Bronił Pol Pota, Klausa Barbie i Slobodana Miloševića. Saddam Husajn mu odmówił i najpewniej żałował. Kochała się w nim dziewczyna najsłynniejszego terrorysty, Carlosa i algierska Joanna d’Arc. Jacques Verges, zwany adwokatem terroru, jest bohaterem najlepszego na razie filmu na Planet Doc Review.
Ktoś go kiedyś zapytał, czy podjąłby się obrony Hitlera. Verges uśmiechnął się i odparł: - Broniłbym nawet Busha, pod warunkiem, że przyznałby się do winy. Ten sam styl prezentuje w świetnym dokumencie Barbeta Schroedera „Adwokat terroru”.
Na pierwszy rzut oka sympatyczny, wręcz nobliwy starszy pan z zaraźliwym śmiechem, pykający fajkę za mahoniowym biurkiem i nonszalancko opowiadający swoją biografię. Tyle że tej starczyłoby na obdzielenie kilku ludzi, i życie żadnego z nich nie byłoby zbyt przykładne. Przy tym Jacques Verges mówi dokładnie tyle, ile sam chce. Gdy rozmowa staje się dla niego niewygodna, gdy filmowcy wypytują o sprawy o których nie chce mówić, uprzejmie odmawia odpowiedzi.
"Zło mnie fascynuje"
Wyrzuty sumienia, że bronił zbrodniarzy? Wszak każdy z nich: oprawca Kambodży Pol Pot, nazistowski „rzeźnik Lyonu” Barbie, czy najsłynniejszy terrorysta Carlos, miał prawo do obrony. A pytany o ludobójstwo w Kambodży spokojnie mówi, że w „dołach śmierci” było znacznie mniej ludzkich kości, niż się podaje, a poza tym nikt nie wyliczył, ilu ludzi wymordował reżim, a ilu zginęło od głodu i chorób… Wreszcie, jak przyznał, zło go fascynuje.
Syn Reuniończyka i Wietnamki, we Francji podwójnie wykluczony – jako pochodzący z kolonii i skośnooki – szybko zaangażował się ruch antykolonijny. Sławę zyskał w latach 50-tych broniąc Dżamili Bouhired, członkini FLN (algierskiej organizacji walczącej o wyzwolenie spod francuskiej dominacji) oskarżonej o podłożenie bomb i zabicie cywili. Dżamila była piękna, niezłomna i torturowana przez Francuzów. Verges dzięki swojej ryzykownej obronie zrobił z niej ikonę algierskiego ruchu oporu. Dziewczyna została skazana na śmierć, ale pod wpływem nacisku międzynarodowej opinii publicznej kara została zamieniona na więzienie. Gdy wyszła po pięciu latach, została żoną Vergesa.
Obrońca Carlosa i Pol Pota
Spokojne życie rodzinne nie trwało długo. W latach 70-tych adwokat nagle zniknął i przez osiem lat nie dawał znaku życia. Nikt nie wie, gdzie wówczas przebywał. Być może w Kambodży u Czerwonych Khmerów, być może w Palestynie, być może zwerbował go wywiad. Pytany o ten okres, Verges odpowiada: - Przebywałem z ludźmi równie dyskretnymi jak ja.
Po powrocie zajął się ponownie obroną kontrowersyjnych postaci. Był adwokatem palestyńskich terrorystów i Czerwonych Khmerów, nazisty Klausa Barbie i Ilicza Ramíreza Sáncheza, bardziej znanego jako Carlos lub Szakal. Zaoferował, że będzie bronił Saddama Husajna (“Jeśli miałbym wybierać między bronieniem wilka i psa, biorę wilka, zwłaszcza jeśli krwawi”), ale ten odmówił.
Dlaczego „Adwokat terroru” jest najlepszym dotychczas filmem na „Planet Doc Review”? Bo jest najbardziej niejednoznaczny. Verges wymyka się prostym ocenom, czarno-białym kategoriom, łopatologicznym tezom. Większość prezentowanych filmów mniej lub bardziej sprawnie opowiada historię, w której łatwo rozpoznajemy pozytywnych i negatywnych bohaterów. Tych, którym kibicujemy lub współczujemy i tych, którym życzymy jak najgorzej.
Półmetek Planet Doc
Jak w „China Blue” czy „Tajemnicy Devy”. Pierwszy film opowiada o chińskich pracownicach fabryki, nastolatkach pracujących kilkanaście godzin dziennie za 6 centów za godzinę. Drugi – o 7-letnich rumuńskich gimnastyczkach, marzących o olimpiadzie. Oba dokumenty były całkiem interesujące, momentami nawet wzruszające – ale informując nas o wyzysku w chińskich fabrykach czy wysiłku ponad siły małych akrobatek, ich twórcy Ameryki nie odkryli.
Ale to i tak lepsze niż dwa kuriozalne filmy, których twórcy i bohaterowie raczą widzów swoją paranoją: „Sieć” (spiskowa teoria dziejów, łącząca LSD, cybernetykę, Teda Kaczynskiego i szkołę frankfurcką) i „Holenderska fabryka kokainy” (bełkotliwe wyznania narkomana z 20-letnim stażem, piękny przykład na to, jak chwytliwy tytuł maskuje brak treści).
Warto się natomiast wybrać na "Cień świętej księgi" o kuriozalnych praktykach wielkich firm, które by dostać kontrakt w Turkmenistanie, tłumaczą Ruhnamę - dzieło tamtejszego, nieżyjącego już władcy Saparmurada Nijazowa oraz "Lucio" - o genialnym fałszerzu-anarchiście, który zrobił na szaro Citibank, a pieniądze przekazał na na „anarchistyczne cele”.
Festiwal kończy się w niedzielę.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, EPA