Aresztowania, pobicia, wyroki i wygnanie z kraju – to codzienność podziemnych artystów na Białorusi. Reporterka "Superwizjera" TVN24 Katarzyna Górniak towarzyszyła im z kamerą w ich codziennej pracy i wtedy, gdy na Białorusi doszło do największych od lat antyrządowych protestów. Oni te protesty kończyli w szpitalu i w więzieniu.
Aktorzy Białoruskiego Wolnego Teatru grają w ukryciu spektakle o życiu w ostatniej dyktaturze Europy. Za swoją niezależność i omijanie państwowej cenzury płacą wysoką cenę. Wpisani na czarną listę artystów zakazanych, w swoim własnym kraju oficjalnie nie istnieją.
"Jesteśmy, ale jakby nas nie było"
Po wielu tygodniach starań, redakcja "Superwizjera" TVN24 otrzymała zaproszenie na spektakl Białoruskiego Wolnego Teatru. To grupa opozycyjnych artystów, która w tajemnicy przed władzą organizuje tajne przedstawienia, opisujące kraj pod rządami Aleksandra Łukaszenki. Wcześniej kontakt z artystami był możliwy dzięki specjalnym programom szyfrującym e-maile. Wskazówki dotyczące miejsca spotkania, którym okazał się sklep na jednym z mińskich osiedli, reporterka otrzymała SMS-em. Białoruski Wolny Teatr jest przez władze zakazany, a jego aktorzy represjonowani. - Samo bycie artystą na Białorusi to już polityczny protest - mówi jedna z aktorek. Artyści nigdy nie podają żadnego adresu, nigdzie nie informują o miejscach spektakli, jak określa to jedna z aktorek: taka gra w partyzantkę.
- Jesteśmy, ale jakby nas nie było. O to im [władzy-red.] chodzi - dodaje. Aktorom towarzyszy cały czas strach. Jana Rusakiewicz jest aktorką opozycyjnego teatru od początku jego istnienia. Wcześniej była zatrudniona w teatrze państwowym, ale zwolniła się. Naciskano na nią z powodu działalności opozycyjnej. - Na spektaklach mówimy o tym, o czym ludzie boją się mówić nawet we własnym domu - podkreśla Rusakiewicz.
"Łukaszenka robi wszystko, żeby nas nie było"
Próby odbywają się przez Skype’a. Aktorzy są w Mińsku, reżyserzy i założyciele grupy - w Londynie. Podczas pobytu reporterki TVN24, zespół przygotowywał nowy spektakl o przemilczanej białoruskiej historii i o rzeczywistości, o której też nie można mówić. Mikołaj i jego żona Natalia w obawie o swoje bezpieczeństwo uciekli z kraju sześć lat temu, po prawdopodobnie sfałszowanych wyborach prezydenckich, w których wspierali opozycyjnego kandydata. W Wielkiej Brytanii dostali azyl polityczny tak, jak pracujący z nimi reżyser - Władimir. Na Białorusi całej trójce grozi więzienie. - Jeśli nas posadzą, to nie będzie piętnaście dni. To będą lata - mówi Mikołaj, współzałożyciel grupy. - Łukaszenka robi wszystko, żeby nas nie było. Kiedy teatr jest tubą propagandową, jest mu wszystko jedno. Ale gdy teatr zaczyna pytać, w jakim kraju żyjemy, każdy temat staje się polityczny - ocenia Władimir.
Na Białorusi wciąż istnieje komunistyczna organizacja młodzieżowa - Pionierzy. To jedyny kraj postsowiecki, w którym nie zmieniono nazwy KGB i jedyny w Europie, gdzie stosowana jest kara śmierci. Alaksandr Łukaszenka, który zaczynał jako dyrektor kołchozu, lubi być nazywany "ojczulkiem". - W naszym kraju nie ma problemu narkomanii, nie ma problemu przemocy domowej, nie żyją tu homoseksualiści. Na Białorusi nie ma żadnych problemów, wszystko jest świetnie - ironizuje jedna z opozycyjnych aktorek. - Ludzie nie mają pieniędzy, ale o tym już nie mówimy - dodaje.
"Wiemy o was wszystko"
- Boże mój, przejedźcie się trolejbusem, zobaczcie na tych ludzi, którzy są tak szczęśliwi. Naprawdę myślicie, że są szczęśliwi? Nie - podkreśla Rusakowicz. Jana przestała już liczyć, ile razy była aresztowana. - Siedziałam w gabinecie u śledczego. On mówi: pani jest aktorką, tak? Ja na to: tak. On: to może mi pani coś przeczyta. Powiedziałam mu: proszę przyjść na spektakl, to panu poczytam, wie pan co to jest wolny teatr? A on na to: moja droga, na każdym najmniejszym posterunku w Mińsku na stole leży teczka, w której wszystko jest, wiemy o was wszystko - opowiada aktorka. Sześć lat temu też uciekła za granicę, ale wróciła do swojej córki. Nastoletnią dziewczynkę wychowuje samotnie. - Marta była mniejsza, wzięłam ją do teatru, kiedy przyjechały autobusy i w trakcie spektaklu aresztowali wszystkich - i widzów, i aktorów. Marta zobaczyła karabiny i zapytała cała się trzęsąc: mamo, oni nas teraz będą zabijać? Rozstrzelają nas? Odwróciłam ją od nich, posadziłam na kolanach i powiedziałam: nikt nas nie zabije, mama jest z tobą, uspokój się. Trudno być cały czas silną, ale nie można się bać. Naprawdę nie można się bać -
Na Białorusi oficjalnie istnieją tylko cenzurowane, państwowe teatry. Cenzura obejmuje też wszystkie media. Internet - stosunkowo wolny - jest przez władzę kontrolowany i bywa blokowany. - W naszym teatrze możesz mówić to, co chcesz. To nasza forma protestu. Boję się bardziej o bliskich niż o siebie, to na nich są naciski - mówi reporterce TVN24 jedna z aktorek. I tłumaczy, że władze mogą ich poniżać, degradować w pracy, zwalniać.
Kaliada: to nie teatr odebrał mi córkę
Aktorów Wolnego Teatru warsztatu uczy profesor Andriej Kaliada - kiedyś uznany aktor i rektor mińskiej Akademii Sztuk Pięknych, zwolniony z pracy za kontakty z grupą opozycyjnych artystów. - Ich znają na całym świecie, a tutaj we własnym kraju grają własne spektakle w jakiejś chatce, ciasnym garażu - mówi Kaliada. Profesor w Mińsku został sam, bo Natalia - mieszkająca w Londynie - to jego córka, a Mikołaj - zięć. Ostatni raz widział ich dwa lata temu. - To nie Wolny Teatr odebrał mi córkę, to ktoś ich stąd wygnał. Dlatego jestem tutaj sam, a oni tam. I bywa, że czuje się tak... Nawet nie mogę z nimi porozmawiać, tak mi ciężko. Tylko Łapusia (pies - red.), tylko z nią mogę porozmawiać - wyznaje.
Aktorzy Wolnego Teatru grają przedstawienia kilka razy w tygodniu. Robią to nielegalnie. Nie mogą rozklejać plakatów i sprzedawać biletów. Internet jest ich jedynym kontaktem z widownią. - Kiedy gramy za granicą, zapełniamy sale na 500 osób - opowiada jedna z aktorek.
Bilety w Mińsku też rozchodzą się w ciągu godziny, czasem szybciej. Na przedstawienia przychodzą stali widzowie i nowa publiczność.
"Jeśli mnie zabiorą, ona zna plan B"
25 marca na Białorusi wybuchły największe od lat protesty antyrządowe. Powodem była kontrowersyjna decyzja Łukaszenki: władze winę za kryzys ekonomiczny zrzuciły na obywateli, nakładając na bezrobotnych specjalny, wysoki podatek „od darmozjadów”. Na ulice wyszły tysiące ludzi, wśród nich aktorzy Wolnego Teatru. - Wczoraj chodził za mną jakiś mężczyzna, cały na czarno. Wywiozłam moją córkę z domu do innego miejsca. Jeśli mnie zabiorą, ona zna plan B - mówi Jana. W dniu protestu służby celne zatrzymały ekipę "Superwizjera" na granicy i nie wpuściły na terytorium Białorusi. Operator, którego udało się redakcji wynająć na miejscu, zarejestrował jednak, jak władza Łukaszenki brutalnie rozprawiła się z demonstrującymi.
- Chciałam pokoju, teraz zobaczyłam to wszystko. Dzwonią do mnie ludzie i mówią, że ich zabierają. Zabierają ich. Ile można jeszcze? Jak można? - pyta zrozpaczona i zapłakana Rusakowicz. Po tym, jak Jana rozstała się ze znajomymi i wynajętym przez "Superwizjera" operatorem, została zaatakowana i brutalnie pobita. Trafiła do szpitala. Jak się okazało, została napadnięta i brutalnie uderzona przez omonowców pałką w głowę. W szpitalu stwierdzono uraz czaszki i wstrząs mózgu. - Zaczęliśmy uciekać, bo nagle ze wszystkich stron pojawiali się i zaczęli bić. Jeśli człowiek bije drugiego, powinien mieć motyw. Kiedy dziecko wybiegło na drogę, mama daje mu klapsa, bo go kocha i się o nie bała. Motyw, jaki oni mieli motyw? - pyta Jana.
"Fałszem jest przesiąknięty cały nasz kraj"
Siergiej, jeden z zatrzymanych aktorów, po dwóch nocach spędzonych w areszcie stanął przed sądem. Było to akurat w Międzynarodowy Dzień Teatru. - Zatrzymali mnie omonowcy w mundurach, a tutaj jest świadek - policjant - i mówi, że to on sam mnie zatrzymał. I to w zupełnie innym miejscu, na innej ulicy, pod innym adresem, tylko mnie. Jeśli sąd mu uwierzy, to będzie wiadomo co to za sąd - podkreśla Siergiej. Sąd zakazał nagrywania rozprawy, jednak aktorzy zarejestrowali ją za pomocą telefonów komórkowych. Siergiej został skazany na dziesięć dni więzienia. Wydarzenia z marca powinny pozbawić świat złudzeń. Rzekome ocieplenie na Białorusi to kolejne zagranie Łukaszenki, który po brutalnym stłumieniu pokojowej demonstracji, zaostrzył kurs i rozprawia się z przeciwnikami swojego reżimu. - Jana jest w domu, gdzie dochodzi do siebie. Siergiej jutro wychodzi, ale nie można milczeć. Nie boimy się - opowiada jedna z aktorek. Teatr chce działać dalej. Aktorzy kontynuują próby do nowego spektaklu, bez dwójki swoich przyjaciół. - Nie szukaj tu sprawiedliwości, to wszystko jest nieprawdziwe. To fałsz i tylko fałsz. Fałszem jest przesiąknięty cały nasz kraj. Jest taka bajka o królu, który jest goły. U nas tak właśnie jest: król jest goły, wszyscy mu służą, ale nikt nie ośmiela się mu powiedzieć, że jest goły - mówiła inna członkini teatru.
Brawa i "Mury" na wyjście
Kilkanaście dni po protestach aktorzy Wolnego Teatru pojechali pod bramę więzienia, aby przywitać Siergieja.
Tego dnia wychodzili też inni opozycjoniści, skazani za udział w brutalnie stłumionych demonstracjach. Wychodzący na wolność opozycjoniści witani byli brawami i białoruską wersją piosenki Jacka Kaczmarskiego „Mury”. - Rozumiem, że prawda to nie słodki cukierek, ale jak nie mówić prawdy? - zastanawia się Jana. - Sztuka jest jak chemioterapia. Czy może uzdrowić społeczeństwo? Nie, ale może wpłynąć na proces leczenia - wyznaje profesor Kaliada.
Autor: tmw//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Superwizjer