylko jej role, ale także jej chód, kołysanie biodrami, półprzymknięte powieki. Żadna z gwiazd nie odebrała jej do dziś tytułu "bogini seksu". Dziś mija pół wieku od tragicznej śmierci najsłynniejszej blondynki wszech czasów - Marilyn Monroe - Normy Jeane Baker.
Zaczynała jako modelka, gdy wypatrzył ją słynny Howard Hughs i zaprosił na rozmowę do swojego studia.
Był rok 1946, gdy tam właśnie 20-letnia, seksowna szatynka, obrała pseudonim Marilyn Monroe (od nazwiska panieńskiego matki). Pozwoliła też ufarbować sobie włosy na platynowy blond i namalować na policzku znamię. Te charakterystyczne znaki uwodzicielskiego stylu, inspirowane były wizerunkiem Jean Harlow, gwiazdy lat 30.
Początkowo grała małe rólki i wydawało się, że nie zdoła zaistnieć. W 1952 roku pojawiła się po raz pierwszy w większej roli w komedii "Małpia kuracja", partnerując gwiazdom - Ginger Rogers i Cary Grantowi. Wtedy zwróciła na siebie uwagę.
Rok później wraz z Jane Russel zagrała w filmie "Mężczyźni wolą blondynki", który przyniósł jej status gwiazdy i sławę. Śpiewała tu swój wielki przebój "Diamonds Are a Girl's Best Friend", wielokrotnie kopiowany przez inne aktorki i piosenkarki - m.in. przez Madonnę.
Za sprawą tego filmu zawładnęła wyobraźnią milionów, a kolejne - jak "Słomiany wdowiec" czy "Pół żartem pół serio" - uczyniły ją najbardziej rozpoznawalną blondynką na świecie.
5 sierpnia 1962 roku jej lekarz znalazł ją martwą w łóżku ze słuchawką telefoniczną w dłoni, w jej domu w Brentwood. Miała 36 lat. Oficjalną przyczyną śmierci miało być przedawkowanie środków nasennych. W raporcie koronera znalazło się słowo "samobójstwo".
W poszukiwaniu ojca
Urodziła się 1 czerwca 1926 w Los Angeles. Jej rodzice - ojczym Martin Edward Mortensen i Gladys Pearl Monroe - montażystka filmowa, znana też jako Baker po pierwszym mężu, rozeszli się przed narodzeniem Normy Jeane.
Nazwiska prawdziwego, biologicznego ojca, nigdy nie ustalono. Została ochrzczona przez matkę, jako Norma Jeane Baker. I porzucona.
Wychowywała się w kolejnych rodzinach zastępczych i sierocińcu, porzucana i odbierana na przemian, na zawsze miała pozostać bezradnym dzieckiem.
W wieku 16 lat wyszła za mąż za 21-letniego Jamesa Dougherty'ego, z którym rozwiodła się po czterech latach. W 1952, po sukcesie "Małpiej kuracji" poznała Joego DiMaggio, baseballistę, za którego dwa lata później wyszła za mąż. Związek rozpadł się po kilku miesiącach, ona zaś - jak wynika z licznych biografii - miała zrozumieć, że w mężczyznach szuka ojca, którego tożsamości nie znała.
Kilku z nich darzyła miłością, choćby Chaplina juniora czy Roberta Mitchuma, który potraktował związek z nią jak przygodny romans. Także pisarza Arthura Millera, który został jej trzecim mężem i - nawet po rozpadzie związku - oddanym przyjacielem. Marzyła też, by spełniać się jako matka, ale dwukrotnie poroniła.
Nie było jej dane matkować także na ekranie. "Producenci nie chcieli, by zwyczajne życie stało się udziałem bogini ekranu" - napisał Miller w swojej autobiografii.
Najgłośniejsze jej filmy - "Pół żartem, pół serio" czy "Mężczyźni wolą blondynki", "Niagara" i wreszcie "Słomiany wdowiec" Billy Wildera, przypieczętowały wizerunek symbolu seksu. Słynna scena z tego ostatniego, z uniesioną podmuchem z kanału wentylacyjnego metra sukienką, zajmuje I miejsce wśród najchętniej oglądanych w całej historii kina!
Femme fatale a rebours
Na ekranie Marilyn uosabiała mit beztroskiej, słodkiej kobietki, w którym nie było miejsca na cierpienie.
By mu sprostać w życiu, nauczyła się skrywać uczucia, ratując się alkoholem i lekami. Była uosobieniem seksapilu, ale i zaprzeczeniem klasycznej femme fatale - niedostępnego wampa, jakiego wykreowały Marlena Dietrich czy Greta Garbo.
W końcu lat 50. była gwiazdą gwarantującą milionowe zyski wytwórni i… nieszczęśliwe życie sobie oraz kolejnym partnerom.
Podczas gdy - na życzenie filmowego świata - musiała powielać wizerunek głupiutkiej aktoreczki z dużym biustem, marzyła, by zagrać… Gruszeńkę z "Braci Karamazow". Uwielbiała Dostojewskiego.
Była także świetną aktorką komediową, a w filmie Johna Hustona "Skłóceni z życiem", u boku Clarka Gable’a - ostatnim dla obojga, udowodniła talent dramatyczny.
"Nie uwierzylibyście, jak nudne jest bycie symbolem seksu" - mówiła w wywiadach. Ale Hollywood taką rolę jej przydzieliło. Lubiła też dodawać: "Ze sławą jest jak z kawiorem: jest smaczny, ale nie da się go jeść przy każdym posiłku".
Zdolna do samobójstwa?
Co jakiś czas pojawiają się książki i filmy sugerujące, że ich twórcy posiedli wiedzę na temat życia i śmierci Marilyn.
Teoria, że została zamordowana z powodu romansu z prezydentem Johnem F. Kennedym, a także jego bratem, gdyż miała dostęp do państwowych tajemnic, jest najpowszechniejszą. Nie dowiemy się jednak już pewnie na ile prawdziwą. Kilka dni temu pisaliśmy o doniesieniach "Daily Telegraph", który ujawnił, że FBI "nie dysponuje już aktami MM".
Biografowie aktorki, z wyjątkiem Anthonny’ego Summersa - autora "Bogini" - skłaniają się jednak ku teorii, że było to samobójstwo.
W 2006 roku ukazała się książka Michela Schneidera, powstała w oparciu o seanse psychoanalityczne aktorki, zapisane na taśmach. Jej terapeuta Ralph Greenson, który znalazł ją martwą przed półwieczem był w ostatnich latach życia najbliższym jej człowiekiem.
Z seansów z nim wyłania się obraz nieszczęśliwej, choć pożądanej przez miliony mężczyzn, kobiety. Wbrew powszechnym mniemaniom - niezwykle błyskotliwej, inteligentnej, przerażonej, że może powtórzyć los matki, która skończyła w zakładzie psychiatrycznym. Obraz MM zdolnej do samobójstwa.
Także w fabularyzowanej biografii aktorki "Blondynka" autorstwa Joyce Carol Oates, od lat kandydatki do literackiego Nobla, Marilyn umiera śmiercią samobójczą. Według pisarki, już wcześniej próbowała się zabić. Oates jest zdania, że związek z Kennedym pchnął ją do tego.
Marilyn Monroe życie po życiu
Truman Capote mawiał, że Marilyn przypomina kolibra w locie, którego poezję utrwalić może wyłącznie kamera. Joshua Logan nazywał ją "czystym kinem", bo na ekranie częściej niż słowem grała mimiką, sposobem poruszania się.
Do historii kina przeszedł jej chód, kołysanie biodrami, rozchylone usta, półprzymknięte powieki. "Wnosiła na ekran autentyczną intymność, dzięki której mężczyzna mógł się czuć dumny, że jest mężczyzną" - mówił Clark Gable po "Skłóconych z życiem" Hustona, w którym stworzyła swoją najważniejszą kreację dramatyczną.
Jej imieniem nazwano niedawno jedną z gwiazd. Nie zagroziły jej pozycji w kinematografii współczesne seksbomby - żadna nie umie bowiem połączyć w sposób równie perwersyjny naiwności ze zmysłowością.
Pół wieku po jej śmierci wielbiciele wciąż piszą do niej listy. Jeden z nich wsławił się publikacją "MM. Życie po życiu", w której dowodził, że Marilyn… żyje pod przybranym nazwiskiem na jednej z japońskich wysp. Zupełnie jak Elvis Presley, James Dean i Jim Morrison. Widać taki los nieśmiertelnych...
Autor: Justyna Kobus//kdj / Źródło: tvn24.pl