- Społeczeństwo bardzo się zmieniło przez ostatnie 30-40 lat, gdy nagle zdecydowaliśmy, żeby biznes bardzo powoli stawał na pierwszym miejscu, degradując człowieka na drugie. Myślę, że jest to chyba największa pomyłka w historii ludzkości - powiedział w rozmowie z tvn24.pl francuski reżyser, scenarzysta i producent Luc Besson.
Luc Besson, twórca takich klasyków kinowych jak "Leon zawodowiec", "Piąty element", "Wielki błękit" wraca z nowym filmem po trzech latach. Jego "Valerian i miasto tysiąca planet", o stworzeniu którego myślał jeszcze pod koniec lat 80., jest najdroższą produkcją niezależną na świecie i najdroższym filmem nakręconym poza USA.
"Valerian i Miasto Tysiąca Planet" z autorskim scenariuszem Bessona powstał na podstawie serii komiksów "Valerian i Laureline", autorstwa Pierre’a Christina z ilustracjami Jean-Claude’a Mézièresa. Jest XXVIII wiek, na stacji kosmicznej obok siebie w zgodzie żyją setki ras i stworzeń z różnych planet. Tytułowi bohaterowie są agentami specjalnymi sił policyjnych ludzi z Ziemi. Mierzą się z misją, od której zależą losy całego wszechświata.
Film do polskich kin trafi 4 sierpnia.
Rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Historia, którą opowiadasz w "Valerian i miasto tysiąca planet" jest bardzo aktualna w kontekście wydarzeń społeczno-politycznych: kryzysu uchodźczego czy umacniającego się populizmu nacjonalistycznego. Czy ten aspekt towarzyszył ci w trakcie pisania?
Luc Besson: Niektóre elementy były zawarte już w komiksie. Film jest tak przemyślany, żeby było dużo treści. Nie mówię tu o dzieciach, którzy pójdą zobaczyć "Valeriana" dla zabawy, gadżetów, potworów, kolorów i scen walki. Myślę tu o rodzicach, którzy pójdą razem z dziećmi do kin. Temat filmu jest bardzo aktualny, bardzo na czasie. To trochę dziwne, bo pisałem scenariusz siedem lat temu, a czasami mam wrażenie, że czytam takie same historie teraz w gazetach. O tych wszystkich wykorzystywanych ludziach, jak biznes, społeczeństwo, pieniądze, poprzez strach sprowadzają człowieka na drugie miejsce, stawiając biznes na pierwszym.
A dostrzegasz niektóre wątki swojego filmu w rzeczywistości? Totalnie i to jest przerażające. Społeczeństwo bardzo się zmieniło przez ostatnie 30-40 lat, gdy nagle zdecydowaliśmy, żeby biznes bardzo powoli stawał na pierwszym miejscu, degradując człowieka na drugie. Myślę, że jest to chyba największa pomyłka w historii ludzkości, ponieważ to rzecz, której nie powinniśmy nigdy zmieniać. Nieważne co, człowiek powinien być zawsze na pierwszym miejscu. Jest to przecież zapisane w konstytucjach wszystkich krajów, ale nie do końca w ten sposób postępujemy. Dzisiaj najważniejszy jest biznes, ale koniec końców to człowieczeństwo przetrwa. Film do tego się także odnosi. Mamy w nim pięknych, niesamowitych ludzi, nazwanych Pearls. Są bardzo pokojowo nastawieni, piękni, których zniszczyliśmy z głupoty, z powodów komercyjnych, różnych powodów związanych z wojną. Zupełnie bezmyślnie.
Wydaje mi się, że należy o tym mówić w taki trochę bardziej kolorowy, zabawny sposób. W przeciwnym razie byłoby to niczym wbijanie palca w ranę, co mogłoby być bardzo depresyjne. Przynajmniej film nie jest dołujący (śmiech). W piątek w Łodzi Edward Norton powiedział między innymi, że żyjemy w czasach, kiedy każdy musi się zaangażować społecznie, także artyści. Myślisz, ze artyści powinni komentować politykę?
Nie do końca się z tym zgadzam. Artyści to artyści. Jednak każdy artysta jest także obywatelem jakiegoś społeczeństwa. Obywatele powinni rozmawiać, angażować się, a artyści powinni tworzyć.
Podobnie jak w niemal wszystkich dotychczasowych filmach stworzyłeś bardzo silną postać kobiecą. Tak jak wcześniej obsadziłeś ją zupełnie nieoczywistą aktorką. Dlaczego wybrałeś Carę Delevingne?
To zabawne, bo zawsze stawiane jest to pytanie: dlaczego wybrałem Natalie Portman, Milę (Jovovich -red.) czy Carę? Po prostu one są świetne (śmiech). Próbowaliśmy z Carą przez wiele, wiele dni. Naciskałem na nią, torturowałem ją i ona jest dobra. Jest bardzo zdolna, jest prawdziwą aktorką, bardzo mocno jej zaufałem. Myślę, że zrobi jeszcze wiele filmów. Zabawne jest również to, że niektórzy byli bardzo sceptyczni co do tego wyboru, gdyż wcześniej zagrała może w jednym może w dwóch filmach, w których nie była zbyt dobra. Ale pozwól mi coś powiedzieć. Gdy widzisz ferrari, które nie jedzie zbyt szybko, nie obwiniasz ferrari, tylko kierowcę. Cara jest jak ferrari, a ja - tak myślę - nie jestem aż tak złym kierowcą (śmiech).
Film opisywany jest jako twój projekt marzeń. Dlaczego?
Gdy miałem 10 lat odkryłem komiks, który był po prostu niesamowity. To były lata 70. A ta historia, dwóch agentów kosmicznych podróżuje w przestrzeni i czasie, fascynująca. A Laureline była po prostu boska. Myślę, że się w niej zakochałem, gdy byłem 10-latkiem. Tak wiesz, bardzo platonicznie. Ale naprawdę pokochałem tę opowieść.
Pomysł zrobienia filmu pojawił się 30 lat temu. To prawda, że pierwszy scenariusz wyrzuciłeś do kosza po tym jak zobaczyłeś "Avatar"?
Tamta wersja nie była wystarczająco dobra. Myślałem, że jest dobra, ale zobaczyłem "Avatar", który był naprawdę świetny i poczułem, że muszę być lepszy. Nie lepszy od Jamesa Camerona, ale lepszy od samego siebie. Wyrzuciłem więc ten tekst i zacząłem od nowa.
Pierwsze reakcje na film są bardzo dobre. Czy myślisz, że "Valerian i Miasto Tysiąca Planet" stanie się pewnego rodzaju uniwersum, tak jak "Avatar", którego kolejne części powstają? Szczerze, nie wiem. Dopiero co skończyliśmy film, który trafia właśnie do kin. Poczekajmy czy się w ogóle spodoba. Jeśli zostanie dobrze przyjęty, z przyjemnością zrobimy kolejną część. A jak się nie spodoba, zrobię coś innego. Ale myślałeś już o sequelu? Tak. Na wszelki wypadek tak (śmiech).
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl