Nadal nie ma kontaktu z uwięzionymi w Jaskini Wielkiej Śnieżnej grotołazami, jednak ratownicy są przekonani, że zbliżają się do zaginionych. Trwa piąta doba akcji ratunkowej. - Całą noc ratownicy i pirotechnicy będą pracowali w jaskini, a o godzinie szóstej zastąpi ich kolejna zmiana - poinformował w środę wieczorem naczelnik TOPR Jan Krzysztof.
Naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego podał, że wyruszyła kolejna ekipa transportowa, która zaniesie pod jaskinię potrzebny sprzęt. Ratownicy nadal przeprowadzają detonacje – celem jest dostanie się do "rury" o szerokości około metra i głębokości około trzech metrów. Odchodzi od niej korytarz, którego ratownikom nie udało się jeszcze ocenić.
Zapytany przez dziennikarzy, jak wygląda praca ratownika, naczelnik TOPR wyjaśnił, że ratownik, zabezpieczony przez pozostałych, podchodzi do miejsca, gdzie musi wykonać odwierty, zakłada do nich materiały wybuchowe, podłącza kable, wychodzi na zewnątrz, gdzie odpala się ładunek. Kolejni ratownicy wchodzą do jaskini, aby usunąć skutki wybuchu.
Naczelnik zaznaczył, że wietrzenie w jaskini jest dobre.
Kontrolowane wybuchy w jaskini
W środę po południu pogoda spowolniła działania ratowników. Deszcz i niski pułap chmur uniemożliwiały użycie śmigłowca podczas akcji ratunkowej w Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Ratownicy docierali do Doliny Małej Łąki samochodem terenowym, a dalej pieszo.
- Jeżeli pogoda się poprawi, do akcji zostanie ponownie włączony śmigłowiec, a jeżeli nie, to będziemy się poruszali metodami tradycyjnymi. Ma to związek z tym, że ekipa będzie mniej wypoczęta, bo musi pokonać pewien dystans do wejścia do jaskini. Jeżeli nie dojdzie do bardzo długotrwałych opadów, to w jaskini nie powinno się pojawiać więcej wody. Zbyt dużo wody w jaskini jest jednoznacznym wskazaniem do wycofania się. Cały czas obserwujemy prognozy pogody. Na razie takiego ryzyka nie ma - powiedział wcześniej naczelnik TOPR.
Ratownicy TOPR opublikowali też zdjęcia, na których widać, w jak skrajnej ciasnocie pracują pirotechnicy.
Coraz bliżej
- Plan na dziś to kontynuować strzelanie. Ratownicy wchodzą małymi grupami, właśnie wjechało pięciu ludzi, w tym dwóch pirotechników. Cały czas mamy nadzieję, że za następnym strzałem da się wejść – powiedział Krzysztof podczas spotkania z dziennikarzami w środę rano. Jak dodał, ratownicy są coraz bliżej miejsca, w którym powinni przebywać grotołazi.
Krzysztof przyznał, że szanse przeżycia grotołazów są "minimalne". - Ale póki do nich nie dotrzemy, nie wykluczamy niczego - podkreślił taternik.
Krzysztof powiedział też, że jeden ze strażaków uczestniczących w akcji ratunkowej twierdzi, że słyszał gwizdy, które mogły pochodzić od zaginionych. - Ale to mogły być dźwięki, które tylko gwizdy przypominały - przyznał Krzysztof.
- Wydaje nam się, że doszliśmy do początku tego miejsca, do którego doszli z drugiej strony eksplorujący. Ale jeszcze nie możemy tam wejść – powiedział taternik. Zaznaczył, że ratownikom "wydaje się, że są już bardzo blisko".
Jak podaje naczelnik TOPR, w nocy pirotechnicy strzelali trzykrotnie.
"To dziewiczy teren"
Prace ratowników utrudnia fakt, że teren, który eksplorowali grotołazi, został dotychczas bardzo słabo zbadany. - To jest zupełnie nowy teren, dziewiczy. Nie wiemy, ile oni wyeksplorowali nowego terenu – przyznaje Jan Krzysztof.
Dlatego informacje, którymi dysponują ratownicy, są nieprecyzyjne. – Najdokładniejsze mapy, jakie nam przekazano, mają błąd w okolicach trzech procent. Trzy procent na tysiącu metrów to trzy metry, czyli bardzo dużo. Nie wiemy, czy jesteśmy za wysoko albo za nisko, z każdym strzelaniem będzie nam się to wyjaśniało – tłumaczy naczelnik TOPR.
Wysadzają skały
Na początku akcji w sobotę wieczorem ratownicy znaleźli część sprzętu grotołazów. Speleolodzy najprawdopodobniej zostawili go w miejscu, gdzie było nieco więcej przestrzeni, żeby dostać się w najciaśniejsze korytarze. - Tam są tak wąskie przejścia, że może zmieścić się tylko bardzo szczupły człowiek - wyjaśnił naczelnik TOPR.
Wtedy też ratownicy słyszeli dźwięki, które mogli wydawać zaginieni grotołazi. - Jedna z grup usłyszała, jak określili "charakterystyczne chrapanie osoby w stanie agonalnym". Dowiedziałem się też, że jedna z osób zaginionych ma problem z chrapaniem. To nas utwierdza, że oni gdzieś w tym miejscu są - ujawnił Jan Krzysztof.
Właśnie od miejsca, gdzie odnaleziono ekwipunek, ratownicy-pirotechnicy poszerzają niezwykle ciasne przejście. Dzięki temu, że zmieniła się cyrkulacja powietrza i grota wentyluje się w sposób naturalny tam, gdzie prowadzone jest wysadzanie skał, ładunki wybuchowe mogą być odpalane częściej. Łącznie poszerzyli już korytarz na odcinku ośmiu metrów.
- Wcześniej używaliśmy samych zapalników, aby detonacja nie była zbyt duża. Teraz możemy używać ładunków wybuchowych. Dzięki temu urobek jest dużo większy i szybciej możemy posuwać się naprzód – mówił Krzysztof.
Praca ratowników-pirotechników polega na tym, że w pewnych odstępach wiercą w skale otwory, w których następnie umieszczane są ładunki wybuchowe. Do ładunków podpinane są kable, a następnie, z odległości, ładunki są odpalane. Po kilkunastu minutach ratownicy znowu wchodzą w miejsce odstrzału i sprawdzają stężenie gazu. Następnie kilka kilogramów urobku jest transportowane na górę.
Dwóch grotołazów uwięzionych
Sześciu grotołazów weszło do Jaskini Wielkiej Śnieżnej w Tatrach w czwartek. Dwóch z nich zostało odciętych przez wodę, która zalała część korytarza w tak zwanych Przemkowych Partiach. Nawiązali kontakt głosowy ze swoimi towarzyszami, którzy powiadomili ratowników. Wody jest na tyle dużo, że grotołazi nie mają szansy wyjść. Znajdują się oni w dość odległej partii, około 500 m poniżej wejścia do jaskini. Ratownikom nie udało się nawiązać z nimi kontaktu.
Jaskinia Wielka Śnieżna to najdłuższa i najgłębsza jaskinia jaskinia w Tatrach. Długość jej korytarzy wynosi niemal 24 km. Nie wszystkie z nich zostały dokładnie zbadane. Jest to jaskinia o skomplikowanych, wąskich korytarzach i przesmykach, która posiada kilka otworów wejściowych.
Grotołaz Krzysztof Talik z Klubu Taternictwa Jaskiniowego w Bielsku-Białej udostępnił nam nagrany przez siebie film z przejścia Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Na nagraniu widać, z jak trudnymi warunkami muszą mierzyć się speleolodzy – między innymi z ciasnymi przesmykami, śliskim lub osypującym się podłożem i głębokimi studniami. Jak informuje autor filmu, w wyprawie oprócz niego brali udział Jerzy i Michał Ganszer oraz Marcin Kretek. Grupa dotarła na głębokość ponad pół kilometra.
Autor: wini/ks/b / Źródło: TVN24 Kraków / PAP
Źródło zdjęcia głównego: topr.pl