Przywrócenia do pracy i wypłacenia wynagrodzenia za dni, w których nie pracują, domaga się sześć położnych ze starachowickiego szpitala. Kobiety zostały zwolnione po tym, jak w placówce jedna z pacjentek na podłodze urodziła martwe dziecko. Pielęgniarki argumentują, że przebywały na innych oddziałach i nie wiedziały, co dzieje się na patologii ciąży.
- Sześć zwolnionych położnych złożyło pozwy do sądu. Domagamy się przywrócenia do pracy, a w wypadku pozytywnej decyzji, chcemy również, by wypłacono nam wynagrodzenie za dni, w których nie pracujemy – mówi Wanda Gut, przewodnicząca związku pielęgniarek i położnych w starachowickim szpitalu.
Ona wraz z siedmioma innymi osobami straciła pracę po dramatycznym porodzie, do którego doszło w szpitalu.
Dramatyczny poród na podłodze
Na początku listopada do szpitala zgłosiła się pacjentka w 8. miesiącu ciąży. Jak mówiła, nie czuła ruchów dziecka, dlatego zwróciła się o pomoc do medyków.
- Najpierw jeden, a potem drugi lekarz stwierdził, że ciąża obumarła, bo nie było akcji serca, a dziecko się nie ruszało – relacjonowała pani Izabela w rozmowie z TVN24. Medycy zdecydowali, że kobieta zostanie położona na jednej ze szpitalnych sal.
Gdy kobieta poczuła skurcze, została przebadana, jednak lekarze uznali, że to nie są skurcze porodowe.
- Na łóżku odeszły mi wody. Urodziłam na podłoże – mówiła kobieta. Tymczasem jej mąż szukał pomocy w szpitalu. Jak jednak tłumaczy małżeństwo, ani lekarze, ani położne nie pomogli kobiecie. Dziecko, które urodziła kobieta, było martwe.
"Nie byli aż tak zajęci"
– Nie znalazłem żadnej możliwości na wytłumaczenie, dlaczego nie było ani lekarza, ani położnej. Nie stwierdziłem, że byli tak bardzo zajęci - tłumaczył dyrektor.
- We dwie dyżurowałyśmy na czwartym piętrze. Pacjentka przebywała na drugim. Nie było możliwości, byśmy wiedziały, co tam się dzieje – mówi w rozmowie z tvn24.pl kobieta. Jak dodaje, na drugim piętrze mieszczą się w sumie trzy oddziały: patologii ciąży, położniczy oraz porodówka. Na każdym z nich feralnej nocy dyżur pełniła jedna osoba – mówiła tuż po tym w rozmowie z portalem tvn24.pl Gut.
- Trudno odpowiadać za coś, o czym się nie wiedziało – podkreśla teraz przewodnicząca.
"Zabrakło empatii"
Jak informował minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, z raportu wojewódzkiego konsultanta ds. ginekologii i położnictwa, który przeprowadzał w szpitalu kontrolę, "nie wynika, aby ktoś popełnił jakiś istotny błąd medyczny".
- Mogę na dzisiaj powiedzieć, że wszystko wskazuje na to, że zawiodły przede wszystkim sprawy dotyczące relacji; że zabrakło empatii, komunikacji między ludźmi, także pracownikami służby zdrowia; zabrakło zwyczajnie serca – oceniał minister.
Zaznaczył jednak, że nie może mówić o zawartości raportu, gdyż jest tam wiele informacji, nie tylko danych osobowych, ale także informacji dotyczących podejmowanych procedur i stanu zdrowia.
Autor: mmw / Źródło: TVN24 Kraków /
Źródło zdjęcia głównego: tvn24